_liz

Arytmia (4)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

IV

Liz wciąż zerkała na Alexa, jakby nie była pewna czy wszystko jest w porządku, mimo że powtarzał jej to od dziesięciu minut. Przybysz natomiast nie spuszczał swojego wzroku z jej twarzy. Coś w niej było. Coś czego nie potrafił nazwać ani opisać. Miał wrażenie, że jej dusza jest utkana z tej samej mistycznej materii co jego. Z drugiej strony był pewny, że jest zwykłą śmiertelniczką. Skąd zatem takie dziwne przeczucie o ich bliskości? Zamrugał powiekami, kiedy został wyrwany ze świata myśli pytaniem dziewczyny:

— To właściwie kim jesteś?
I zapanowała cisza. Wręcz grobowa cisza. Gałęzie drzew w ogrodzie zaczęły się niespokojnie kołysać, a przez uchylone okno wtargnął zimny i świszczący wiatr. Alex odstawił swój kubek z herbata z takim impetem, że pewna ilość ciepłego płynu wylała się na stół. Brunet zmrużył swoje oczy, wbijając mroźne spojrzenie w dziewczynę. Liz aż zadrżała. Serce zaczęło jej szybciej kołatać. Coś było nie tak. Tylko co? Była bliska obłędu.

— Jestem przyjacielem Alexa. – odpowiedział chłopak spokojnie – Poznaliśmy się...

— Przez internet. – błyskawicznie wtrącił Alex, rzucając mu wymowne spojrzenie – Chciałem się spotkać, więc Max przyjechał.
Liz spojrzała na niego nie tyle ze zdumieniem co z ogromną irytacją. To nie było w stylu jej brata. Zapraszać obce osoby do domu i to nic jej wcześniej o tym nie powiedziawszy. Pokręciła głową i zapytała:

— A gdzie się zatrzymałeś? – z jej głosu już dawno zniknęła łagodność

— Tutaj.
* * *
Talerze zabrzęczały, kiedy rozzłoszczona dziewczyna włożyła je do zlewu. Chociaż raczej je tam wrzuciła. Krew w niej buzowała, myśli wybiegały z prędkością światła, a gniew wrzał. 'Jak on mógł? Czy on postradał zmysły?!' w myślach wielokrotnie wyzywała brata. Nie poznawała go. To było takie... takie nie w stylu Alexa. Po słowach, że chłopak zatrzymuje się u nich, nie odezwała się ani słowem. Dlatego od razu po kolacji Alex i jego "gość" ukryli się w zaciszu pokoju chłopaka, aby uniknąć bezpośredniej konfrontacji z gniewem Liz. Musiała się wyżyć i pało na naczynia, które i tak trzeba było pozmywać. Nie odwracała się, ale wyczuła, że ktoś stoi na progu kuchni.

— Nie mam ochoty na rozmowę z tobą Alex. – warknęła odkręcając wodę

— A ze mną? – padło pytanie
Dziewczyna zamarła na dźwięk chłodnego głosu, który pobudził koniuszki jej nerwów. Znów ciarki przebiegły po jej skórze, zostawiając uczucie przyjemnego mrowienia. Ale Liz szybko je stłumiła, gniew wziął górę nad wszelkimi innymi emocjami. Nie odwróciła się nawet, tylko bez słowa zabrała się za zmywanie. Chłopak jednak nie dał się tak łatwo zbyć. Podszedł spokojnie i oparł o blat obok. Przechylił głowę i zmierzył Liz uważnym wzrokiem, ale tym razem był on bardziej ciepły i ciekawski niż przenikliwy. Poczuła to. Westchnęła, kiedy powietrze nagromadzone w jej płucach rozgrzało się pod wpływem jego spojrzenia. Dłonie zesztywniały i odmówiły dalszej pracy, a nogi ugięły się lekko, jakby chciały doprowadzić jej ciało do osunięcia się. Opuściła głowę, jakby obawiając się możliwości kontaktu wzrokowego z przybyszem. Miała nadzieję, że sobie pójdzie, że poczuje się urażony. Jego cierpliwość była najwyraźniej bezgraniczna. Uśmiechnął się i powiedział:

— Jesteś wściekła.
Nie odpowiedziała, tylko wrzuciła szklankę do zlewu. Spowodowało to roztrzaskanie się szkła. Jeden z kawałków przezroczystego materiału polubił najwyraźniej skórę Liz, bo przywarł do niej, rozdzierając naskórek. Jasna krew wylała się strumieniem na jej oliwkową skórę. Liz syknęła z bólu, wyjmując dłoń z wody. Zaczęła się nerwowo rozglądać, szukając jakiejś szmatki, aby owinąć ranę. I wtedy jej dłoń została przytrzymana przez rękę Maxa. Dziewczyna zesztywniała i spojrzała na niego z lekkim przestrachem. Ten nic nie powiedział, tylko wyjął delikatnie fragment szkła z rany, a potem zapytał:

— Masz apteczkę? – dziewczyna przytaknęła i wskazała na szufladę
Chłopak wyjął apteczkę z szuflady. Posadził Liz na krześle przy stole, a sam usiał na drugim, wyjmując jodynę i plaster. Dziewczyna nie była w stanie wykrztusić z siebie ani jednego słowa. Jego dotyk był niesamowity. Wywołał najpierw przerażające bicie serca, potem lodowata falę, która wypełniła jej ciało. Ale potem nastąpiło wyraźne ukojenie. Melodyjne ciepło zastąpiło strach, ból i furię. Spojrzała na niego. On wciąż opatrywał jej dłoń, nie patrząc na nią. Dopiero kiedy skończył uniósł swój wzrok i zerknął na jej twarz. Ciemne oczy dziewczyny migotały setką światełek, które zapłonęły żywszym ogniem, kiedy ich spojrzenia się zetknęły. Liz cofnęła dłoń i przyjrzała się opatrunkowi.

— Nie złość się na Alexa. – powiedział spokojnie – To moja wina.

— To wina was obu. – powiedziała – Ale zwłaszcza Alexa.

— Czemu? – zapytał z zaciekawieniem i rozbawieniem

— Nie zna cię. Zaprosił obcą osobę do naszego domu. To raczej nie świadczy o inteligencji...

— Ale o zaufaniu. – wtrącił chłopak

— Tak, zaufaniu. – prychnęła – Wybacz, ale raczej nie ufa się komuś, kto może być potencjalnym morderca, złodziejem, gwałcicielem, psycholem...
Może i wymieniałaby dalej, ale jego śmiech jej przerwał. Podniosła głowę i zerknęła na niego, nie rozumiejąc co w tym zabawnego. W tym, że ona mu nie ufa, że jest obcy, że może być kimś z wymienionej listy. Ale wtedy jego oczy ponownie natrafiły na jej. I tym razem wyglądały zupełnie inaczej. Rozjaśniły się, nabrały blasku i radości. Dawna mroczność na chwilę się ulotniła, pozostawiając jedynie iskierki niebezpieczeństwa. Serce Liz stanęło. Niesamowite. Miał najbardziej niesamowite, nieziemskie i niespotykane oczy, jakie kiedykolwiek u kogokolwiek widziała. On sam był niesamowity. Miała ochotę po prostu go dotknąć, poczuć jego skórę. Wyciągnęła dłoń i opuszkami palców musnęła jego policzek. I coś się stało. Dziwne pulsowanie i iskrzenie nastąpiło w momencie zetknięcia się palców dziewczyny z policzkiem chłopaka. Max z przerażeniem na nią spojrzał. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie poczuł. Nigdy. Błąd – on nic nie czuł. Aż do tej pory. Jej dotyk wywołał ogromny chaos w jego wnętrzu. Bum! Chłopak odskoczył gwałtownie. Jeszcze raz spojrzał na nią, a potem szybko wbiegł na górę i zatrzasnął za sobą drzwi do pokoju, który mu przygotował Alex. Gwałtownie chłonął powietrze.

— Co się dzieje? – zapytał sam siebie
Bum! Ponownie. Coś czego nigdy przedtem nie było, czego się nie spodziewał, coś co było niemożliwe. Serce. Zabiło mu serce, którego nie miał...
* * *

— Proszę. – zabrzmiał głos Alexa w odpowiedzi na pukanie do drzwi
Liz weszła do środka i bez słowa usiadła na skraju jego łóżka. On sam siedział na parapecie okna i wpatrywał się w niebo. Nie przeniósł nawet swojego spojrzenia na nią. Pochylił tylko głowę i zaczął mówić:

— Przepraszam Liz. Ja nie powinienem...

— Daj spokój Alexa. – przerwała mu – To ja cię przepraszam. Poniosło mnie, bo się boję. Nigdy tak nie robiłeś.

— Nie ufasz mu, bo go nie znasz. Ale gwarantuję ci, że nas nie okradnie ani nie wymorduje jak jakiś psychol. I...

— Alex. – powiedziała łagodnie i wstała; podeszła do niego i usiadła po drugiej stronie parapetu
Uśmiechnęła się. Dawno nie spędzali tak ze sobą czasu. W ogóle nie spędzali już ze sobą czasu. Wyciągnęła dłoń i dotknęła jego policzka, jak to zawsze zwykła robić. Potem miękkim głosem powiedziała:

— Ufam mu.
Alex podniósł swój wzrok na nią. Tego by się nie spodziewał. Nawet nie chciał się tego spodziewać. Miał przeczucie, ze coś się stało. I z pewnością nie było to coś, co by go ucieszyło. Zmrużył oczy i zapytał:

— Jak to ufasz mu?

— Po prostu czuję, że mogę mu zaufać. – powiedziała rumieniąc się nieco, a potem dodała – Poza tym ty mu ufasz, a ja ufam tobie.
Alex uśmiechnął się. To było szczere wyznanie. Złapał ją za rękę i ścisnął ja mocniej. Wieź między nimi zacieśniła się jeszcze bardziej. Liz poczuła to i zdobyła się na odwagę, żeby przyznać się do czegoś. Bała się, wiedziała, ze Alexowi raczej to się nie spodoba. Ale był jej bratem, chciała być wobec niego szczera. To co wyprawiało jej serce odkąd tylko poznała Maxa było nie do zniesienia. Jego obecność pobudzała jej zmysły i jednocześnie przynosiła ukojenie. Nabrała powietrza i powiedziała:

— Ten Max... on jest niesamowity.

— Wiem. – powiedział Alexc lekko się uśmiechając – Takich ludzi nie ma.

— Właśnie. On ma w sobie coś takiego... innego. Wiem, że gadam od rzeczy, ale inaczej nie potrafię tego określić. Już od pierwszego momentu tak na mnie podziałał. A ta melodia...

— Jaka melodia?

— Zawsze, kiedy jest blisko czuję się, jakby kołysała mną piękna melodia. To koi nerwy. Z drugiej strony jeszcze nigdy nie miałam tak skołatanego serca i tak wyostrzonych zmysłów.

— Liz, do czego zmierzasz? – zapytał ze strachem chłopak

— Ja... ja się chyba zakochałam. – powiedziała
* * *
Chłodny wiatr przerwał chwilę. Wzrok obojga padł na drzwi, w których pojawił się Max. Liz wstała błyskawicznie i wyszła, unikając kontaktu wzrokowego czy cielesnego z przybyszem. Brunet zacisnął powieki, kiedy przechodziła obok niego. Bum! Potem otrząsnął się i wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi. Alex z niezbyt zadowoloną miną zerknął na niego i powiedział:

— Coś się stało? – zaczął kpić – Może łóżko niewygodne? Wybacz, ale nie dysponujemy Madejowym Łożem.

— Ten sarkazm jest niepotrzebny. – powiedział Max chłodno

— O co chodzi? – zapytał Alex, wstając i podchodząc bliżej
Czuł, że coś jest nie tak. Było to widać po minie przybysza, która bardzo się zmieniła. Podobnie jego wzrok. Teraz był skołowany i rozdygotany. Nie było śladu po wcześniejszej bezwzględności czy pewności własnej racji. Ale odpowiedź prawie przyprawiła go o zawał:

— Chodzi o twoją siostrę.
Alex stanął jak wryty, usiłując zapanować nad przyspieszonym biciem serca.

— Co z nią? – zapytał niepewnie
Max minął go spokojnie i usiadł na parapecie, wbijając wzrok w podłogę. Wyglądał, jakby się nad czymś mocno zastanawiał, a dopiero po kilku sekundach zdecydował na wypowiedzenie swoich obaw. Uniósł głowę i nie odrywając wzroku od ściany, powiedział zdławionym głosem:

— Ona jest niesamowita.

— To wiem. – powiedział zimno Alex – Ale co w tym złego?

— Spotykałem wielu śmiertelników, różnego rodzaju. I kobiety też. Ale jeszcze nigdy... Nigdy nikt tak na mnie nie działał. W niej jest coś innego. Liz ma w sobie duszę, która pobudza do życia.

— Wybacz, ale mimo tych komplementów pod jej adresem, nie podoba mi się ton twojego głosu. – powiedział Alex, krzyżując ramiona

— Ona mnie obudziła. – powiedział cicho Max – Ja chyba... ja chyba się w niej zakochałem.

— Że co?! – Alex aż wrzasnął

— Tak to się chyba nazywa, prawda? Za-ko-cha-łem się!

— Przecież to niemożliwe!!!

— Najwyraźniej możliwe. – Max zachowywał niesamowity spokój

— Na Boga... Ale ty... ty... ty jesteś... Śmiercią!
c.d.n.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część