Lizzy_Evans

FBI (2)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Jak ja nienawidzę samolotów. Ciągle słyszę tylko:

—Zapnijcie pasy- i widzę stewardessę chodzącą w przydużej bluzce i z wymuszonym uśmiechem na twarzy.

To nie jest za miły widok. Gdyby nie to, że zabrałam ze sobą pasjonującą książkę to zginęłabym w tej lotniczej dżungli.
Tylko szczerze mówiąc nie miałam ochoty na czytanie. Lepsza byłaby rozmowa. Nawet głupia ale rozmowa z kimś. Na szczęście zobaczyłam jakiegoś faceta idącego w moja stronę.

—Czy to miejsce ma numer 145?- spytał spoglądając na mnie.

—Tak.. proszę bardzo- wskazałam mu siedzenie. Gdy już wygodnie czytał jakąś gazetę dokładnie mu się przyjrzałam. Ciemne włosy, tajemnicze oczy( powaliły mnie na kolana) silne dłonie. Oprócz tego był wysoki i umięśniony. Rysy miał delikatne. Wyglądał na.. hmm… 18-19 lat.
W końcu zdołałam oderwać wzrok od jego przystojnej sylwetki i przeniosłam go na okno.
Lęk wysokości… tak miałam go ale nie mogłam powstrzymać się od wyjrzenia. Świat wydawał się być taki mały a problemy nie istotne.
Choćbym chciała znów odwrócić się do mężczyzny wyobraźnia mi na to nie pozwalała.
Ale mam silną wole! Szybko spojrzałam na mojego pasażera.

—Dokąd pan leci?- spróbowałam zagadać.

—Do Roswell. A pani?- uśmiech na jego twarzy był promienny.

—Ja również… – zdziwiłam się trochę.

—Czy mógłbym zapytać się o pani imię?

—Jasne.. Liz.. Liz Parker.- podałam mu rękę.

—Max Evans. Miło mi

—Mi również- nie wiedziałam czemu, ale wydawało mi się, że na tej podróży nasza znajomość się nie skończy. Ciekawie byłoby go poznać bliżej.
Nie zauważyłam kiedy lot zleciał.

—Proszę zapiąć pasy. Przygotowujemy się do lądowania- i znowu ten głos. Zrobiłam to co mi polecili.
Gdy moja noga stanęła na betonie i gdy poczułam powietrze, nareszcie odetchnęłam z ulgą.
Parę kroków i byłam już w taksówce która wiozła mnie do mojego nowego domu. Do Crashdown.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część