_liz

Iskry (7)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

VII

Liz siedziała pod drzewem i wgapiała się w niebo, rozmyślając o czymś lub tez o kimś. Jej chwilkę samotności przerwała Maria, która z uśmiechem przysiadła się do niej. Od razu zaczęła coś mówić. Liz uśmiechnęła się widząc, ze przyjaciółce powrócił dawny humor i gadatliwość. Ona sama jednak nie była w najlepszym nastroju, więc zaczęła mówić o czymś innym.

— Wiesz on jest naprawdę dziwny. – powiedziała Liz

— Kto? – zapytała Maria

— No wiesz... – Liz powiedziała cicho

— A tak. – przyznała Maria, a w jej głowie powrócił obraz Michaela

— Zawsze taki był? – zapytała Liz półprzytomnie

— Odkąd tylko pamiętam to przecież wszystko ukrywał. Wprawdzie to tyko kilka tygodni, ale zawsze coś, nie?

— Myślisz, ze zmienił się przez... od tego czasu?

— Ale on się nie zmienił, tylko zaczyna dostrzegać w sobie nowe uczucia.

— Tak dziwnie na mnie patrzył, ze aż ciarki mnie przeszły. Na ciebie tez tak patrzy czasami, czy tylko ja mam taki dziwny wpływ?

— A jak na mnie patrzy to kolana mi się uginają. – westchnęła Maria – Sama wiesz jak potrafi spojrzeć.

— Miałam wrażenie, ze kolor jego oczu się zmienił. – mówiła Liz spoglądając na zieloną trawę – Ale to był tylko ułamek sekundy.

— A ten pocałunek... Wszystko się wywróciło do góry nogami.

— Wiesz, ze miałam w pewnym momencie ochotę go pocałować?

— To jest jak magnes. – powiedziała z rozmarzeniem Maria

— W nim jest dziwna siła, która mnie przyciąga. – szepnęła Liz

— Nie mogę przestać o nim myśleć.
Liz podniosła głowę i spojrzała na blondynkę. Maria wciąż patrzyła na niebo, jakby widziała tam coś niesamowitego... kogoś. Liz zamrugała i zmrużyła oczy. Przytoczyła w umyśle jeszcze raz ich rozmowę, a potem pokręciła głowa, jakby nic kompletnie nie zrozumiała.

— Pocałunek? – zapytała z wahaniem i niedowierzaniem

— Tak. – przyznała Maria z uśmiechem – Całowaliśmy się.

— Maria. – Liz zapytała, już kompletnie skołowana – O kim ty mówisz?

— No o Michaelu. – odpowiedziała i zerknęła na brunetkę – A ty?

— O Maxie.
* * *
Michael leżał na trawniku, z plecakiem pod głową, z dłońmi splecionymi na klatce piersiowej. Miał zamknięte oczy, ale i tak idealnie dostrzegał wszystko co dzieje się dokoła. Wyczuwał każdy ruch, słyszał każdy szept. Czuwał, chociaż myślami był zupełnie gdzieś indziej. Myślami był przy niej. Naprawdę była dla niego niesamowitą zagadką. W jednej chwili nie zwracała na niego uwagi, chociaż bardzo chciał, żeby na niego spojrzała. A kiedy chciał ukryć się przed nią, przed jej wzrokiem, odnajdywała go wszędzie, gdziekolwiek był.
So I looked in your direction,
But you paid me no attention, do you.
I know you don't listen to me.
'cause you say you see straight me, don't you.
Kiedy powiał leki wiatr, na jego skórze odcisnęły się opuszki jej palców, które wpijała w niego, gdy ją całował. Czuł jak jej ciało miękko się odchyla w jego ramionach, jak jej oddech poddaje się jego sile, a oczy przymykają, żeby nie patrzeć na niego, żeby nie widział tego co czuje. Ale on to wiedział bez spoglądania w zielone odmęty jej oczu. Przez jego nerwy przesiąkały wszystkie jej lęki i drobne uczucia. Czuł ją całym sobą. Po raz pierwszy coś w nim rozwijało się, a nie stawało jasne i wyraźne od razu. To co się w nim zrodziło, przechodziło i nadal przechodzi różne etapy. Zaintrygowała go, kiedy ja pierwszy raz zobaczył. Potem zrodził się szacunek, kiedy potrafiła mu dopiec. Powoli następowała fascynacja jej osobą, jej wnętrzem i usposobieniem. Później pojawiło się zauroczenie, które pociągnęło za sobą lęk. Moment, gdy wyznali jej o sobie prawdę, przyniósł obawę, że nie będzie go chciała, po raz pierwszy od dawna o coś tak błahego zaczął się bać. Wybudziło to w nim namiętność, której dał upust w trakcie pierwszego pocałunku. A potem z każdym dniem popadał w głębsze uczucie, które czasem tak w nim wrze, że musi je przelać w nią. W winowajczynię. Na ustach poczuł jej smak, który jeszcze pozostał od zeszłego wieczoru. I drżenie jej ciała...
Don't you Shiver?
Shiver, Shiver
Pojawiło się w jego umyśle i w jego sercu coś nowego. Pragnienie. Ale nie takie zwykłe. Pragnienie bycia z nią. Rozkoszowania się jej gniewem, jej niecierpliwością, jej spokojem, jej uśmiechem, jej snem, jej życiem. 'Nie mogę' powróciła odwieczna wiedza, że cokolwiek zrobi, jakikolwiek postawi krok i tak sprowadzi to nieszczęście. Już naraził ją przez wyjawienie prawdy. Gdyby miał z nią być tak naprawdę, mogłoby się to skończyć tragicznie. A cokolwiek do niej czuł, cokolwiek to było, choć sam nie potrafił sprecyzować tych fali gorąca, które go zalewały, gdy tylko ona była w pobliżu. I tak mogło na nią sprowadzić coś groźniejszego niż nerwica, której mogła się przez niego nabawić. Mógł na nią sprowadzić śmierć i ból, a tego by nie zniósł. Do tej pory zimny i twardy, nieczuły na nic, teraz obawiał się o czyjeś życie. O życie kogoś, kogo znał zaledwie od kilku tygodni. I wiedział, ze będzie go to kosztowało wiele poświęcenia, ale nie pozwoli jej zbliżyć się do siebie, nie da jej zginąć.
* * *
Maria siedziała na parapecie swojego okna. Jej zielonkawy wzrok błądził po zakamarkach okolicy, a jej myśli krążyły wokół tego co działo się między nią a Michaelem. Nie potrafiła określić własnych uczuć, ale z każdym dniem uświadamiała sobie, ze to coś więcej niż lekkie zauroczenie. Ale nie była w stanie powiedzieć mu o tym, bo wciąż nie miała pewności co do jego uczuć. Mogła się spodziewać od niego tylu różnych reakcji, że nie mogła przewidzieć jak się sama zachowa w obliczu jego słów. Dlatego wolała siedzieć cicho ze swoimi uczuciami i przynajmniej tymczasowo nie dać po sobie nic poznać.

— Maria. – ocknęła się na dźwięk swojego imienia
Jej wzrok powędrował w stronę ogrodu, w którym właśnie stał Michael. Nie miała pojęcia jak długo tu stoi i co w ogóle tu robi. Nie spodziewała się też reakcji własnego ciała, które zadrżało i zaczęło się przechylać w jego stronę. Na sam widok chłopaka, na jej ustach wymalował się uśmiech.

— Hej Michael. – odpowiedziała ciepło, co w jego obecności rzadko się zdarzało, bo niestety najczęściej się kłócili
A on nie odpowiedział, ani się nie uśmiechnął. Nawet nie drgnął. Serce Marii zaczęło bić szybciej, a koniuszki jej nerwów podpowiadały, że coś jest nie tak, ze za chwilę nastąpi jakaś nawałnica, która zmyje jej uśmiech, która zniszczy wewnętrzny spokój. Zamrugała gwałtownie. Zrobił krok w jej stronę. Nie wiedziała, czy powinna się cofnąć czy wyjść mu naprzeciw. Siedziała nieruchomo, bo i tak w obliczu niepewności i strachu jej ciało odmówiło posłuszeństwa. A Michael wykonał w jej stronę jeszcze jeden krok. Byli już bardzo blisko siebie. Czuła jego ciepło i zapach jego skóry. Przymknęła oczy. Wiedziała co nastąpi i nie myliła się. Już po chwili poczuła na ustach jego smak. Ale pocałunek był całkowicie spokojny i długi, jakby... pożegnalny. Błyskawicznie otworzyła oczy i z przestrachem spojrzała na Michaela, który zrobił krok w tył, wbił dłonie w kieszenie i powiedział grobowym tonem:

— Przyszedłem ci powiedzieć, że... że to nie ma sensu.

— Co? – Maria wciąż szukała jakiegoś innego powodu bezsensu

— To co jest między tobą a mną. – powiedział chłodno – Nie chce cię narażać.

— Na co? Na swoją głupotę?

— Nie zaczynaj kłótni. – mruknął – Mówię poważnie. Jeśli będziesz ze mną, wiele ci grozi, a nie chcę, żeby coś ci się stało. To co czuję...

— Czujesz? – zapytała szeptem dziewczyna

— Tak. Wiesz, że coś czuję do ciebie. – pochylił głowę – I dlatego nie mogę być z tobą. Nie będę cię narażał.
To powiedziawszy odwrócił się i skierował w stronę ulicy. Wołała za nim, ale nie obrócił się. Maria oparła się o framugę okna i usiłowała racjonalnie pomyśleć. Ale nie potrafiła. Dosłownie dwie minuty temu upajała się tą więzią pomiędzy nimi, a teraz wszystko legło w gruzach niczym domek z kart. Piekielny ból ścisnął jej serce i sączył kilka kryształków do oczu.
* * *
Liz wkładała książki do szafki. Sama się zastanawiała po co zapisała się na kółko biologiczne, skoro przez nie tak późno opuszczała teren szkoły. Jej brat już dawno siedział w domu, a ona dopiero teraz mogła się wyrwać. Jęknęła z współczucia nad własną głupotą. Zamknęła szafkę i... podskoczyła. Tuż obok stał Max. Nawet nie zauważyła, kiedy przyszedł. Nie wyczuła, gdy się zbliżał. Dziwne... nie miała tak wyostrzonych zmysłów jak brat, ale jednak potrafiła przewidzieć i usłyszeć czyjeś kroki z odległości kilkudziesięciu metrów. Tym razem nie poczuła niczego. Nie wiedziała czy powinna się bać czy po prostu uśmiechnąć u udawać, że nic się nie stało. Ale jednak niepokój narastał w niej z każdą chwilą. Max tak dziwnie na nią patrzył, że chłodne ciarki przeszyły jej ciało, a umysł zaczął zamazywać to co dokoła, wyostrzając jedynie postać chłopaka. Liz zmroziło uczucie. Takie, które znała, ale bardzo dawno o nim zapomniała. Uczucie sprzed wielu, wielu lat, które kreśliło jej życie. 'To niemożliwe' pomyślała. Dłoń Maxa uniosła się i musnęła jej policzek.

— Wciąż taka piękna. – usłyszała jego aksamitny głos
Nie potrafiła zareagować, zupełnie jakby jej ciało i umysł się poddawały wrażeniu i uczuciu, które wywoływał w niej chłopak. Ale jeszcze kilka dni temu nic się takiego nie działo. Oprócz tego momentu ze zmianą oczu. Liz skierowała swoje spojrzenie w stronę oczu chłopaka. Aż rozchyliła usta i lekko jęknęła. Nie było w nich ani odrobinki dawnego orzechowego koloru przeplatanego z ognikami nocy. Teraz jego tęczówki miały barwę zimnej stali lekko zmieszanej z lazurem. Max patrzył na nią tak intensywnie i z takim uczuciem, jak jeszcze nikt do tej pory. Nikt oprócz... Liz nie była w stanie nawet drgnąć, gdy przysunął ją do siebie. Nie była tez w stanie się oprzeć, kiedy znienacka ją pocałował. I wszystko wróciło. Wszystkie wspomnienia i uczucia. Jednak przeczucie jej nie myliło. Oderwała się od niego i półprzytomna szepnęła:

— To ty...
c.d.n.



Poprzednia część Wersja do druku Następna część