hotaru

Somewhere Over The Rainbow (13)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część



Kolorowe światła policyjnych samochodów przypominały jej barwną tęczę.

Siedziała w samochodzie szeryfa. Przez otwarte drzwi patrzyła, jak wynoszą z domu ciało Kyle'a.
Sanitariusze włożyli nosze do karetki. Po chwili odjechali.

Potem patrzyła się już przed siebie. Otępiały wzrok utkwiła gdzieś daleko, nie chcąc pamiętać, iż właśnie przed chwilą zabrano jej przyjaciela do zimnej kostnicy.

Widywała już w przeszłości takie miejsca. Setki razy. Za każdym razem jednak wychodziła z nich chora na duszy i ciele. I za każdym razem z całego serca starała się zapomnieć obrazy, jakie napływały do niej, kiedy jako patolog badało ciała.

Boże... na samo wspomnienie dostawała szału.

Była tam na przykład mała dziewczynka. Zdaje się, że miała na imię Renija. Przeżyła trzy latka. Tylko trzy lata, bo jakiś dureń nie zajął się należycie czystością maszyny produkującej lody. Jej rodzice i lekarze przez tygodnie nie dowiedzieli się, że przyczyną choroby i śmierci było zatrucie lodami!

Tyle nowych chorób... cierpienie... jakby te, które istniały dotąd nie dość dręczyły ludzi! A kiedyś tak pragnęła zostać naukowcem...

— Panno Parker?

Odwróciła z niechęcią głowę. FBI. Wszędzie tam, gdzie wkraczali, czynili sytuację jednym wielkim bagnem.

— Agent Burnet. Chciałbym zadać pani kilka pytań...


Następne godziny upłynęły jak jeden wielki koszmar. Ciągnące się godzinami przesłuchania, nieprzyjemni, natarczywi agenci, usiłujący wmówić jej romans z Valentim... skręcało ją z obrzydzenia.

Kilkakrotnie miała po prostu nawrzeszczeć na nich, by dali jej spokój i zajęli się czymś innym. Albo poprosić swojego adwokata, by to zakończył. Ale nie zrobiła.

Bo sama była jedną z nich. Ale nie w Roswell. Stała po drugiej stronie i wiedziała, jak często głupie fakty fałszują obraz... musiała to wszystko wyprostować.

Dopiero rano przesłuchania się skończyły. Wyszła z budynku szeryfa i natychmiast została zaatakowana przez dziesiątki fleszy i fotoreporterów. Tłum napierał ze wszystkich stron.

Nie wiedziała, skąd wzięła w sobie potrzebną siłę, by stawić im czoło. Może to był wspomnienie Maxa, który musiał stawić czoło swojemu przeznaczeniu i problemom całej planety. A może to była świadomość, ze gdzieś tam jest Kal i ze zmartwieniem patrzy na nią zaatakowaną przez telewizję.
A gdzieś tam był morderca i śmiał się z jej niepewności i rozpaczy.

Stanęła na ostatnim schodku. Uniosła dłonie w geście obronnym.

— Spokojnie, proszę państwa. Odpowiem na pytania.

Hałas trochę zelżał i chociaż tylko trochę, jej głowa i żołądek przyjęły to z wdzięcznością.

— Czy to prawda, że panią i Kyle'a Valentiego łączyły bliskie stosunki?

— Na tyle bliskie, by prosić go o towarzyszenie mi przy ołtarzu.

Reporterka osłupiała na taką szczerość.

Czy oni zawsze muszą wszędzie szukać brudów?

— Za kilka dni wychodzę za mąż. Kyle Valenti miał być moim świadkiem! – wyjaśniła chłodnym, chociaż zmęczonym tonem.

— Dlaczego pani zdaniem popełnił samobójstwo?

Spojrzała na pytającego mężczyznę jak na wariata.

— Nie powiedzieli państwu, prawda? Kyle Valenti nie popełnił samobójstwa. Został zamordowany!


Kiedy godzinę później policjanci puszczali ją do opieczętowanego domu Valentich po osobiste rzeczy, wiedziała już, jaką burzę rozpętała. Kal nauczył ja jak wykorzystywać media do własnych celów. Nie wiedziała jednak jeszcze z kim walczy. Wątpiła, by to FBI nasłało na nią prasę... o nie. Ktokolwiek to był, musiał zdawać sobie sprawę z jej osobistych planów i wiedzieć, ze się niemi wybroni.
Jedyną korzyść z zamieszania miała tylko jedna osoba. Wolała jednak nie przyjmować tej hipotezy... była zbyt obrzydliwa.

Odepchnęła od siebie niepokojące myśli i weszła do swojego apartamentu. Pod czujnym okiem dwóch policjantów powoli zaczęła pakować swoje rzeczy.

Otworzyła szufladę nocnej szafki i nim zdążyła mrugnąć ze zdziwienia, instynkt samozachowawczy zadziałał i rzuciła się w tył. Szafka momentalnie wybuchła, wzniecając pożar.

— Boże... – mruknął Hanson, który natychmiast przybiegł z dołu z gaśnicą i zapobiegł większej tragedii – Nic pani nie jest?

Pomógł jej wstać.

Odetchnęła głęboko, patrząc ze zgrozą na pogorzelisko. Pod łóżkiem trzymała sukienkę na sobotę.

— Chyba nie... – szepnęła, zastanawiając się w duchu, komu nadepnęła na odcisk... kto zabił Kyle'a. Ktokolwiek to był, nie bał się jej zupełnie. Wiedział zapewne o jej zdolnościach... i wiedział, jak ją załatwić – upublicznić każdy jej krok, każdy jej ruch tak, by była zmuszona polegać tylko na zwyczajnych zmysłach.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część