_liz

Etoile (8)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Szmer przy wejściu był tak cichy, że nie zbudził nawet czujnego Ratha. Loonie wślizgnęła się do środka i osunęła za sobą czarną kotarę. Na paluszkach podeszła do lodówki, otworzyła ją i wyjęła sobie puszkę piwa. Spojrzała na kanapę, gdzie wciąż spała drobna brunetka. Zmrużyła oczy. Co on w niej widział? Nie była zbyt piękna, chociaż nie można było powiedzieć, że brak jej uroku. Niska, niepozorna. Ale było w niej coś, co nawet Loonie dostrzegała. Tylko nie potrafiła tego zdefiniować. Trochę ją irytowało, że można woleć tę małą istotkę niż ją. Zimny i badawczy wzrok blondynki ześlizgnął się nieco niżej. Drobna dłoń brunetki była spleciona z silną dłonią Ratha. Wyglądały na spojone wiecznie, jakby niczym nie można ich było rozdzielić. Rath spał na podłodze i najwyraźniej mu to nie przeszkadzało. Loonie pokręciła głową i przeszła do swojego pokoju, starając się nie robić hałasu. Miała już skręcić za załom w ścianie, kiedy jej doskonały słuch wyłapał ruch. Obróciła głowę. Chłopak się zbudził. Loonie zmierzyła go wzrokiem. 'No jasne. Mogłam się tego spodziewać.' pomyślała z pewną irytacją, kiedy zaraz po obudzeniu wzrok Ratha powędrował na kanapę, aby zorientować się czy jego Gwiazdka jeszcze tam jest. Potem dopiero zauważył Loonie. Lekko rozplótł ich ręce i wstał. Blondynka w bojówkach cofnęła się i usiadła ostentacyjnie na fotelu. Rath nic nie powiedział, tylko wyjął sobie wodę z lodówki i oparłszy się o nią spojrzał na Liz. Loonie westchnęła i przyciszonym głosem zapytała:

— Dobrze się bawiliście? – w jej tonie łatwo było wyczuć kpinę

— Nie tak jak ty. – mruknął cynicznie i wskazał palcem na szyję Loonie, gdzie wyraźnie zaznaoczna była różowa malinka

— Zgubiłam gdzieś Zana i Avę. – zmieniła szybko temat – Mam dziwne przeczucie co do tych dwojga.

— Pewnie znów poszli się pieprzyć. – mruknął Rath – Nimfomani.
W tym momencie oboje przerwali, bo przy wejściu dał sie słyszeć jakiś hałas. To Zan i Ava wreszcie się zjawili. Weszli do środka śmiejąc się, najwyraźniej bardzo z siebie zadowoleni. Zan odepchnął Ratha od lodówki i wyjął dwie puszki zimnego piwa, rzucając jedną do Avy. Potem jego wzrok padł na kanapę, gdzie nadal spała Liz. Spojrzał na siostrę, następnie na przyjaciela. Podszedł do kanapy i ostrym ruchem zrzucił nogi Liz z kanapy, siadając na miękkim meblu. Oczywiście brunetka od razu się zbudziła. Rath wbił morderczy wzrok w Zana i pomógł Liz się podnieść z podłogi. Zan zrobił niewinną minę i z drwiną zapytał, figlarnie przewracając oczami:

— Czyżbym zachował się niekulturalnie?

— Nie. – powiedział Rath i dodał – Jesteś sobą w pełnym tego słowa znaczeniu.

— Czyli chamski, zazdrosny, zarozumiały i pojebany. – wtrąciła Loonie
Liz spojrzała niepewnie to na jednego chłopaka to na drugiego, a potem otuliła się własnymi ramionami i powiedziała cicho:

— Ja juz pójdę.

— Odprowadzę cię. – mruknął Rath
Skierowali się do wyjścia. Chłopak w bojówkach spojrzał jeszcze raz na Zana, jakby dając mu do zrozumienia, że policzy się z nim, gdy wróci.
* * *
Liz i Rath szli w milczeniu ruchliwą ulicą. Było zimniej niż zwykle, a wiatr wił się zawadiacko pomiędzy wieżowcami. Ludzie zanurzeni w zgiełku własnych spraw mijali ich, jakby nawet nie zauważyli ich istnienia. Brunetka lekko się skuliła, kiedy zimny powiew przeszył jej skórę. Rath spojrzał na nią kątem oka, a potem powiedział z lekkim rozdrażnieniem, ale i zakłopotaniem:

— Nie mam cię czym okryć.

— Nie szkodzi. – uśmiechnęła się – Trochę wiatru mi nie zaszkodzi. Chyba...
Znów zapanowało milczenie. Rath był od niej wyższy i czuła się przy nim jak mała dziewczynka. Uniosła głowę, aby na niego spojrzeć. Chłopak uważnym wzrokiem rozglądał się dokoła. Ale chyba poczuł na sobie wzrok dziewczyny, bo zerknął na nią. Zmieszała się i odwróciła głowę. Po chwili odważyła się:

— Rathy... Jak to się stało, że trafiłeś na ulicę?

— Hmm. – chłopak na chwilkę się zatrzymał i spojrzał na nią. Nie żartowała, pytała poważnie i widział to w jej oczach – Ciebie adoptowali Parkerowie, mnie długo nikt nie chciał. Potem była taka jedna para, ale nie odpowiadało im moje zachowanie. W końcu stwierdziłem, że nie ma sensu, żebym gnił w tym sierocińcu. Uciekłem.

— A oni?

— Pewnego wieczoru, kiedy szwendałem się po ulicach, kilku kolesi usiłowało mnie nastraszyć. Skutek był taki, że posłałem ich jednym ruchem ręki na ścianę. – mówił o tym tak obojętnie, jakby to było coś normalnego, a Liz czuła się coraz bardziej nieswojo – Zwiali, a z zaułka wyłonili się Zan, Loonie i Ava. Mieli te same zdolności co ja, więc... przygarnęli mnie. Opowiedzieli kim jestem i co nas łączy.
Kiedy dziewczyna milczała, Rath sie zaniepokoił i zerknął na nią. Teraz pewnie ma go za świra i ucieknie, będzie go unikać. 'Świetnie. Zupełnie ją odstraszyłem' Ale po dłuższej chwili dziewczyna przetarła dłonią oko, a potem lekko ziewając powiedziała:

— To kim właściwie jesteś?
Teraz to Rath zamilknął. Przystanął, a ona wraz z nim. Stali akurat na środku jezdni, za kilka sekund zielone światło mogło zmienić się na czerwone, a kilkadziesiąt samochodów ruszy z zawrotną prędkością. Ale jakoś nie zwracali na to uwagi. Rath stał przed nią z wzrokiem wbitym w jej oczy. Liz chwilkę unikała kontaktu wzrokowego. Jednak w końcu się odważyła. Teraz oboje mieli wrażenie, że noc przesycona gwiazdami otula ich woalem. Cały szary i ponury Nowy York zatonął pośród atramentowego oceanu. Liz uniosła swoją dłoń i musnęła nią policzek chłopaka. Uśmiechnęła się i powiedziała półszeptem:

— To nieważne. Ty jesteś mój Rath.
* * *
Loonie jednym ruchem dłoni zmieniła różowe włosy Avy na zielonkawe loczki, ale tym razem jakoś nie poprawiało to jej humoru. Wisielczy nastrój nie mógł jej opuścić. Zerknęła na brata, który pochłonięty był czytaniem jakiejś nędznej resztki gazety, wyciągniętej ze śmietnika. Zmrużyła oczy. Nigdy nie była grzeczna, ani gościnna, ani miła i miała głęboko gdzieś jak jej brat, jego panienka, czy Rath traktowali innych. Tym razem nie dawało jej spokoju dziwaczne zachowanie, aż do przesady. Powiedziała na głos:

— Zan, czy możesz mi do jasnej cholery wyjaśnić, czemu trącasz tę małą?

— A co ci do tego? – zapytał znad gazety – To małe stworzonko działa mi na nerwy, tyle.

— Twoja suczka też mnie wkurza, ale jakoś jej nie wypieprzam. – mruknęła Loonie – Coś innego chodzi ci po głowie. Za dobrze cię znam.

— Ok. – złożył gazetę i przechylił sie tułowiem w stronę siostry – Mam pewne plany, a ona może stać na przeszkodzie. Niech ją Rath szybko przeleci i da sobie spokój, bo inaczej będę zmuszony do podjęcia ostatecznych środków.
To powiedziawszy wstał i skierował się w stronę swojej sypialni. Ava, która zajęta była lakierowaniem swoich paznokci, nawet nie zwróciła na to uwagi, chociaż słuchała uważnie.

— Ostateczne środki? Co ty pieprzysz?

— Zlikwidować ją. – odpowiedziała Ava beztrosko
Blondynka zamilkła i zerknęła na drobną postać. Potem wbiła spojrzenie w brata, jakby chcąc ujrzeć na jego twarzy uśmieszek politowania. Ale Zan był jak najbardziej poważny. Nawet zmierzył małą postać zimnym wzrokiem. Nie odpowiedział na oczywiste pytanie, kołatające w umyśle Loonie, warknął tylko:

— Chodź Ava.
Oboje zniknęli w załomie, a koralikowa zasłona opadła z szelestem. Blondynka jeszcze chwile wpatrywała się w "drzwi" do ich sypialni, a potem jej wzrok przemknął na brudną ścianę z wypisanymi ich imionami. Przed oczami mignęły jej bardzo szybko krótkie, urywane chwile: kiedy Zan i Rath przysięgali sobie przyjaźń, kiedy usłyszała o Etoile, rozmowa z Rathem w parku, spotkanie z małą brunetką. Wiedziała, że jej brat to kawał drania i zdolny jest do wszystkiego, ale nie podejrzewała, że aż do tego stopnia. Sądziła, że tyko ona może być zimną suką. A w tym wypadku ona sama nie posunęłaby się aż tak daleko. W jednej chwili zerwała się z fotela i wyszła.
c.d.n.



Poprzednia część Wersja do druku Następna część