Cherie tłum. Tigi

September and the other sorrows (10)

Poprzednia część Wersja do druku

Rozdział dziesiąty (zakończenie)

Zasłona z gwiazd przykrywa pustynię gdy jadę długą, zapomnianą drogą w stronę Vasquez Rocks. Jest 4 : 00 rano, ale nie jestem zmęczona.

Adrelina i krew przetaczają się gwałtownie przez moje żyły kiedy zatrzymuję samochód, wysiadając z niego tak szybko jak potrafię.

Patrzę w górę i poniżej poświaty księżyca widzę ich, zarysy sylwetek na tle nieba.

Pan Evans, babcia i ktoś trzeci. Wspinam się ścieżką pod górę, w pośpiechu potykam się i upadam. Pan Davis sięga w dół i podciąga mnie na nogi.

Jego oczy są inne. Ciemniejsze. Przenikliwe.

— Larek ? – pytam ciekawie.

— W jego ciele, tak można powiedzieć – odpowiada z uśmiechem.

Moje oczy dostrzegają pana Evansa, i wpadam w jego otwarte ramiona.

Przyciąga mnie blisko, składa pocałunek na moim czole.

Czuję jak babcia nas obserwuje i odwracam się.

Nie potrafię określić wyrazu jej spojrzenia. Jest smutne i pełne wspomnień.
Inny mężczyzna, tak bardzo podobny do tego którego kiedyś kochała .

Pochyla głowę, podchodzi do pana Davisa i oboje się oddalają, zostawiając mnie tylko z panem Evansem.

Uchyla nieznacznie usta.

Kładę mu palce na ustach i uciszam go.

— Będzie mi ciebie brakowało, wiesz – mówię ciepło.

Kiwa głową, oczy po brzegi napełniają mu się łzami.

Ja także płaczę, gdy ujmując mnie za ramiona odsuwa od siebie na tyle by zajrzeć mi w oczy.

Bywają takie chwile gdzie nie potrzeba słów. Ta jest jedną z nich.

Przerywa ją powrót babci i pana Davisa.

— Już czas – mówi babcia.

Odpinam klamerkę mojego naszyjnika i kładę go na dłoni pana Evansa.

— Jeżeli nie zadziała – szepczę – Co się wtedy stanie ?

Pan Evans umieszcza dłoń na ścianie i skała się odsuwa.

— Umrę tutaj – mówi – Tam gdzie się urodziłem.

Ale w jego głosie nie ma żalu.

Pan Davis...Larek – mam nadzieję na krótko, podchodzi i wręcza panu Evansowi mały, sześciokątny przyrząd.

Wyjaśnia mu gdzie włożyć kryształ.

— Nowa technologia – słyszę jak mówi – Powinien cię przenieść z powrotem.

Fragmenty – Ponieważ dawniej byliśmy wspaniałymi przyjaciółmi.

— Wybacz, że to trwało tak długo.

— Dziękuję za twą dobroć – słyszę jak pan Evan mówi to do pana Davisa.

Odwraca się do babci.

— Ava, przykro mi z powodu Zana. I spraw które się nie udały – mówi do niej.

Babcia patrzy na niego z taką czcią, aż mnie to zaskakuje.

— Przeznaczenie, Max – mówi, nikły uśmiech pojawia się na jej twarzy – Tym razem niech ono pracuje dla ciebie.

Babcia i pan Davis stoją obok siebie. Łapię oddech kiedy oboje skłaniają się przed panem Evansem.

— Wasza Wysokość – mówi babcia – Bezpiecznej podróży.

— I długiego życia – dodaje pan Davis.

Jestem świadkiem swoistego rytuału, a co dziwniejsze, ja się nie kłaniam.

Zamiast tego ujmuję jego rękę i kładę ją sobie na policzku – Kocham cię.

Nie trzeba nic więcej mówić. On o tym wie. Uśmiecha się do mnie. Tylko do mnie.

Kamień się przetacza i zamyka wejście.

Razem z babcią zabieramy pana Davisa z powrotem do Roswell. Nie rozmawiamy. Każde z nas wydaje się być pogrążone we własnych myślach.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Od tego czasu minął rok.

Już nie pracuję w administracji rządowej. Podjęłam pracę na oddziale dziecięcym w Phenix General.

Ludzie mówią, że mam magiczny dotyk. Umiejętność obchodzenia się z dziećmi.

Dzieci dobrze mnie odbierają, a ja robię co mogę by im ulżyć. Łagodzić ich ból.

Czasami potrafię uzdrawiać, czasami nie.

Ale staram się mądrze wykorzystywać swój dar.

Przysłużyć się panu Evansowi. By czcić jego pamięć.

Dużo myślę o panu Evansie. Gdzie teraz jest ? Czy umarł w tamtej jaskini ? Lub może oszukał czas. Tak chciałabym wiedzieć.

Dźwięk dzwonka telefonu przywraca mnie do rzeczywistości.

To babcia. – Pomyślałam, że chciałabyś wiedzieć. Dwa dni temu umarł pan Davis. Jutro pogrzeb.

— Przyjdziesz ? – pytam ale wiem, że jej nie będzie. Jest w Paryżu.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Po pogrzebie pana Davisa znalazłam się w innej części cmentarza, poszukując duchów. I moje poszukiwania zakończyły się pomyślnie.

Patrzę na nagrobny kamień na którym umieszczono sześć nazwisk i klękam by złożyć pachnące róże pomiędzy wysuszonymi chwastami, zasłaniającymi pomnik pod którym spoczywają.

Zaskoczona czuję lekkie klepnięcie na ramieniu.

— Panna Williams ? – pyta dziewczyna – Carla Williams ?

— Tak – odpowiadam, wpatrując się w nią. Jest młoda i przytrzymuje ramieniem pudełko po butach.

— Ramona, mam na imię Ramona – mówi podając mi rękę – Pan Davis był moim pradziadkiem.

— Widziałam twoje nazwisko w księdze gości – mówi dalej – I poszłam za tobą.

— Dlaczego? – pytam zmieszana.

— Tej nocy kiedy umarł powiedział mi, że tu będziesz – mówi wręczając mi pudełko – Prosił, żeby ci to dać osobiście.

Biorę od niej pudełko.

— Był miłym człowiekiem – mówi – Dobrze go znałaś ?

— Był przyjacielem mojej babci – I tak, był miłym człowiekiem.

— Dziękuję za to że przyszłaś – mówi gdy odwraca się i odchodzi.


Cisza wisi w powietrzu i czas się dla mnie zatrzymuję kiedy otwieram pudełko.

Wewnątrz jest mniejsze pudełko zawinięte w brązowy papier. Jest na nim stempel pocztowy, jak gdyby już raz było wysłane ale nigdy nie dotarło do miejsca przeznaczenia.

Adresowane do mnie. 19 wrzesień, 2010 r.

Otwieram je.

Kryształ łapie słoneczne światło kiedy wyciągam z paczki mój naszyjnik.

Kolana mi słabną i osuwam się na ziemię.

Są tam zdjęcia. Michaela i Marii. I Kyla i Isabelle. Stoją pod spodkiem który mówi, że to Crashdown Cafe.

Ale następne zdjęcie jakie znajduję jest moim skarbem.

To dziewczyna której gwiazdy lata rozsypały się na włosach. Liz.

I mój pan Evans. Max. Młody i przystojny. Jego oczy uśmiechają się do mnie poprzez morze czasu i przestrzenie.

Pomiędzy nimi siedzi piękne dziecko, dziewczynka, cztero albo pięcioletnia.

Odwracam zdjęcie.

Sześć słów, które mówią mi wszystko co chciałam wiedzieć.

* Ma na imię Carla. Dziękuję ci *

Naprawdę nie zależy mi czy uwierzysz w moją opowieść czy nie. Wiem tylko, że pewnego razu podarowałam dobrej i łagodnej duszy prezent.

I zapakowałam go w cienie września.

Koniec

Poprzednia część Wersja do druku