hotaru

Somewhere Over The Rainbow (3)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Come to me now
And lay your hands over me
Even if it's a lie
Say it will be alright
And I shall believe



Sam nie wiedział, jak, ale płynąca z radia piosenka nagle uspokoiła Liz. Po prostu siadła z powrotem w fotelu, podniosła pamiętnik z podłogi i położyła go na sto-liku.

— Kiedy? – spytała. Usiadł obok. Czul się parszywie, że musi jej to mówić. Nie wiedziała, że odlatują... zapewne nie wiedziała, że Max niedługo będzie ojcem!
Nie, nie może jej tego powiedzieć. To byłoby... jak ostateczny cios. Sam nie wiedział, dlaczego takie określenie przyszło mu do głowy. Może dlatego, że Liz wy-dawała się kompletnie załamana?

— Dzisiejszej nocy.

— Och. – zagryzła wargi, a potem nagle spytała go pozornie bez związku – Umiesz nawiązywać kontakt... tak jak Max? Widzieć coś w drugiej osobie, coś, co ktoś chce bardzo komuś przekazać?
Zmarszczył brwi.

— Nie wiem.

— Możemy spróbować?
Po prostu osłupiał na kilka chwil.

— Ale...

— Nie pytaj, dlaczego. – potrząsnęła głową – To ważne, bardzo ważne. Zrobisz to?

— Możemy spróbować. – przytaknął po chwili zastanowienia.


Liz czekała. Powoli zbliżył swoje dłonie do jej twarzy.
*
Gwałtowna ulewa.

— I to ma być rekomendacja? – żart Alexa.
*

— Nie, wybierze miłość! Będziesz miała wszystko, kochana!
*
Ostre światło nad tarasem koło jej pokoju i...
*
Wciągnął gwałtownie powietrze. Max?
Nie, to niemożliwe.
*
Liz, to co się wydarzy w najbliższych dniach ma decydujące znaczenie dla hi-storii tej planety.
Stosunki między nami mają się zmienić, staną się głębsze. Staniemy się nie-rozłączni, nic nas nigdy więcej nie rozdzieli, aż do...
Do końca świata?

— Właśnie.
Co się wydarzyło?
*
Nasza czwórka – Michael, Isabel, Tess i ja, tworzymy całość. Każdy z nas do-stał inny dar i kiedy kogoś zabrakło, nie byliśmy już tak silni i wszystko się popsuło.
*
25 minut przed moim przybyciem tutaj trzymałem Michaela w swoich ramio-nach... martwego. Isabel umarła dwa tygodnie wcześniej. Musisz to zrobić. Musisz znaleźć drogę. Nasze życie zależy od tego.
Coś w Liz umiera. Na zawsze. Isabel i Michael. Byli jej przyjaciółmi.
Jak? Co mogę zrobić, żebyś odwrócił się ode mnie?
*



Odsunął się od Liz i patrzył na nią uważnie.

— Podziałało? – spytała.
Nie był zdolny nic powiedzieć. Tyle bólu, cierpienia i poświęcenia. Wszystko po to, by my – Max, Isabel i ja – a nie świat, przeżyli.

— Nigdy bym się nie spodziewał...

— Co? Co widziałeś?

— Pamiętasz, co ci powiedziałem, oddając pamiętnik?
Dziękuję, że dałaś mi jeszcze jeden powód, bym zazdrościł Maxowi.

— Dobrze jest wiedzieć, że mamy tu przyjaciela. – szepnął – Nie wiem, co chciałaś mi przekazać... i pewnie się nie dowiem. Ale dziękuję ci.

— Za co? – zdziwiła się.

— Że jesteś. Że wciąż, mimo bólu, jaki ci sprawiliśmy, jaki sprawił ci Max... że jesteś, jaka jesteś.

— Michael.
Musiała usiąść na fotelu, kontakt z Michaelem z jakiegoś powodu ją wyczerpał. A może to było coś innego? Ulga, że chociaż jeden nie jest przeciwko.
Ale Max jest! – uświadomiła sobie nagle i posmutniała.

— Dlaczego odlatujecie?

— Z powodu Tess. Jest w ciąży. Okazało się, że dziecko nie przeżyje w ziemskiej atmosferze. Nad ranem uruchomiliśmy granilith. Został zaprogramowany na jedną, powrotną podróż, której przygotowanie zajmie dokładnie 24 godziny. Max twierdził, że wiesz o tym. – mówił martwym głosem.
Samotna łza spłynęła po policzku Liz. Przypomniała sobie o najważniejszym.

— Granilith... przekleństwo mojego życia. – rozpłakała się – Może również okazać się przekleństwem hybryd. Max mi chyba nie uwierzył, ale może ty mi uwierzysz. Błagam cię. Nie oddawajcie granilithu nikomu.
Spojrzał na nią uważniej. Miała do ukrycia nie tylko kilka wspomnień o innym Maxie. Chyba był z przyszłości. Tak sądził.

— On... nie został stworzony do podróży kosmicznych, chociaż i do tego prawdopodobnie można go wykorzystać. On ma moc, która nie podlega nawet podstawowym prawom fizyki, prawom natury... którym wy podlegacie. Jeśli dostanie się w nieodpowiednie ręce... – nie dokończyła, ponieważ załamał się jej głos. Mógł się jedynie domyślać, ile w takiej chwili musi ją kosztować rozmowa o granilicie. Wyznanie tego, co wie.
Objął ją pocieszająco i tulił przez kilka chwil. Zasłużyła, by był przy niej ktoś, kogo uważa za przyjaciela, a nie obcego, z którego rasy pochodzi morderca jej najbliższych.
Przecież ona uważa cię za przyjaciela, idioto.
Wyswobodziła się z jego uścisku.

— Zapewne chcesz teraz iść do Marii.
Skinął głową.

— Więc idź. Potrzebujesz jej bardziej niż przypuszczasz. – uśmiechnęła się przez łzy – I... ja też się cieszę, że jesteś.
Odwróciła się, podniosła swój pamiętnik i podała mu, patrząc prosto w oczy.

— Dziękuję za twoją szczerość. Wymagała odwagi, której mnie brakuje. Ale któreś z was musi się dowiedzieć... oprócz Maxa. Przeczytaj to, a potem spal.
Schował gruby zeszyt do kieszeni i wszedł na drabinkę przeciwpożarową. Patrzyła na niego, jakby już nigdy nie miała go zobaczyć.

— Wrócę. – obiecał bardziej jej niż sobie.
Liz podeszła do niego ostatni raz i pocałowała go w policzek.

— Idź do niej. Zostało niewiele czasu.
Spojrzał na nią ostatni raz, utrwalając w pamięci obraz Liz. Jego przyjaciela.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część