ALEX_WHITMAN

New Life (1)

Wersja do druku Następna część

Młoda kobieta patrzyła w ogień, który pożerał łapczywie suche drzewo. Czerwone języki oplatały i lizały każdy patyk, każdy kawałek drzewa. Czerwone języki… Czerwone…
Jak kolor miłości – pomyślała kobieta odgarniając kasztanowy kosmyk włosów opadających jej na twarz.

— Kolor miłości i nienawiści, dwie rzeczy, które przez tyle lat trawiły moje ciało. Ciekawe co u niego… U nich...
Samotna łza stanęła jej w oku. Podciągnęła koc pod brodę, wtulając się bardziej w ogromną sofę. Przeszedł ją dreszcz, mimo że było jej ciepło. Kominek znakomicie spełniał swoją funkcję.

— Ciekawe czy nadal mnie nienawidzi? Czy wciąż mnie szuka?
Znów wróciła myślami do dnia, kiedy to zrobiła… Minęło już 5 lat… Pięć lat od tamtego wydarzenia… od śmierci Alexa…
Wspomnienia wróciły…

Isabel weszła spokojnie do domu. Zwolniła się z ostatnich lekcji. Była wściekła i jednocześnie rozżalona. Tyle się wydarzyło w ciągu tych dwóch lat, ale teraz było jeszcze gorzej. Teraz śmierć Alexa… Było bardzo źle. Nie ochłonęła jeszcze…

— Isabel?! Co ty robisz tak wcześnie w domu? – pytała Diane Evans wychodząc z salonu.

— Źle się czułam i się zwolniłam – częściowo skłamała unikając wzroku matki.

— Dać ci jakieś proszki? Może zadzwonić do lekarza? – zaniepokoiła się pani Evans.

— Nie. Głowa mnie bolała i nie mogłam się skupić na lekcjach.
Dianie ulżyło.

— Zrobię ci herbaty.

— Dobrze mamo. Dziękuję.
Pani Evans poszła do kuchni, a Isabel do swojego pokoju.
Max Evans doprowadzał ją do obłędu.
Najpierw z trudem i nie do końca starała się pogodzić ze śmiercią Alexa, a teraz jej własny brat zabronił jej studiować tam gdzie ona chce.
Co za ironia losu. Od lat starał się w szkole by jak najszybciej się stąd wyrwać, a wystarczyła jedna rozmowa z Maxem i jej plany zostały doszczętnie zniszczone. Ona robiła wszystko by stąd uciec, a on był gotów zrobić wszystko by ją zatrzymać.
Rozmowa w szkole zszokowała ją. Nigdy by się tego po nim nie spodziewała. Był dla niej kiedyś opoką, a teraz stał się dyktatorem. Wiedziała, że się boi o nich wszystkich, ale to nie oznaczało, że może decydować za nich. Nie mógł jej trzymać siłą w Roswell.

— Mam własne życie! – krzyknęła w myślach, po raz kolejny od momentu tamtej rozmowy.

— A może miała? Bo właśnie dziś Max Evans mi je zniszczył.
Matka przyniosła herbatę. Isabel z trudem się opanowała.

— Isabel? Na pewno wszystko gra?
Dziewczyna uśmiechnęła się.

— Tam mamo. Tylko ten ból głowy mnie dobija, bo nie mogę się pouczyć.
Diane pokiwała głową ze zrozumieniem.

— Nikt nie wie co przechodzi kobieta, gdy ją boli głowa – powiedziała, a następnie pocałowała w czoło Isabel i wyszła z pokoju.
Isabel rzuciła się na łóżko. Łzy cisnęły jej się do oczu. W tej chwili z całego serca nienawidziła Maxa. Chciała zniknąć z jego życia.
Poczuła, że w jej głowie „zapaliła” się lampka.

— Zniknąć – wyszeptała z uśmiechem. Była zbyt „rozgorączkowana”, by myśleć logicznie.
Leżąc na łóżku zaczęła opracowywać plan. Najpierw fantazjowała, ale im więcej nad tym myślała, tym bardziej jej się to podobało. Marzyła by uciec autobusem do dużego miasta i wtopić się w tłum. Zniknąć z Roswell. Rozpocząć nowe życie.
To były tylko marzenia, aż do wieczora, gdy pokłóciła się po raz kolejny z Maxem. Dużo ostrzej niż w szkole. Isabel dała ujść swoim nerwom. Siła jej myśli, jej wściekłości spowodowała rozwalenie mikroskopu Maxa oraz pięciu szklanek z piłkarskiej kolekcji, którą zbierał dość długo, zanim poznał Liz.
Rodziców nie było w domu, więc nikt nie wiedział o ich kłótni.
Max wiedział, że Isabel tak łatwo nie odpuści, dlatego stworzył swą mocą na kartkach papieru pismo Isabel. Kartki te były „niby” wyrwane z pamiętnika, którego nigdy nie posiadała.
Na kartce zawarł swe groźby Max. Były opisane w niej wszystkie przekręty, jakich miałaby się dopuścić Isabel podczas egzaminów. Opisane było jakie narkotyki brała i jak oszukiwała rodziców. Dowód jej winy.

— Dam to rodzicom, jeżeli nie obiecasz mi, że nie wyjedziesz z Roswell i będziesz studiowała tylko w tym stanie. Tylko w Nowym Meksyku.
Isabel nie mogła wyrzec ani słowa. Była wściekła i oburzona.
Max trzymał w ręce fałszywe dowody.

— Powiedz to tylko jedno słowo a będzie znów O.K.

— Już nigdy nie będzie O.K. Ale dobrze powiem to. Nigdy nie będę studiowała.

— Do tego nie zmuszam cię.

— Dzięki za łaskę królu. Ale jeśli nie będę studiowała tam gdzie chcę, to będę nie będę studiowała nigdzie. A jeżeli będziesz chciał mnie do tego zmusić to wtedy ja powiem rodzicom to co jest na tej kartce i wtedy żadna uczelnia mnie nie przyjmie.

— Isabel… Proszę cię… Zrozum mnie.

— Nie. Nie rozumiem. Nie chcę więcej na ten temat rozmawiać. Idę do swojego jeśli mogę jaśnie panie.

— Isabel.
Siostra minęła go obrzucając nienawistnym spojrzeniem.
Weszła do swojego pokoju.

— Nienawidzę go!!! – oznajmiła swojemu odbiciu w lustrze.
Nie miała się komu wygadać. Michael odpadał, rodzice tym bardziej, Liz i Maria nie nadawały na tych samych falach.
Nie uważała je za kablary, ale lepiej było nie ryzykować. O Tess nawet nie pomyślała. Ich kiedyś kontakt teraz zniknął. Tess zaczęła przebywać z człowiekiem, którego nienawidziła… z Maxem. Jej bratem, ale raczej cieniem jej brata.

Zapadła noc. Rodzice już spali. Max też. Isabel czuwała. Gdy wybiła druga w nocy dziewczyna wstała. Cały wieczór ukradkowo pakowała się. Z żale zostawiała większość rzeczy. Nie mogła brać dużego bagażu. By opóźnić pościg zostawiła kartkę, że pojechała do Artesii.
Wyszła przez okno. Wrzuciła listy do Maxa i rodziców. Rodzicom napisała, by się nie martwili, a Maxowi prawdę.
Listy mieli dostać w poniedziałek, a była sobota rano, gdy Isabel wrzuciła listu do skrzynki w Artesii. Następnie pojechała do Lakewood. Jechała na południe. Minęła Carlsbad. Dojechali do El Paso, które znajdowało się na granicy stanu i kraju jednocześnie.
Unikała rozmów z nieznajomymi. Myła się w łazienkach na postojach. Miała parę razy chęć wrócić do domu, ale za każdym razem widziała wyraz twarzy Maxa i jego zaciętość. Nie mogła wrócić. Była zbyt daleko. Ona zaszła za daleko by wrócić znów do Roswell.
Z El Paso pojechała do Las Cruses, a następnie do Albuquerqe.
Jechała dwa dni. Była wykończona. Miała dużo swoich oszczędności. W Albuquerqe przeżyła szok, gdy na postoju autobusów zobaczyła Maxa. Krzyknęła i zaczęła uciekać. Wydawało jej się, że biegnie całe wieki, gdy jej nogi nie wytrzymały i potknęła się.
Czuła, że ktoś do niej podchodzi.

— Isabel? Nic ci nie jest?


Wersja do druku Następna część