(3)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

TO TYLKO WSPOMNIENIA (odcinek 3)
MaxByd
maxbyd@interia.pl

—---------------------------------------
Dzięki za wszystkie maile. To oznacza, że czytacie "To tylko wspomnienia". Zachęcacie mnie w ten sposób do pisania kolejnych odcinków.

—---------------------------------------

— Proszę zapiąć pasy. Jest godzina 5:24 pm. Zachwilę wylądujemy na lotnisku w największym mieście Nowego Meksyku. Temperatura w Albuquerque wynosi 297'F. Słonecznie, słaby wiatr.
David bynajniej nie spał. Całą drogę rozmyślał o tamtej niezwykłej wizji. Był bardzo poruszony.

— David, David – Aida starała obudzić się chłopaka.

— Słyszałem – odezwał się David.

— Jak spałeś? – zatroskanym głosem spytała Aida.

— Dobrze – skłamał.

— Witamy w Albuquerque. Mamy nadzieję, że podróż była wyjątkowo przyjemna – stewardesy żegnały pasażerów przy wyjściu z samolotu.

— David, gdzie teraz idziemy?

— Proponuję do hotelu, jutro poszukamy pana Greena.
David i Aida udali się w kierunku odbioru bagaży. Wzieli swoje torby i skierowali się do wyjścia. Weszli do taksówki i pojechali do hotelu.



Aidę obudził budzik. Wskazywał równo 8:00. Zauważyła, że Davida już w łóżku nie ma. Wstała i poszła do łazienki, ale tak również go nie było.
On się zmienił, pomyślała Adia. Nie dziwię mu się. Zawaliło się wszystko to w co wierzył.
Drzwi się otworzyły w stanął w nich David.

— Mogłeś mi napisać kartę, że wychodzisz – żaliła się Aida.

— Przepraszam cię. Niemogłem już dłużej czekać. Znalazłem tego Greena. To prawnik. Ma kancelarię w Santa Fe. Pojedziemy tam po śniadaniu – David cofnął się na korytarz i wprowadził wózek ze śniadaniem. – Miałem nadzięję, że podam ci do łóżna.
Aida uśmiechnęła się i natychmiast wsunęła sie pod kołdrę.

— Nic straconego.
David podjechał z wózkiem do łóżka. Nalał ulubioną herbatę Aidy – malinową.

— Jesteś kochany – Aida czule wyraziła się o swoim chłopaku.
Aida uklękła na łóżku i przyciągnęła do siebie Davida. Spojżała mu prosto w oczy.

— Cokolwiek tutaj się dowiesz, pamiętaj, kocham ciebie bez względu na twoją przeszłość.
David pocałował Aidę. To znaczyło, że on jej dziękuje. Może nie potrafił teraz tego obrać w słowa.



Po śniadaniu wypisali się z hotelu i pojechali do firmy wynajmującej samochody. Niebieskim Fordem udali się w godzinną podróż do oddalonej o około 80 km stolicy Nowego Meksyku.



David zatrzymał samochód przed kancelarią "Green i spółka". Spojżał na Aidę. Ta czule go pocałowała.

— Mam iść z tobą? – spytała.

— Tak – po raz pierwszy od tygodnia powiedział coś, czego był pewnien na 100 %.
Chwycili się za rękę i weszli do sekretariatu.

— Dzień dobry, chciałbym spotkać się z panem Greenem.

— Był pan umówiony – sekretarka wyraźnie była wyjątkową służbistką.

— Nie.

— Pan Green ma teraz ważne spotkanie. Na kiedy moża pana umówić?

— Jak najszybciej – stanowczo odpowiedział David. – Kiedy spotkanie się skończy?

— Za około godzinę. Mam pana wpisać? – David kiwnął głową. – Pana nazwisko?

— Brown, David Brown.

— Dziękuję. Tymczasem zapraszam do kawiarni. Na końcu korytarza w prawo.

— Proszę – kelneka położyła na ich stoliku dwie filiżanki herbaty.

— Dziękujemy – usłyszała w odpowiedzi.

— David, o co go spytasz? – spytała, kiedy kelnerka odeszła.

— Moi rodzice chcieli zaadoptować dziecko z miejszego miasta niż New York City. Akurat trafiła do taty kancelarii informacja, że jest dziecko w Santa Fe. Długo sie nie wachali. Nie interesowało ich skąd się to dziecko wzieło. Dopiero po kilku latach mama stwierdziła, że powinni się dowiedzieć kim są moi prawdziwi rodzice. Tata wszelkimi sposobami próbował się dowiedzieć czegoś o moim pochodzeniu. Niestety, dowiedział się jak zazywał się mężczyzna który przyniósł mnie do ośrodka adopcyjnego. To właśnie Vincent Green. Mam nadzieję, że wie coś o moich rodzicach.
Po chwili obok stanął męższyzna po 60. Przyglądał się Davidowi nic nie mówiąc.

— Słucham. W czym mogę pomóc? – zdziwiony David przerwał ciszę.

— Pan David Brown?

— Tak. Kim pan jest?

— Nazywam się Vincent Green. Zdaje się, że chce pan ze mną porozmawiać. Mogę usiąść?
David wskazał mężczyźnie wolne krzesło.

— Dziękuję. W czym mogę panu pomóc?

— Dwadzieścia lat temu zostałem adoptowany przez rodzinę w New York. Jednak do ośrodka adopcyjnego trafiłem tu, w Santa Fe. To pan przyprowadził mnie tam.

— Tak, pamiętam. To było wyjątkowo dziwna sytuacja...

— Chcę się dowiedzieć kim są moi rodzice!

— Niestety, mam dla ciebie złą wiadomość.

— Jak to? – David stracił swoją zimną krew.

— Twoi rodzice... Oni zginęli w wypadku samochodowym. Nie mieli krewnych. To byli moi sąsiedzi. Z żoną przyjaźniliśmy się z państwem Feldman. Byłeś wszystkim co mieli. Długo czekali na dziecko, niedługo się cieszyli – pan Green mówił to wzruszonym głosem. – Przykro mi chłopcze, że przejechałeś cały kraj tylko po to, by usłyszeć taką informację.

— Przykro mi – Aida przytuliła Davida.

— Nie wieżę mu. – David obserwował wychodzącego z kawiarni Greena. – To nie trzyma się całości. Jeżeli oni zginęli, dlaczego nie ma tego zapisanego w moich dokumentach adopcyjnych. Coś mi tu nie gra i czuję, że ten facet zna prawdę, ale nie chce jej ujawnić.



Vincent Green szybkim krokiem szedł w kierunku swojego biura. Przechodząc przez sekretariat zdenerwowanym głosem zwrócił się do swojej sekretarki:

— Panno Adler, proszę mnie natychmiast połączyć z Philipem Evansem z Roswell.

— Panie Green, właśnie zadzwonił pan Imperioli z Roswell. Pan Evans leciał samolotem, który w Houston rozbił się podczas lądowania.

Poprzednia część Wersja do druku Następna część