hotaru

Somewhere Over The Rainbow (6)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

— Miałem nadzieję, że jeszcze cię spotkam. – Kyle szedł obok Liz ulicą, eskor-tował ją do Crashdown i zarazem rozglądał się uważnie, czy nikt nie może ich pod-słuchać – Ojciec jeszcze nie wie... ale się dowie. Na miejsce zdarzenia przyjechało kilku agentów FBI.

— Niegroźny wypadek!

— Wywiązała się awantura pomiędzy dwoma kierowcami. Przez przypadek je-den z nich poleciał na odwróconego tyłem agenta.

— Czyżby trafił w zawór i zdemaskował jakiegoś Skóra?

— Dokładnie. Rozsypał się facet w proch. Na oczach sporej gromady ludzi.
Liz zachichotała.

— Jego szef musi być wściekły.

— Bawi cię to? – zdumiał się.

— Hm. Ostatnio Kal dał im wiele powodów do niepokoju. Skoro już i tak jest ko-smitą, dlaczego tego nie wykorzystać?

— Wyrósł z ciebie złośliwiec.

— Taaak? A każdy myślał, ze to będzie Maria. A propos, gdzie twoja żona?

— W Nowym Jorku. Przyleci na weekend.

— Nagrywa kolejną płytę?

— Kończy na szczęście. Potem kilka tygodni spokoju i znowu ruszy w świat, w trasę koncertową. Ale może tym razem nieco to odroczy.

— Dziecko?

— Nie wiem, czy jest w ciąży... ale mam nadzieję.

— Zasłużyłeś sobie na szczęśliwe życie rodzinne, Kyle. Chciałabym ci powiedzieć, że będzie usłane różami...

— Ale nie będzie. Każdy, kto zna Marię, to potwierdzi.
Liz nie odpowiedziała. Patrzyła się zamyślona przed siebie i zastanawiała się, czy powinna powiedzieć Kyle'owi. W końcu się przemogła:

— Gdybym ci powiedziała, że któryś z Czechosłowaków umarł, czy byś mi uwierzył?
Nie zdążył jej odpowiedzieć, bo oto nagle pojawiła się Maria. Wychodziła z Crashdown z wielką podróżną torbą na wózku.

— Część kochanie. Wszędzie cię szukam! – rzuciła się mężowi na szyję. Liz przyjrzała się byłej pannie DeLuca uważniej. Bez wątpienia nosiła w sobie małego człowieczka, chociaż zapewne jeszcze nic nie podejrzewała.

— Wygląda na to, że twoje nadzieje się spełniają, Kyle. Powodzenia.
Zostawiła szczęśliwych małżonków samych i weszła do restauracji. Rzuciła zdawkowe dzień dobry obsłudze i usiadła w jednym z najdalej wysuniętych, ukrytych stolików. Ale i tu ścigały ją ciekawskie spojrzenia.
Zamówiła tylko coś ciepłego do picia. Pięć minut później, kiedy rozkoszowała się świeżo zaparzoną herbatą, poczuła na sobie czyjś wzrok. Wrażenie było niezwykle intensywne.
Powoli odwracała głowę.


Roswell niewiele się zmieniło. Może nawet było jeszcze spokojniejsze, cichsze. Nawet hałaśliwa młodzież a'la NY była jakby pozbawiona kolorów.
Ziemia była szara. A mimo to niezmiernie do niej tęsknił. Pozostała na niej jedyna osoba, którą jeszcze uważał za przyjaciela.
Odnalazł Crashdown.
Restauracja była wciąż prowadzona przez państwa Parkerów, bez trudu dowiedział się tego w hotelu. Recepcjonista spojrzał na niego podejrzliwie, kiedy płacił gotówką z góry za dwie doby. Wziął jeden z najlepszych pokoi, a mimo to nie płacił kartą. Dziwny człowiek. Dziwne zachowanie. Dziwny ubiór.
Dziwna twarz.
Uśmiechnął się na wspomnienie recepcjonistki, która wówczas przyszła zmienić kolegę. Przyjrzała mu się od niechcenia, a potem zmarszczyła brwi, jakby kiedyś go już widziała, ale nie mogła sobie przypomnieć.
Przystanął na chwilę przed oknami restauracji. W sekundzie dostrzegł ją, jak siedzi sama w najciemniejszym kącie.
Podnosiła powoli głowę, jakby zastanawiając się, czy ktoś się jej przygląda.
Otworzył drzwi do Crashdown. Odwróciła się w tym momencie. Zrobił kilka kroków w jej stronę...


Miło jest wiedzieć, że mamy tu przyjaciela....
Wstawała jak w transie z fotela. Drżącą dłoń podniosła do ust. Nieśmiały, radosny uśmiech ujrzał nagle światło dzienne.
I już była w jego ramionach, porwana przez jego silne ręce. Obracał ją wokół siebie, jednocześnie trzymając mocno w swoich objęciach, jakby nigdy nie chciał jej puścić.
Ujął jej twarz w dłonie.

— Wszystko będzie dobrze, Liz. Obiecuję ci to.


Kyle, ze śmiechem obejmując Marię ramieniem, otworzył drzwi Crashdown. Scena, którą ujrzał, sprawiła, że jego serce na moment przestało bić.
Maria ujrzała niespodziewanego gościa... i upadła zemdlona na podłogę. Była to jak na nią niespodziewana reakcja na szok, więc Kyle zajął się troskliwie swoją żoną. Jeszcze nie przywykł do myśli, że zostanie ojcem, chociaż radość i duma z żony rozpierała jego serce.


Michael postawił w końcu Liz na podłodze. Spojrzeli oboje na swych przyjaciół.

— Spodziewałbym się wszystkiego po Marii, ale nie omdlenia!
Kyle przenosił właśnie ją na zaplecze, rzucając gościowi wymowne:

— Witamy z powrotem.
Brwi Michaela powędrowały w górę.

— Maria spodziewa się dziecka Kyle'a. Sama jeszcze o tym nie wie.
Osłupiał.

— Witamy z powrotem. – szepnęła ze smutkiem.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część