liz47

WE'RE ALIENS! (3)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

3. Desert

Podawanie klientom zamówionych towarów nie należało do największych przyjemności. Liz wiele godzin dziennie pracowała w kafeterii. Wiele godzin, które mogła spędzić z przyjaciółmi... Ale i tak nie miała na co narzekać. Kelnerką była też Maria, więc siłą rzeczy widywały się codziennie, nawet jak nie było lekcji. A inni też zaczęli często przychodzić do Crashdown. Inni – czyli Alex, Max, Isabell, Michael... Choć tych dwóch ostatnich nie było zbyt pozytywnie nastawionych do Liz... Ale najważniejsze, że często bywał tam Max.
Zbliżała się piąta, więc Liz spodziewała się gości.

— Ona może być niebezpieczna! Nie wiemy, kim jest! – Isabell niemal krzyczała ze zdenerwowania po tym, jak Max jej i Michaelowi powiedział o dziwnej wizji.

— Ona nie jest stąd. Maxwell, czy jesteś pewien, że to stało się poprzez dotyk?

— Tak... Ale nie możemy być pewni tego, czy ona też to widziała...

— Może spróbujmy ją "przycisnąć", żeby nam coś powiedziała?

— Michael, o czym ty mówisz? Musimy być ostrożni!

— Tak, Is ma rację. A właśnie, może ty się czegoś od niej dowiesz? Przecież jesteś z nią umówiona?

— Jak sobie to wyobrażasz, Max?! Liz, przepraszam, ale moje pierwsze pytanie brzmi: gdzie schowałaś antenki?!

— Hmmm... Ale zwracaj uwagę na każdy szczegół, każde spostrzeżenie może być dla nas istotne.

Liz sprzątała ladę, gdy do Crashdown weszli: Isabell, Max, Michael, a po chwili Maria i Alex. Nie chciała pokazać po sobie, że cieszy się z obecności Maxa. Denerwowała się tylko na myśl o wizji. Nie mogła o tym zapomnieć, ciągle martwiła się, że coś jest nie tak.

— Cześć, Liz! Możemy zaczynać? – zapytała "troszkę" zdenerwowana Is.

— Jasne.

Spojrzała na Maxa, ale ten odchodził już z Alexem. Maria siedziała przy stoliku z Michaelem.

— Mogę pierwsza zadawać pytania? To na początek opowiedz mi o swoim dzieciństwie.

— Niewiele pamiętam z tamtych czasów, nawet nie wiem, jak wyglądali moi rodzice... – Isabell popatrzyła na nią zdziwionym wzrokiem – Tak, Jeff i Nancy adoptowali mnie. Gdy miałam sześć lat znaleźli mnie na pustyni... To śmieszne, ale akurat w pobliżu Roswell... Nie pamiętam niczego, co było wcześniej. Wyjechaliśmy do Santa Fe, gdzie długo mieszkaliśmy, ale miesiąc temu zmarła moja babcia Claudia, która zapisała nam tę kawiarnię. I to chyba tyle! A co z tobą?
Isabell nie zareagowała na głos Liz. Przez głowę przelatywały jej miliony myśli. Miała ochotę podejść do Maxa i mu o wszystkim opowiedzieć, ale... nie mogła.

— Isabell... Coś się stało?

— Co?! Nie, nie nic... – Is odczekała chwilę nic nie mówiąc – Cóż za zbieg okoliczności... Ja i Max... Nas też znaleźli w podobnych okolicznościach.
Isabell ostatnie zdanie powiedziała bardzo szybko. Chciała zaobserwować reakcję Liz. Ta przestraszyła się. Bez słowa wpatrywała się w koleżankę. W jej oczach widać było zdziwienie, strach i cały szereg innych nieprzyjemnych uczuć. Zastanawiała się, czy to możliwe, że... że oni w pewien sposób są jej rodziną. Nie mogła przestać o tym myśleć. Odwróciła głowę, spojrzała na Maxa... Nie, to nieprawdopodobne!

— A Michael? – powiedziała po chwili.

— Również. – wiedziała, że Liz od razu zrozumie.

— Rzeczywiście, jaki zbieg okoliczności! – Liz próbowała udawać rozbawioną, ale wypadła niezbyt przekonująco... – Wiesz co, Isabell, głowa mnie strasznie rozbolała... mogłabyś przyjść później? Myślę, że za godzinkę przestanie... Wezmę jakiś lek i położę się chwilę. akurat będę zamykać kafeterię, więc nikt nam nie będzie przeszkadzał.

— Oczywiście.
Liz odeszła na górę. Isabell popatrzyła w stronę Maxa, który już trochę się niepokoił.

— Tak... Więc zostały nam już tylko zainteresowania... Szybko się uwinęliśmy, co Max? O, Isabell... Chcesz się przysiąść? – Alex podsunął jej krzesło.

— Nie, dzięki... Liz źle się poczuła. A właśnie – zwróciła się do Marii siedzącej wraz z Michaelem przy sąsiednim stoliku – chyba powinnaś iść do Liz, strasznie boli ją głowa.

— Tak?! Mogę? – to pytanie było skierowane wyraźnie do Michaela.

— Jasne.

— Pójdę z tobą – powiedział Alex. Być może wyczuł, że lepiej byłoby zostawić ich teraz samych? Gdy Maria i Alex odeszli na wystarczającą odległość, Is szybko usiadła, a jej twarz stała się niezwykle blada.

— Ona... Na pewno nie jest stąd. W wieku sześciu lat Parkerowie znaleźli ją na pustyni w pobliżu Roswell.

— Więc stąd te wizje! Powiedziałaś jej o nas? A czy mówiła coś o... pochodzeniu?

— Nie, skąd! A o nas wie tylko tyle, że też znaleziono nas na pustyni.

— A jeżeli ona powiedziała to specjalnie po to, żeby zagrać ci na nerwach? Przecież może być wtyczką!

— Nie, nie sądzę... Ona miała takie szczere, zdziwione spojrzenie... Nie, ona na pewno nie jest zła. Umówiłyśmy się za godzinę, jak zamknie Crashdown. Była tak przestraszona, że wymyśliła ból głowy.

— Mimo wszystko powinniśmy z nią porozmawiać. Poczekamy godzinę. Wszyscy – Max wyraźnie zwrócił się na Michaela. Miało to brzmieć trochę jak rozkaz, ale Michael i tak też chciał od razu załatwić tę sprawę.

— Liz, możemy wejść? – Maria delikatnie zapukała do drzwi. Nie doczekała się odpowiedzi, więc weszła. Liz leżała na łóżku.

— Boli cię głowa?

— Nie. Przepraszam, ale nie mam ochoty na rozmowę... – siadając na łóżku widoczne stały się jej podkrążone oczy, najwyraźniej przed chwilą płakała.

— Coś się stało? – Maria nie chciała dać za wygraną – Może moglibyśmy ci jakoś pomóc?

— Nie! – Liz była "trochę" zdenerwowana...

— Liz, powiedz, o chodzi. Będzie ci lżej. To zawsze pomaga. – tym razem Alex przejął pałeczkę.

— Wy nie wiecie jak to jest bać się o każdy następny dzień! Być "innym", niż wszyscy! Musieć kłamać wszystkim, nawet najbliższym! – Liz wybuchła płaczem.

— Wydawało mi się, że przyzwyczaiłaś się do nowego miejsca? – Maria zdziwiła się.

— Nic nie rozumiecie!

— To powiedz nam, co mamy rozumieć? Pomożemy ci!
Liz ze łzami w oczach popatrzyła jej głęboko w oczy. Zamknęła drzwi na klucz i... Wzięła do ręki szklaną figurkę stojącą na półce i z całej siły rzuciła ją o ziemię.

— Liz, co ty wyprawiasz?! – Alex podbiegł do niej. Miał przeczucie, że coś się stanie. I w sumie miał rację...
Liz uniosła rękę, jeszcze raz spojrzała na Alexa i Marię, po czym z jej ręki wytrysnęło słabe światło. Rozrzucone części zaczęły zbierać się w jedno miejsce, po chwili na podłodze leżała naprawiona figurka. Alex stał nie wierząc własnym oczom. Starał się opanować. Natomiast Maria była w szoku. Zaczęła wdychać olejek. Ona odezwała się jako pierwsza:

— O co w tym wszystkim chodzi?!

— Ja nie jestem stąd.

— To skąd?! – wtrącił Alex.
Liz powoli zaczęła unosić rękę w górę, z wyprostowanym palcem wskazującym.

— Nie, to jakiś koszmar! Wypuść mnie stąd!

— Maria, nie możesz wyjść w takim stanie! Musisz się otrząsnąć i obiecać mi, że nikt więcej się o tym nie dowie!

— Ale dlaczego? Skąd się tu wzięłaś, do cholery! Potrafisz to wyjaśnić? – zapytał Alex.

— Nie... – wzięła głęboki wdech – W wieku sześciu lat Parkerowie znaleźli mnie na pustyni. Nie mam żadnych wspomnień z wcześniejszych lat. Ale od miesiąca mam dziwne sny... Jestem w jakiejś jaskini, a naprzeciwko stoi Max. Stąd ta cała scena z Maxem ostatnio w szkole – przecież wtedy pierwszy raz widziałam go tak "naprawdę". Nigdy wcześniej go nie spotkałam! A dzisiaj, gdy odprowadzał mnie do domu, upadła mi książka. Chciał ją podnieść i przez przypadek dotknął mojej dłoni. Miałam wtedy wizję kosmosu, a potem jakiegoś wypadku. Przed chwilą Isabell mi powiedziała, że oni i Michael również zostali znalezieni na pustyni gdy mieli po sześć lat. Teraz wiecie tyle, co ja! Aha, jeszcze jedno – kiedy mnie znaleziono, mocno trzymałam w ręce taki dziwny kamień... Zaraz wam go pokażę. O, jest.
Liz wyciągnęła z szafki czarny, owalny przedmiot z niebieskim symbolem. Maria i Alex parę minut stali prawie bez ruchu. Po chwili jednak zrozumieli sytuację przyjaciółki.

— Liz, przepraszam cię, zachowałam się tak głupio... Obiecuję ci, że nikt się o tym ode mnie nie dowie.
Po tych słowach Maria podeszła do Liz i mocno ją przytuliła. Alex natomiast stał i przypatrywał się im. Podzielał zdanie Marii. Był bardzo dumny z tego, że jego przyjaciółka tak bardzo mu ufa, że zdecydowała się powierzyć mu tak poważny sekret.

— Dziękuję ci za zaufanie. Możesz być pewna, że będę milczał jak grób. Powiedz mi, czy oni wiedzą o tobie?

— Teoretycznie nie, ale na pewno domyślają się.

— W takim razie ja i Maria będziemy ci towarzyszyć podczas rozmowy z Isabell. Myślę, że po tym, co jej powiedziałaś, nie przyjdzie sama... Boję się o ciebie.
Liz uśmiechnęła się do Alexa. Wiedziała, że w obu przyjaciołach znalazła zrozumienie i oparcie. A tego teraz najbardziej potrzebowała...


Poprzednia część Wersja do druku Następna część