_liz

Etoile (4)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Maria i Liz szły uliczką, na której stało całe mnóstwo straganów warzywniczych. Było tak wcześnie rano, że Liz wydawało się, że jeszcze śpi, na stojąco. Maria natomiast była rozbudzona, jak zawsze. Jakakolwiek nie byłaby sytuacja ona była pełna wigoru i energii. Zostały wysłane na zakupy i chcąc nie chcąc musiały wykonać polecenie. Maria nawijała, gestykulując teatralnie rękoma i przypadkiem uderzając nimi przechodniów. Liz powstrzymywała powieki od sklejenia się, a w ramionach ściskała papierową torbę pełną pomarańczy, papryki, jabłek i jakiś zielonych warzyw, których zaspana dziewczyna nie mogła rozpoznać. Z pobliskiego straganu dobiegł ich jakiś hałas, łomot i krzyk zdenerwowanego sprzedawcy. Dziewczyny zauważyły zamieszanie i całą skrzynkę jabłek wysypujących się na chodnik i ulicę. Grupka jakiś nastolatków w iście nowojorskich strojach stała nieopodal. Niby to zaczęli pomagać w zbieraniu. Ale Liz zauważyła, jak chłopak w dziwacznej fryzurze i dziwnej katanie wyjmuje pieniądze z kasy, korzystając z całego zamieszania. Kiedy ruszył, poszli za nim ci pozostali. Dziewczyna pokręciła głową. Obróciła twarz w stronę siostry, która coś do niej akurat powiedziała. I w tym momencie ktoś ją potrącił. Torba wysunęła się jej z rąk, ale zdążyła ją złapać nim wszystko wyleciało na asfalt. Mruknęła coś pod nosem i obróciła się, aby móc objechać nieuważnego przechodnia. Ale był już dość daleko i miał najwyraźniej głęboko gdzieś, co ona o tym sądzi. Zmierzyła go niechętnym wzrokiem. Bojówki i przypięty do nich dziwny łańcuch, czarna koszulka z emblematem Metallicy, na ramieniu tatuaż, na przegubach pieszczochy, fryzura typowo nowojorska. Nie widziała jego twarzy, tylko plecy. Przez chwilkę poczuła się dziwnie. Jakiś ścisk w żołądku, który szybko wytłumaczyła głodem, bo oczywiście nie zjadła śniadania. Potrząsnęła głową i odwróciła się z powrotem, ruszyła przed siebie, próbując dogonić Marię, która była tak pochłonięta swoim monologiem, że nawet nie zauważyła opóźnienia siostry.
Chłopak przeszedł kawałek, ale dziwaczne uczucie nie dawało mu spokoju. Jego serce stanęło na chwilkę a potem ruszyło galopem pompując zdwojona ilość krwi do organizmu. Przed nim stali przyjaciele, przeliczając pieniądze. Zignorował to uczucie i szedł za nimi, ale nie wytrzymał i obrócił się. Potrącona przez niego dziewczyna już szła przed siebie. Zmierzył ją uważnym wzrokiem. Zgrabne nogi przykryte jasnymi dżinsami, ale na stopach stukały obcasy, granatowa bluzka z rękawami na trzy-czwarte. Ciemne włosy opadały gładko na plecy. Nie widział jej twarzy, bo zawsze ignorował przechodniów, nawet tych, których o mało nie wepchnął pod samochód. Potrząsnął gwałtownie głową i podszedł do Zana wyrywając mu z rąk część kasy.
* * *
Park opustoszał. Zawsze tak było. Ledwo minęła dwudziesta i wszyscy normalni i zwykli ludzie znikali z tego terenu. O tej porze ( a było już po dwudziestej trzeciej) tylko mordercy, psychole i dzieci ulicy, znajdowali się w parku i czuli się tam jak w domu. Czwórka przyjaciół przemierzała alejki parku, popijając piwo i krzycząc coś do siebie. Ava dryptała na swoich niebotycznych koturnach, które śmiesznie powiewały na jej chudziutkich nogach. Podarte kabaretki komicznie wyglądały na niej. Z uśmiechem wtulała się w Zana i droczyła z nim. W pewnym momencie Zan przystanął, chwycił ją w swoje ramiona, uniósł wyżej, aby ich twarze były na jednej wysokości i pocałował ją namiętnie. Kiedy ponownie postawił ją na ziemię, Loonie i Rath spoglądali na nich dziwnie. Było to spojrzenie pełne zdziwienia, niesmaku i politowania. Ava zmieszała się i zrobiła się na twarzy tak różowa, jak jej włosy. Zan objął ją ramieniem i lekko uśmiechnął. Oboje odeszli pospiesznie, zostawiając Ratha i Vilandre samych w alejce. Loonie westchnęła i jednym susem wskoczyła na ławeczkę, która stała obok. Usiadła oczywiście na oparciu, kładąc brudne glany na siedzeniu. Oparła się łokciami o kolana i spojrzała na Ratha. Gdy ten zauważył jej wzrok, ta szybko wbiła go w ziemię. Chłopak usiadł obok niej.

— Piętnaście minut? – zapytał
Loonie podniosła głowę i spojrzała na niego. Po chwili się uśmiechnęła diabelsko, bo zrozumiała, o co mu chodzi. Obróciła głowę w stronę, gdzie zniknęli Zan i Ava. Powiedziała sarkastycznie:

— Siedem. Zan jest jak błyskawica.

— Ta. – zaśmiał się drwiąco – Prędkość światła.
Oboje się zaśmiali głośno. Liz pochyliła się w jego stronę i przysunęła lekko twarz. Już była tuz tuż od pocałowania go, ale Rath odwrócił twarz i wbił wzrok przed siebie. Loonie zacisnęła powieki, ale ku jego zdziwieniu, zapytała:

— Wierzysz, że ją jeszcze spotkasz?
Rath ze zdumieniem zerknął na nią. Była ładna, nawet bardzo i niezwykle seksowna, miała w sobie mnóstwo sexappealu. Niejeden miał ochotę chociażby ją pocałować a on mógł znacznie więcej i wiedział o tym, ale do tej pory jakoś nie miał zamiaru tego wykorzystywać. Wiedział, że ona jest dla niego tylko dlatego, że nauczono ją przeznaczenia, że od zawsze tak wierzyła. Ona nie poznała nikogo. Ale on owszem i nie potrafił być z inną, bo przed oczami miał wciąż tą małą pięciolatkę. Spojrzał w mroczne oczy Loonie. Dotychczasowy gniew i niebezpieczeństwo nagle wyparowały. Miał wrażenie, że to jedna z tych bardzo rzadkich chwil, w których można było z Loonie porozmawiać jak z człowiekiem i to porozmawiać dość ludzko, subtelnie. Odwrócił znów wzrok i spojrzał na niebo, Loonie powędrowała tam wzrokiem. Powiedział:

— To absurdalne.

— Nie. – powiedziała krótko

— Ta. – zakpił sam z siebie – Pięciolatka, której nie widziałem od trzynastu lat i nie mam pojęcia gdzie mieszka. Nawet nie wiem jak teraz wygląda.

— Jeśli ją spotkasz, będziesz wiedział, że to ona.

— Mhm. – mruknął, jakby niedowierzając

— Dlaczego etoile? – zapytała Loonie spoglądając na granatowe niebo

— Heh. – Rath uśmiechnął się sam do siebie – Bo jej oczy były jak noc. Ciemne i pełne gwiazd. Bo każda gwiazda emanuje niezwykłym blaskiem i ciepłem, a kiedy z nią byłem, zawsze czułem się, jakby otulała mnie mgła jej światła. Bo gwiazdy mają w sobie coś mistycznego i kojącego, a każde jej słowo i dotyk potrącały we mnie strunę uczucia i pozostawiały drganie przesycone tajemnicą, spokojem i lekarstwem na każdy ból. Ona była dla mnie taką gwiazdą.

— Spotkasz ją. – powiedziała dziewczyna niezwykle pewnie
Znów zapanowało milczenie. Rath wciąż wgapiał się w niebo, jakby wpatrywał się właśnie w oczy swojej Gwiazdy. Loonie oderwała spojrzenie od nieboskłonu i zerknęła w kierunku, skąd lada chwila mogli wyłonić się Zan i Ava. Zeskoczyła z ławki i otrzepała się z ewentualnego kurzu, jakby nagle zaczęła się przejmować tym, jak wygląda. Rath zerknął na nią i zapytał:

— A ty?

— Co ja? – zapytała krzyżując ręce i niecierpliwie zerkając w stronę mrocznej sypialni jej brata

— Co jeśli ją spotkam? Co wtedy będzie z tobą?

— Wiem, że nie będziemy razem. – odpowiedziała krótko i zwięźle – Ja zostałam wychowana w przekonaniu o przeznaczeniu, ale byłam wtedy mała. Teraz jestem dużą dziewczynką i mówiąc szczerze to mam głęboko gdzieś to pieprzone przeznaczenie.
Rath zmrużył oczy i uważnie zmierzył całą jej sylwetkę. Unikała zetknięcia się ich oczu i nawet nerwowo zaczęła bujać się na nogach. Rath odgadł:

— Też kogoś masz.
Loonie zesztywniała i spojrzała na niego. Tym razem musiał trafić w jej czuły punkt. Początkowo sądził, że Loonie wróci jej sarkazm i furia i znów będzie odstawiała zimną sukę. Ale to najwyraźniej była jakaś magiczna noc, bo dziewczyna rzuciła nerwowe spojrzenie czy nikt nie nadchodzi, a potem zbliżyła się do ławki i powiedziała przyciszonym głosem:

— Tak. Miałam go już wcześniej.

— Kivar? – zapytał spokojnie chłopak

— Ta. – przytaknęła dziewczyna i znów zaczęła błądzić wzrokiem po parku

— Masz z nim kontakt?

— Mam. – powiedziała cicho, a potem z obawą na niego zerknęła, jakby bała się jego reakcji, ale zdziwił ją

— To dobrze. – przyznał i znów spojrzał w niebo – Ty przynajmniej masz jakiś kontakt ze swoim "pragnieniem". Ja nie mam nic.

— Nie jesteś zły? – zapytała mocno zaskoczona Loonie

— Nie. – odpowiedział prosto – Będę zły jeżeli znów cię wykorzysta i spróbuje nas zabić. A tak to nie mam nic do kolesia.

— Dzięki. – ledwo to wymamrotała, a Rath miał nawet wrażenie, że się lekko uśmiechnęła; dodała ostro ale i żartem – Popieprzone życie.
Rath chciał coś odpowiedzieć, ale zamknął usta i zeskoczył z ławki. Z przeciwnej strony nadeszli Zan i Ava najwyraźniej bardzo z siebie zadowoleni. Zan z prawdziwym uśmiechem tryumfu na twarzy, a Ava z wypiekami na policzkach. Rath i Loonie zatrzymali na twarzy kamienne miny, ale oboje mieli ogromną ochotę, aby wybuchnąć śmiechem. Rath szturchnął ją lekko w bok, a ta ledwo zauważalnie mrugnęła do niego. Potem Loonie przyspieszyła kroku, wyrwała bratu puszkę piwa i wypiła ją do dna jednym haustem, poczym wyrzuciła puszkę na trawnik. Ani ona ani Rath już nie wracali do tej rozmowy tej nocy, ani nie zwracali na siebie większej uwagi.
c.d.n.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część