hotaru

Somewhere Over The Rainbow (9)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

— Myślałem, że wyjechałaś...

— Przecież mówiłam, że idę spać.
Jego wzrok uważnie lustrował sylwetkę Liz. Mimo znacznego spadku wagi, ciało zachowało przyjemne zaokrąglenia. Zastanowiło go, co spowodowało te zmiany.

— Możemy porozmawiać?

— Jak chcesz, możesz mówić.

— Nie tutaj.

— Więc musisz zaczekać. Muszę wziąć prysznic.
Zamknęła za sobą drzwi łazienki, odkręciła ciepła wodę, aż pomieszczenie wypełniło się ciepłą parą. Z półki zdjęła niewielką walizeczkę, położyła na krześle i otworzyła. Rząd niewielkich, podłużnych fiolek z niebieskim płynem boleśnie przypominał o jej tajemnicy.
Wyjęła jedną, przyłożyła do szyi i wstrzyknęła sobie naraz całą dawkę leku. Ból zawładnął jej ciałem tak nagle, że upadła na posadzkę.
Zamglonym wzrokiem dostrzegła swoje odbicie w wielkim, panoramicznym lustrze. Pałające, przepełnione nieludzkimi uczuciami oczy odrzucały każdego. Ona się przyzwyczaiła.
Z wysiłkiem podniosła się i weszła pod strumień ciepłej wody. Po chwili atak nieznacznie zelżał. Stała tak przez kilka chwil, dopóki Michael nie zaczął się dobijać do drzwi.

— Gdzie jedziemy?
Było to pytanie retoryczne. I tak wiedziała, że nie zechce zdradzić jej miejsca, w którym mieli "porozmawiać". Zostawiali za sobą długie kilometry pustyni i zapowiadało się, że wkrótce zostawią za sobą granice stanu.

— Jakoś nie kwapisz się, by chcieć wiedzieć, dokąd zmierzamy... – zauważył spokojnie pół godziny później – Mogę być przecież zmiennokształtnym. Albo jakimś wrogiem.

— To forma podziękowania. – mruknęła, na wpół śpiąc w fotelu pasażera – Spotkałam wielu wrogów, niemal każdego skóra, jaki chodzi po tej planecie i wiem o każdym agencie FBI, który czyha na najmniejszy błąd.
Chciał zapytać, za co podziękowania, ale już dojeżdżali na miejsce.
Wysiedli z samochodu.
Jak okiem sięgnąć płaska, pozbawiona jakiejkolwiek roślinności powierzchnia. Tysiące metrów kwadratowych betonu i asfaltu.

— Jesteśmy na miejscu. – oznajmił. Odszedł na parę kroków i uniósł rękę do góry. Z rozpostartej dłoni wyprysnął snop jasnego niebieskiego światła, który po chwili zamienił się w symbol królewskiej pieczęci.
Przez sekundę nic się nie działo. Potem nagle coś stuknęło i ziemia zaczęła drżeć i rozsuwać się, tworząc okręg wokół nich. Powoli jakaś dźwignia zniżała go do podziemnego pomieszczenia.
Wielki hangar był słabo oświetlony.

— Wszystko zgodnie z planem. System został już załadowany. Arina będzie gotowa najpóźniej jutro wieczorem.
Mężczyzna, zdający raport, wyglądał niemal jak Nasedo. Liz poczuła, jak żołądek zamienia się jej w wielki i bolesny węzeł. Czy był zmiennokształtnym? A może to jakiś klon? Do jakiego stopnia mógł być wierny?
Michael tymczasem przyjął raport od "ludzi". Zeskoczywszy z platformy powędrował prosto do niewielkiego pomieszczenia, oddzielonego od hangaru grubą, opancerzoną ścianą i kuloodpornymi drzwiami.
Mężczyzna siedzący na dziwacznym, pochyłym fotelu, otoczony mnóstwem elektronicznego sprzętu nie z tej Ziemi, natychmiast wstał i z szacunkiem pochylił się przed wchodzącym Michaelem.

— Przygotowania zakończone pomyślnie.

— Doskonale. Przywiozłem ze sobą Liz.
Oczy mężczyzny rozbłysły nagłym zdumieniem i niedowierzaniem.

— Tak szybko?

— Zrób konieczne badania, pobierz próbki. Tylko dyskretnie, ona nie ma o niczym pojęcia.
Mężczyzna wyszedł, by niezwłocznie wykonać rozkazy. Michael stanął przy oknie, patrząc się na Liz. Wciąż stała na platformie, niepewna, co robić.
Serik będzie miał łatwe zadanie... – pomyślał – Jeśli system rzeczywiście został załadowany, to jej dane już zostały zarejestrowane.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część