hotaru

Somewhere Over The Rainbow (11)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

W progu Crashdown powitały ich smakowite zapachy. Kuchnia była już dawno otwarta i frank, naczelny kucharz, przygotowywał właśnie zamówienie dla UFOCenter. Maria starym zwyczajem stała przy blacie i bębniła zniecierpliwiona palcami w takt którejś ze swoich piosenek.

Na widok wchodzących oczy rozbłysły jej mieszaniną zdziwienia, złości i ulgi.

— Czechosłowacy na dwunastej... – zażartowała Amy DeLuca, która jak zwykle siedziała przy środkowym stoliku, zwrócona twarzą do wejścia i spożywała swoje drugie śniadanie – Długo was nie było...

To spokojne stwierdzenie tak bardzo nie pasowało do wybuchowego charakteru matki Marii, że Michael roześmiał się.

Bez wątpienia przez trzy lata wiele spraw uległa zmianie. Był boleśnie świadom tych zmian, które szczególnie dotknęły Liz. Jakby coś z ogromnym impetem wciągnęło ją w strefę mroku, a jednocześnie pozostawiło wspomnienie jasności i tęsknotę za nią. Zachowywała się jak skazany na śmierć i jednocześnie marzący o tym, ze w ostatniej chwili komuś zawaha się dłoń i wyrok przesunie się w czasie.

Najgorsze było to, ze nie miała najwyraźniej odwagi marzyć o zdecydowanej poprawie. Co ją doprowadziło do takiego stanu?!
Przysiedli się do pani DeLuci.

— Mieśmy trochę pracy. – stwierdził spokojnie; z rozbawieniem wspominał, jak na Antarze musiał używać wszelkich dostępnych sztuczek i argumentów, by doszło do tej wyprawy. I jak ona przebiega? Doszło do tego, ze tłumaczy się przed matką swojej byłej dziewczyny. Totalna zgroza. Isabel padłaby trupem na miejscu, gdyby musiała się tłumaczyć przed kimkolwiek, tym bardziej przed człowiekiem.

Tak, wszyscy się zmieniliśmy. Nie ma co ukrywać. Najbardziej chyba on sam.

Maria demonstracyjnie chwyciła torbę z zamówieniem, zamierzając wyjść. Jednak jej plany pokrzyżował sam Brody, wchodząc do Crashdown. Obok niego szła wesoło podskakująca Sydney. Jasne warkoczyki, związane błękitnymi wstążeczkami nadawały jej radosny wygląd.

Natychmiast pobiegła do Liz, swojej idolki, a jej tata usiadł koło Marii.

— Co słychać?

Postanowiła się wyżalić przyjacielowi. I co z tego, że czasami opanowywał go jakiś Obcy? Nie zmieniało to przecież faktu, ze jest Brodym.

— Michael wrócił.

— Widziałem.

— Hm?

— Rano. Wracałem z hurtowni, kiedy mnie wyprzedzali. To chyba była długa podróż, bo samochód Liz wyglądał po stumilowym spacerze po pustyni.

— No właśnie. Zniknęli wczoraj wieczorem i dopiero teraz wrócili.

— A czego się spodziewałaś? Że padnie do twoich stóp i powie, że wrócił dla ciebie? Myślałem, ze masz więcej rozsądku.

— Ja? Miałam aż nadto, kiedy mnie tutaj zostawił.

— Maria... Zamiast się gniewać, pomyśl przez chwilę. Podróż z Antaru to niebezpieczna i ryzykowna sprawa. Powinnaś się cieszyć, że przyleciał i nie dociekać, po co i dlaczego.

— Ale on mnie ciągle ignoruje. Nawet na mnie nie spojrzał, zwraca się przez osoby trzecie, jakbym była powietrzem.

— Myślę... – zaczął wolno, zastanawiając się jak uniknąć jej wybuchu złości – ... że nie masz prawa domagać się jego uwagi.

— Przecież ja go kocham! Czekałam na tę chwilę...

— ... będąc żoną Kyle'a? – uświadomił jej z lekką ironią – Dla niego prawdą jest, ze zaraz po skończeniu szkoły wyszłaś za Kyle'a i zajęłaś się swoja karierą muzyczną. Nie wygląda to na rozpacz i tęsknotę za ukochanym. Powiedziałbym, że wygląda dokładnie odwrotnie...

Maria nie wytrzymała. Chwyciła swoją torebkę i wymaszerowała z Crashdown. Brody przyłączył się do pozostałych.

— Czemu jest taka nerwowa?

— Kobiety w ciąży mają swoje humorki... – z uśmiechem wypalił Kyle. Amy zakrztusiła się kawą, ale jej zięć kontynuował. Nie zamierzał stracić żony ni nienarodzonego dziecka. No bo co się stanie, jeśli Michael zechce zabrać Marię na Antar? Chyba nie będzie czekać 9 miesięcy?! – Maria jeszcze nie wie. Podejrzewałem cos, a Liz po dotknięciu potwierdziła moje nadzieje. Wczoraj się dowiedziałem. Czy to nie wspaniale?

— Wspaniale... – wymamrotał Michael. Zastanawiał się, co się stało z wielka miłością Marii, która niegdyś pokonywała największe przeszkody. Chyba rozbiła się o jej charakter. Może to i lepiej. Bez wątpienia lepiej. – Radziłbym jej o tym powiedzieć... – oznajmił spokojnie – Gotowa jest jeszcze popełnić jakieś głupstwo...

Poprzednia część Wersja do druku Następna część