Hypatia

Dziecko przeznaczenia (13)

Poprzednia część Wersja do druku

~*~ Rozdział XIII – Dziecko Przeznaczenia




Alex chwycił Isabel za rękę czując jej narastający strach, ich ciała od razu spowiła biała poświata. Michael cofnął się o pół stopy zaskoczony.


"Kanatis ?" szepnął. Zanim jednak ktokolwiek zdążył coś odpowiedzieć, Rzeczny Pies, który cały czas wpatrywał się w Michaela został pchnięty przez niewidzialną siłę prosto na ścianę ze świecącym symbolem. Michael padł na kolana z bólu w ramieniu, pies zawył ostrzegawczo, a Isabel, Max i Tess wyciągnęli równocześnie ręce tworząc zieloną barierę ochronną.


Do jaskini powolnym, prawie majestatycznym krokiem weszła zakapturzona postać.


"Czyżbyś o czymś zapomniał ... Rath ?" powiedziała szyderczo stając nad skulonym chłopakiem.




Ból przenikający jego ciało rozprzestrzeniał się z jednego tylko miejsca, ze znamienia na ramieniu. Czerwona mgła zakryła mu oczy, gdy kolejna fala sprowadziła go niżej na ziemię. Myśli rozpierzchły się po całej głowie nie pozwalając się skupić, a silne zawsze połączenie z Rathisem nagle przestało istnieć. Sam leżał tuż koło jego stóp warcząc cichutko, również pozbawiony siły by podnieść się i ruszyć do ataku. Kimkolwiek była zakapturzona postać, wiedziała dokładnie jak ich spacyfikować.


Wszyscy schronieni za zieloną barierą obserwowali zaniepokojeni rozwój wypadków. Jeszcze przed chwilą Michael wyglądał na niepokonanego, a teraz leżał na ziemi targany spazmami bólu niezdolny do samodzielnego działania. Postać nad nim pochyliła się lekko przypatrując dokładnie efektowi swoich działań. Nagle wyprostowała się i jednym szybkim ruchem zrzuciła okrywający ciało i głowę płaszcz.


"Co...?" zaskoczeni powiedzieli jednym głosem. Przed nimi stał – Michael, albo raczej jego wierna kopia. To samo ubranie, ta sama fryzura, ten sam krzywy uśmieszek na twarzy. Podszedł do bariery prawie jej dotykając, zupełnie nie przejmując się pozostawionym na ziemi przeciwnikiem.


"Proszę, proszę kogoż my tu mamy," przyglądał im się z ironią "jego była Królewska Mość Zan" skinął głową w udawanym szacunku "jego mini siostrzyczka, księżniczka Ava," z rozmachem ukłonił się w dworskim stylu " ach i moja kochana księżniczka Vilandra", ucałował powietrze udając wyszukany gest pozdrowienia.


Isabel prychnęła ze złością zastanawiając się o co tu chodzi. Była pewna, że Michael, ten zwijający się bezradnie z bólu, zabił jej rodzinę tam daleko na Antarze, jednak patrząc na jego wierny duplikat zaczynała mieć wątpliwości. "Czyżbyś o czymś zapomniał ... Rath ?, Lonnie, ja..." zadźwięczało jej w głowie.


Tajemnicza postać nadal przypatrywała się osobom zgromadzonym za barierą "Ktoś jeszcze, hmm wierni towarzysze do niczego nie przydatni, których można się pozbyć jednym kiwnięciem palca.... ach uwielbiam ludzkość, są tacy bezbronni" zimny uśmiech zagościł na jego twarzy "czas chyba się przedstawić, bo jak widzę nikt z was nie wie kim jestem, cóż za brak manier z waszej strony...."


"Nahim adar..." wyksztusił podnoszący się spod ściany starzec "nachim adar hatab" powtórzył pewnie stając.


Ból zaczął odpływać gdy skoncentrował się na oddechu, wdech-wydech, ból nie istnieje, czerwona mgła zaczęła odpływać. Zaczynał czuć normalnie, słyszał co mówi ten, którego nie widział bez płaszcza. Podniósł powoli głowę by zobaczyć.... siebie. Potrząsnął głową i spojrzał raz jeszcze, ewidentnie to był on – "nachim adar hatab" – usłyszał z boku.


Dwie pary identycznych oczu wpatrywały się intensywnie w starca idącego powoli na środek jaskini, powtarzającego tajemnicze słowa.


"To nie ładnie przerywać w pół zdania, niczego was nie uczą na tej zakichanej bryle błota ?" Michael numer dwa wściekły podniósł dłoń by odesłać starca ponownie na ścianę, tym razem jednak nic się nie stało. Zaskoczony obrócił się by spojrzeć na tego, który powinien być już pokonany.


Michael szybko podjął decyzję, gdy tylko dotarło do niego znaczenie wszystkiego co dotychczas usłyszał od Najstarszego, szarady musiały być ulubionym zajęciem jego ludu.


"Khivar" powiedział dobitnie blokując jego atak na starca i odsyłając zmęczonego psa gestem do kąta. Oddał mu całą swoją energię, więc teraz sobie spokojnie odpocznie. Walka dopiero się rozpoczynała.


Khivar spojrzał na niego zdumiony, przypomniał sobie, nie możliwe "Rath, a może raczej Rathis ?!" szyderczy śmiech odbił się od skał "Myślisz, że mnie tak łatwo oszukać jak ich ? Ja wiem o co w tym wszystkim chodzi, już raz mi się udało i drugi raz mnie nie powstrzymasz. Oddaj mi Granilith, a może pozostawię was w spokoju w tej piaskownicy"


Isabel ścisnęła mocniej rękę Alexa, przez głowę przelatywały jej wspomnienia ze snów, nagle wszystko zaczęło układać się w logiczną całość. Max przypatrywał się scenie przed sobą, nic nie rozumiejąc. Szeryf Valenti zaczynał myśleć tylko o jednym, jak wydostać się z tej niezręcznej sytuacji, powoli odpiął pokrywę kabury.


"Jaki Gratlit ?" Michael zdumiony wpatrywał się w Khivara.


"Granilith. Nie udawaj niewiniątka, doskonale wiesz jaki Granilith, przecież po to tu jesteś żeby go zabrać i spełnić tą głupią przepowiednię !!" jego głos był głośniejszy z każdym wyrazem, ziemia zaczęła się trząść gdy wykrzyczał końcówkę zdania.


"Jakbym wiedział o co tu chodzi to byś dostał już ten przeklęty Gra-coś tam !!" Wszyscy zgromadzeni w jaskini patrzyli zdumieni jak dwóch dorosłych, identycznych facetów kłóci się wrzeszcząc jeden przez drugiego, jak sześcioletnie dzieci. Całości dopełniała drżąca ziemia, padające tu i ówdzie ukruszone odłamki skalne i posyłane co chwilę w każdym kierunku świecące, mordercze kule energii.


Rzeczny Pies powtórzył "nachim adar hatab", a szeryf zdecydowanie wyciągnął broń z kabury i poinstruował Tess co ma zrobić. Khivar i Michael zamarli bez ruchu po słowach starca – "dwóch, jak jeden". Jim położył dłoń na ramieniu Tess i zielona bariera z jej strony stała się bardziej przenikliwa, moment później słychać było huk wystrzału, a jeden z chłopaków upadł ranny, w brzuch, na ziemię. Izabel krzyknęła "NIE !!" i wyrwała dłoń z uścisku Alexa. Przypomniała sobie, wszystko sobie przypomniała. Zielona bariera przestała istnieć gdy Isabel opuściła rękę i pobiegła w kierunku leżącego chłopaka. Teraz potrafiła bezbłędnie rozróżnić kto jest kim. "Rathis..." pogładziła go delikatnie po ramieniu "Przepraszam".


Khivar patrzył jak jego brat bliźniak pada postrzelony na ziemię, jednym ruchem dłoni rzucił na ścianę szeryfa, Kyla i Tess pozbawiając ich przytomności. Maria ze strachu schowała się za Alexa, a Max postarał się o wytworzenie nowej bariery. Isabel spojrzała na Khivara wpatrującego się ze złością w jej brata "Wylecz go !!" padło chrapliwe z jego ust.


Spojrzała na brata, Khivar choć wróg miał rację musieli go wyleczyć, jeśli to wszystko miało się kiedykolwiek skończyć to Michael – Rathis musiał żyć. "Wylecz go !!" powtórzyła za odwiecznym przeciwnikiem.


Maxa zatkało najpierw Khivar, ten który pragnął tylko ich śmierci, każe mu wyleczyć człowieka, którego Isabell wpierw nazwała mordercą, a teraz jego własna siostra mówi mu dokładnie to samo, o co chodzi ?!


"Niech Wasza Królewska Mość nie zastanawia się zbyt długo tylko zaczyna, inaczej za chwilę po niego przyjdą i wszystko zostanie zmarnowane !!" Max popatrzył przenikliwie na Rzecznego Psa, ten jednak wskazał mu głową wejście do jaskini, w którym zaczęły formować się cienie. Max nie widział w tym nic niezwykłego, ot cienie, ale jemu nie dane było widzieć armii zmarłych, która podążała za Michaelem od czasu gdy wszedł do wioski. Maria gwałtownie wciągnęła powietrze, wśród wchodzących do jaskini szarych, prawie przezroczystych ludzi zauważyła Seana. Gwałtownie zakryła usta dłonią, druga mocniej zaciskając na ramieniu Alexa. "Ouć ! Maria bo mi ramę odpadnie" chłopak gwałtownie zaprotestował.


"Alex" wyszeptała przez palce "powiedz Maxowi żeby brał się do roboty, już po niego idą !!"


"Kto ? Co ?" zdezorientowany chciał dowiedzieć się czegoś więcej ale powstrzymał go przerażony wzrok dziewczyny "Max bież się do roboty. Już !". Maria zaczęła go odciągać w stronę gdzie stał Rzeczny Pies, przekonana że on potrafi ich lepiej ochronić przed tymi dziwnymi zjawami.


Cienie przesuwały się powoli w stronę grupki otaczającej ledwo już dyszącego Michaela, Max starał się go uzdrowić, ale nawiązanie jakiegokolwiek kontaktu było po prostu nie możliwe, a bez tego niemożliwe było jego uzdrowienie.


"Pospiesz się Max !!" zniecierpliwiona Isabell zaczęła dostrzegać cienie gromadzące się wokół nich. Zaraz jednak została odtrącona ramieniem Khivara "Przesuń się" mruknął nieprzyjaźnie niosąc na rękach zdychającego Athisa. Położył go delikatnie koło jego pana, tak by łeb spoczywał na jego piersi. Potem odsunął się ciągnąc za sobą Maxa i Isabel, razem byli ostatnią linią oporu przed nadchodzącymi cieniami.


"Cholera !!" Khivar zaklął pod nosem "Tak bardzo chciałem Cię zabić osobiście, tylko ten wioskowy szeryf musiał się nam wtrącić do porachunków rodzinnych. Powiedz mi teraz, jeśli jeszcze dychasz gdzie jest Granilith, tobie to już nie zrobi różnicy"


Michael dyszał ciężko, wszystko co w tej chwili czuł to wszechobecny ból. Nie mógł pozwolić na nawiązanie kontaktu z Maxem, był zbyt zajęty odnawianiem więzi z Athisem jego jedyną nadzieją. Khivar oddał mu niedźwiedzią przysługę przynosząc tu jego towarzysza, to pomogło bardziej niż się spodziewał. Nie bał się śmierci, to tylko kolejne stadium przed życiem, w przeciwieństwie do innych zrozumiał też, że przybywające cienie nie chcą go skrzywdzić. Tym razem to on był ich nadzieją na powtórne życie, po prostu gromadzili się nad straconą szansą. Granilith żeby tylko Khivar zrozumiał wreszcie, że on naprawdę nie wie co to takiego. Jakaś przeklęta machina, do tego jeszcze ta okropna przepowiednia. Wiedział co miał na myśli.
Jego lud, lud jego matki – Poszukiwacze Życia. To co robili, to jacy byli we wszystkich galaktykach owiane było tajemnicą i legendą. Poszukiwacze byli Bogami. Jak na Bogów przystało mieli swoje zalety i wady, mieli swoje tajemnice i prawa. Poszukiwali światów na których mogło rozwinąć się inteligentne życie, potem pomagali im się rozwijać i znikali szukając następnego zadania. Kilkanaście tysięcy lat temu przybyli też na ziemię. Pozostawili jednak coś więcej niż tylko ślady w rozwoju inteligencji, zostawili strażników. Poszukiwacze mieli wiele talentów, a jednym z nich była prekognicja, przepowiadanie przyszłości na wiele tysięcy lat w przód. Byli też jednorodni. Od zawsze i na zawsze u Poszukiwaczy rodziło się tylko jeden potomek. Ich rody kiedyś liczne zaczęły wymierać. Po kilkuset latach otrzymali miano Bogów, ponieważ zostało ich tak mało. Zostały tylko mity i legendy o ich istnieniu bo przestano ich widywać. Kierowano się jeszcze ich prawami, ale coraz rzadziej. Kultury powstałe dzięki nim zaczęły przekształcać się w zupełnie nieprzewidzianym kierunku. Wtedy też postanowiono, że pozostaną na najmilej ich przyjmującej planecie Antarze. Respektowano tam ich prawa, traktowano jak Bogów, nie tylko ze względu na zdolności ale także na wiedzę. Powstawały kolejne mieszane małżeństwa, a dzieci dziedziczyły niezwykłe cechy rodziców. Przełamano odwieczny problem urodzenia się jednego dziecka, teraz powstawały wielodzietne rodziny, ale na raz rodziło się nadal tylko jedno dziecko. Po latach mieszania się krwi, wyrównane poziomy energii obu rodziców doprowadziły do osłabnięcia genetycznej linii Poszukiwaczy. Kobiety były już zbyt słabe by samodzielnie przekazywać energie potrzebną do życia rozwijającemu się dziecku, ojcowie stali się zbyt niezbędni w tym procesie. Kilka nielicznych przypadków poczęcia bliźniaków skończyły się tragicznie – śmiercią dzieci, a nierzadko także obojga rodziców.


Nigdy, ale to przenigdy na Antarze, ani wśród ostatnich czystej krwi Poszukiwaczy nie urodziły się bliźnięta. Wtedy powstała przepowiednia. Za panowania ostatniego króla Antaru, gdy ostatnia czystej krwi władczyni Poszukiwaczy postanowiła odnowić sławę swojego ludu. Dokładnie w dniu narodzin następcy tronu Zana – Nachima widząca przyszłość przepowiedziała upadek królestwa i narodziny Niszczycieli.


Ich narodziny – dwóch identycznych osób – bliźniaków, w świecie w którym nie istnieli. Zachwiali równowagę. Dlatego jeden nie miał wiedzieć o istnieniu drugiego, dlatego Khivar został odesłany na inna planetę niż Rathis. Jednak ich matka umierając nie przewidziała jednego – przeznaczenie zawsze znajdzie swoją własną drogę do celu. Chłopcy byli połączeni niezwykłą więzią, posiadali też niezwykle rozwinięte moce, nikt poza nimi samymi nie mógł się z nimi równać. Dlatego Rathis tak doskonale radził sobie jako strateg, dlatego Khivar z takim zapałem i prostotą wygrywał wszystkie wojny. To co skierowało ich przeciwko sobie było jednak zupełnie innym problemem. Nie przeznaczenie, a zazdrość pokierowała Khivarem gdy ten rozpoczął walkę z Antarianami i całym ich układem planetarnym. To on był najstarszym synem. To on powinien mieszkać w pałacu na Antarze i poślubić księżniczkę Viladnrę, to on powinien być władcą Pięciu Planet bo był najsilniejszy. To, że brat stanął mu na drodze dolało tylko oliwy do ognia. Najgorsze było jednak to, że to Rathis dostał Athisa i Granilith. Granilith kolejna nierozwiązana nigdy tajemnica Poszukiwaczy, podobno źródło nieskończonej energii i władzy, które miało pomóc w odbudowie sławy tej wyginającej rasy.


Potężny huk wstrząsnął jaskinią, Isabell upadła pociągając za sobą Maxa, Maria przylgnęła mocnej do Alexa. Rzeczny Pies mruczał pod nosem jakieś niezrozumiałe słowa, kreśląc w powietrzu dziwne znaki widoczne przez moment w złotej poświacie by zaraz zniknąć. Khivar wpatrywał się skoncentrowany w brata, jego dłoń powoli podniosła się w ostatecznym geście pozdrowienia i pożegnania. Cienie zgromadzone do okoła nich zgęstniały po kolejnym wybuchu. Kihvar zaczął głaskać Athisa po łbie by uspokoić umierające zwierzę. W następnej sekundzie rozległ się przeciągły gwizd i całą jaskinię zalało białe oślepiające światło.


Kiedy odzyskali przytomność było już jasno, wesołe promienie słońca wpadały bez przeszkód do jaskini oświetlając jej wnętrze. Max przetarł zaspany oczy i przytulił Liz mocniej do siebie. Isabell obudziła delikatnym pocałunkiem Alexa, a Kyle zrobił to samo z Tess. Szeryf siedział już z gorącym kubkiem kawy nalanej z termosu. Maria przeciągnęła się nie otwierając oczu, walnęła jednocześnie łokciem pod żebro osobę obok, która odpowiedziała gniewnym pomrukiem.


"Sean, przestań warczeć to nie zlot wilków" Maria ciągle bez otwierania oczu przekręciła się na drugi bok by dać bratu kolejnego kuksańca. Jim uśmiechnął się do kubka, dzieciaki były zawsze takie same. Sean wyskoczył ze śpiwora rozbudzony jak ranny ptaszek, podrapał się po brzuchu i wyciągnął rękę po kubek z kawą.


"Mhmmm ale miałem dziwaczny sen" pociągnął łyk kawy, dodał kolejną kostkę cukru "śniło mi się, że goniliśmy czwartego kosmitę, ktoś mnie postrzelił w brzuch" w tym momencie podrapał się ponownie po brzuchu "a potem jeszcze było gadanie o jakiś Granilitah, strażnikach i innych kosmicznych wygibasach"


Max wygramolił się ze śpiwora przewracając po drodze plecak i rozrzucając niezdarnie buty. "Ty to masz wyobraźnię, czwarty kosmita, przecież doskonale wiemy, że nie ma czwartego kosmity" wskazał dłonią na ścianę za Seanem "są tylko trzy kokony, ciekawe jak by się urodził". Na ścianie jeden obok drugiego były wmontowane trzy kokony, w których kosmici przetrwali do czasu swoich narodzin "a Granilith, wiesz dobrze, że nawet nie wiemy co to takiego i gdzie się znajduje. Co prawda pomoc Alexa w tłumaczeniu księgi wiele wyjaśniła, ale co to takiego to nie wiemy. A teraz daj mi spokój kosmitami." Sięgnął po wolny kubek i nalał sobie kawy. Cała paczka powoli zbierała swoje rzeczy likwidując obozowisko. Trochę ponad godzinę później dwa samochody pędziły po pustynnej drodze w kierunku Roswell pozostawiając skały Radeforda za sobą.


Stelaż na którym umocowane były kokony powoli się rozsunął ukazując ośmiokątny pokój ze zwisającym z sufitu czarnym wirującym ostrosłupem, na ścianach migały zielone i fioletowe znaki. Dwóch identycznych młodych ludzi wpatrywało się w wirujący obiekt. Chłopakowi po prawej stronie na lewym ramieniu żarzyło się delikatną niebieską poświatą znamię w kształcie litery V. Drugiemu, stojącemu po lewej, takie samo znamię żarzyło się na czerwono. Razem tworzyły w powietrzu fioletowy znak zamykający sekwencję znajdującą się na ścianach. Przytknęli dłonie do dwóch stronach Granilithu koncentrując się na jego uruchomieniu. Cienie zgromadzone do okoła nich jeden po drugim znikały w jego wnętrzu, Sean znajdujący się już prawie w domu kolejny raz podrapał się bezwiednie po brzuchu. Gdy ostatni cień znalazł się we wnętrzu niezwykłej maszyny zniknęli także sterujący nią młodzieńcy. Fałszywe wspomnienia mieszkańców Roswell utrwaliły się nie pozostawiając śladu po Michale Guerinie, agentach FBI, strzelaninie na ulicach i innych nie wyjaśnionych zdarzeniach. Granilith zmienił kolor na przezroczysty i po chwili pustynią wstrząsnęło trzęsienie ziemi, a w kosmos uleciał największy skarb wszechświata. Granilith zdolny tworzyć nowe planety albo i całe układy planetarne. Mogący zniszczyć świat jednym błyskiem albo długotrwałymi plagami. Narzędzie Bogów znalazło się w rękach dwóch osób urodzonych tylko po to by nim rządzić.


Wiele tysięcy lat świetlnych dalej potężna eksplozja stworzyła kilkanaście supernowych, które dzięki sile Granilithu w ciągu najbliższych stu lat przemienią się w układ planetarny z dwoma słońcami. Może do tego czasu jego twórcy dojdą do porozumienia jak go nazwać, w końcu dla nich czas nie ma już znaczenia.


KONIEC

Poprzednia część Wersja do druku