_liz

Cold Rain (1)

Wersja do druku Następna część

Od autorki: We wszystkich opowiadaniach polarkowych zawsze się łączyło Michaela i Liz kosztem innych. To Max to znów Maria byli mieszani z błotem. Tym razem będzie to opowiadanko, w którym bardzo podkreślona zostaje rola Marii, jak ważna była w życiu Michaela, jak ją kochał i jak ważna była w życiu Liz. Z drugiej strony nie można również do końca powiedzieć, że to typowy polarek... Tak mi się przynajmniej wydaje. Tytuł, jak i całe opo, jest zainspirowane piosenką Guns'n'Roses "November rain". Motyw przewodni – deszcz.


PROLOG

Wszystko jest nie tak. Wszystko było nie tak. I teraz wszystko jest nie tak, jak miało być. Wiem, że nie tylko ja tak sądzę. Nie podejrzewałem, że w tak krótkim czasie ponownie stanę tutaj. Na cmentarzu... Zaledwie kilka kroków od grobu Alexa. Wszyscy są smutni, przygnębieni, ale nie tak jak my – ci, którzy doprowadziliśmy do tego. Wszyscy cierpią i czują się winni, ale żadne z nich nie jest w stanie podzielić mojego bólu. Jestem tego świadomy, że choć tego nie widać, to cierpię do głębi. A to dlatego, że wszystko jest nie tak. Nawet ze mną coś nie tak, bo łzy same spływają po mojej twarzy. Gdybym mógł teraz usłyszeć jej głos, byłbym najszczęśliwszy. Gdybym mógł teraz ją zobaczyć, przytulić, na Boga, zrobiłbym to i powiedział jej, jak ją kocham, jak zmieniła moje życie, jak ważna była. Ale wszystko zmieniło się dwie doby temu... tamtej na pozór spokojnej nocy...
* * *
Max wysłał nas w poszukiwaniu śladów. Ale jak zwykle sprzeciwiłem się mu i musieliśmy się podzielić inaczej. Max i Tess ruszyli do komory, żeby tam się czegoś dowiedzieć. Issy i Maria zostały na wszelki wypadek w Crashdown. Ja i Parker mieliśmy włamać się do UFO Center. Zrobiliśmy to, ale jak zwykle musiałem poczuć się samodzielny i wszystkowiedzący. Zmusiłem Liz, żeby pojechała ze mną. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że będę tego żałować. Pojechaliśmy na pustynię, ale okazało się, że w trakcie mojego dumnego śledztwa, innym groziło niebezpieczeństwo. A ona... Ona postanowiła mnie ostrzec. Wsiadła do swojej Jetty i ruszyła w kierunku pustyni. I wtedy wyjechał ten pieprzony pijany kierowca... Pamiętam jak wróciliśmy do Crashdown. Weszliśmy razem z Liz zadowoleni, że coś znaleźliśmy. A wszyscy byli tam i patrzyli na mnie, na Liz. Pamiętam jak Max wykrztusił z siebie to, co się stało... Pamiętam, że przez dziesięć minut nic nie mówiliśmy. A potem Liz zemdlała... Kolejne dwa dni pamiętam jak przez mgłę, jakby mi się film urwał. Ona nie żyła...
* * *
Ona nie żyje. Wszystko jest nie tak. Teraz dopiero do mnie dotarło, co się stało, co straciłem. Już nic nie będzie takie samo. Dziś żegnamy Marię De Lucę. Dziś ją żegnamy teoretycznie, ale tak naprawdę nigdy się z nią nie rozstaniemy. Ani ja, ani Liz, ani ktokolwiek inny. Przez ciepłe łzy, jak przez mgłę, widzę twarze innych. Isabel – dopiero co pożegnała Alexa, a dziś żegna Marię; nigdy nie łączyła ich szczególna więź, ale jednak można by to nazwać czymś na kształt przyjaźni. Max – i on nie był zbyt związany z Maria, ale on wobec wszystkich czuje się lojalny i za wszystkich odpowiedzialny, za nią również. Tess – ona najmniej była związana z De Lucą i przynajmniej nie udaje wielkiej rozpaczy, ale wiem, że też czuje się winna, odpowiedzialna. Kyle i Szeryf – nie mam pojęcia co czują, ale wiem, że obojętne im to nie jest, być może czują się zagrożeni, bo wszystko idzie nie tak. Liz – zapłakana i roztrzęsiona, i nie jest to przesadzona rozpacz; ją i Marię zawsze łączyła szczególna przyjaźń, były niemalże jak siostry, powiązane ze sobą jakąś niezrozumiałą dla mnie pępowiną; Parker dopiero co straciła Alexa, a teraz jeszcze Marię, musi czuć się teraz potwornie, jakby traciła część życia. Bo tak jest. Z ta chwilą odpływa część życia. Dla mnie też. Różnie to bywało między mną a Maria, ale jednak ona była bardzo ważna w moim życiu, dała mi nowe spojrzenie na wiele spraw, nauczyła czuć i pokazywać to, co czuję, ona potrafiła mnie kochać, a ja pokochałem ją. Chyba pierwszy raz w życiu się załamałem, a ona nie może być przy mnie, by mnie pocieszyć. Od dziś, od tej chwili zaczyna się nowy etap. Żegnamy Cię Mario, ale Ty wiesz, że i tak pozostaniesz w naszych sercach i pamięci... A ten zimny deszcz, który teraz siąpi, odzwierciedla nasze łzy, spływające dla ciebie.
Lovers always come and lovers always go
And no one's really sure who's lettin' go today
Walking away
If we could take time
To lay it on the line
I could rest my head
Just knowin' that you were mine
All mine
c.d.n.


Wersja do druku Następna część