Kes_ALF

Disturbing behavior

Wersja do druku


-Pobudka, wszyscy wysiadać, przed nami bar i toaleta.- Max był w świetnym humorze, i nie zamierzał dzisiaj patrzeć na jęczące i marudzące twarze przyjaciół, dosyć tego, zarazi ich swoim humorem albo zginie, nie idzie dzisiaj na żadne ustępstwa. Nic go nie obchodzi, że są zmęczeni, będą się dobrze bawić, i koniec.
Michael przeciągnął się na siedzeniu obok kierowcy.
-Ja, nie wysiadam.- Spróbował ułożyć się wygodniej.
-Co to znaczy nie wysiadam?! Idziemy na śniadanie i nie przyjmuję sprzeciwów do wiadomości!
-Max, ja prowadziłem przez pół nocy! Jestem zmęczony, chcę spać!
Reszta powoli i niechętnie wygrzebywała się z samochodu.
-Pora was oświecić. Podjąłem decyzję: nie zamierzam więcej słuchać żadnych narzekań. Że podłoga w samochodzie twarda, że jesteście nie wyspani, że ciasno, że chcecie się umyć porządnie, że gorąco, że jesteście zmęczeni, że nie możecie już na ten samochód patrzeć, itd. Koniec, mam tego dosyć. Do tej pory byłem pobłażliwy, bo nikomu z nas nie było łatwo opuścić dom, może na zawsze, ale wysłuchuję tego od ponad miesiąca, i mam szczerze dosyć! Rozumiecie?! Dosyć!!! Tkwimy w tym razem i mamy dwa wyjścia, albo potraktujemy to jako wspaniałą przygodę, coś w rodzaju wakacji w ruchu, ze zwiedzaniem i biwakiem i takimi rzeczami, albo od razu wszyscy możemy się powiesić. Więc wybierajcie!
Michael rozejrzał się po okolicy.
-Wybrał bym wieszanie... Ale nie wiem czy zauważyłeś, że znowu znajdujemy się na pustyni? Na czym mam się powiesić?
-Na czym? Proszę bardzo, wzdłuż całej drogi masz mnóstwo słupów telegraficznych do wyboru. Pomóc ci jakiś wybrać? A tak na marginesie, zdawało mi się, że kiedyś mówiłeś, że chciałbyś spędzić wakacje, przejeżdżając samochodem przez całą Amerykę. Proszę bardzo, spełniamy twoje marzenie, cieszysz się?
-Miałem wtedy 14 lat, byłem głupi i nie wiedziałem jak to naprawdę wygląda.
-Dobra, dobra, nic na to nie poradzisz, i tak spełniamy twoje marzenie.- Max brutalnie podniósł oparcie fotela, na którym Michael usiłował spać dalej. – Wysiadaj i zacznij się wreszcie dobrze bawić!- Odwrócił się do reszty mruczących z niezadowoleniem pasażerów.- Wszyscy macie zacząć się dobrze bawić, jeżeli usłyszę jeszcze raz, że ktoś narzeka, wysadzę go natychmiast i zostawię na środku drogi!!! Zrozumiano!!! A teraz, cała wycieczka idzie grzecznie i z uśmiechem na ustach umyć się, do obskurnej, brudnej i toksycznej toalety publicznej. Następnie, nadal z uśmiechem, do tego okropnego przydrożnego baru, na pyszne, pożywne i niezjadliwe śniadanko. I jeżeli ktokolwiek się skrzywi, będzie miał ze mną do czynienia!!! A i jeszcze, cały czas uśmiechając się wesoło, damy duży napiwek nieuprzejmej i źle wychowanej kelnerce!!! Wszyscy zrozumieli??!! Od tej chwili zaczynamy się dobrze bawić!!!... To rozkaz!!!
Maria popatrzyła na niego z lekkim zgorszeniem.
-Dobra, dobra, po co się od razu tak denerwować, przecież idziemy. Łatwo ci mówić o tej toksycznej toalecie, bo wy załatwiacie sprawę na stojąco...
-Maria, mówiłem poważnie!
-Ok., ok., nieustraszony przywódco.- Podając Michaelowi szczoteczkę do zębów, dodała ciszej.- Widać skłonności do faszyzmu są u nich rodzinne.
Oboje chichocząc ruszyli w stronę budynku.
-Słyszałem to, ale się nie wścieknę, bo się śmiejecie, a właśnie o to mi chodzi!
Kiedy już się umyli, usiedli przy jednym ze stolików w barze i zamówili śniadanie.
Isabel, z czarującym uśmiechem na ustach, wyciągnęła chusteczkę, i zaczęła energicznie wycierać brudny stół. Michael nawet nie starając się udawać wesołości, oparł głowę o ramię Marii, i przymknął oczy. Dziewczyna uśmiechnęła się, objęła go ramieniem i ułożyła wygodniej na swojej piersi.
Właściwie nie było tak źle, opuścili Roswell nieco ponad miesiąc temu, od tamtej pory cały czas byli w drodze. Zatrzymywali się od czasu do czasu w jakimś motelu na dwa, trzy dni, i ruszali dalej. Nie chcieli zostawać zbyt długo w jednym miejscu, Max uważał że to mogłoby być niebezpieczne. Nie wiedzieli czy FBI jest na ich tropie, ale od wyjazdu nie widzieli najmniejszego śladu pościgu. W zasadzie często było nawet zabawnie, tak po prostu jechać, bez żadnego celu, i zbaczać z obranej drogi, kiedy tylko mieli na to ochotę, tylko rano, po nocy spędzonej w samochodzie, zwykle nikt nie miał dobrego humoru. No, z wyjątkiem Maxa i Liz. Od dnia swojego ślubu już prawie trzy tygodnie temu, promienieli szczęściem bez względu na okoliczności.
Maria, mimo swojego zwykłego narzekania, też była szczęśliwa. Miała swojego spaceboya, nareszcie wiedziała czego chce, i on jej to dawał. Na początku był trochę nieufny, nie tak łatwo było mu uwierzyć, że ona już go więcej nie zrani, że więcej nie odejdzie do normalnego życia. Ale teraz już wszystko było jak dawniej. No może nie zupełnie, bo teraz spędzali ze sobą dwadzieścia cztery godziny na dobę, i ku ich własnemu zdziwieniu, nawet im się to podobało. Od wyjazdu, nie pokłócili się poważnie ani razu, i reszta zaczynała na nich patrzeć coraz bardziej podejrzliwie, w ich związku to nie było normalne.
Bar był prawie pusty, oprócz nich siedział tam tylko jeden mężczyzna, w szarym garniturze. Czytał gazetę i popijał swoją kawę, nie zwracając uwagi na otoczenie.
Kelnerka postawiła przed nimi zamówione dania, i dzbanek z kawą. Kyle, z nieufnością przyglądał się swojej jajecznicy na bekonie, która jego zdaniem miała dziwny kolor, ale jedno spojrzenie na Maxa, zamknęło mu usta. Zawsze uważał, że z wariatami nie należy dyskutować, wykrzywił twarz w coś na kształt uśmiechu. Isabel, bez słowa, plując obficie na chusteczkę, wyczyściła sztućce, i odkroiła kawałek potrawy, w który kelnerka włożyła palec. Maria, z przyklejonym do twarzy, szerokim, sztucznym uśmiechem, skierowanym do Maxa, podniosła do góry brudną szklankę, i przyglądała jej się pod światło. Michael wyjął jej ja z dłoni, i zwrócił się do kelnerki.
-Hej, prosiliśmy o czyste szklanki!
Kelnerka wzruszyła ramionami, podeszła do nich, wytarła szklankę brudną ścierką i zniknęła gdzieś na zapleczu. Michael wziął ze stolika cztery szklanki, i skierował się w stronę toalety.
-Nie spodziewaj się Max, że to coś, które robi tutaj za kelnerkę, dostanie ode mnie jakikolwiek napiwek.
Po chwili wrócił z umytymi szklankami, i postawił je przed Marią, Isabel i Liz, czwartą wziął dla siebie.
Kyle natychmiast zareagował na "niesprawiedliwość".
-Hej, a nasze szklanki? My też mamy brudne!
-To sobie umyjcie, kto wam broni? Nie jestem waszą gosposią, macie rączki i możecie to zrobić sami.
-One też mają ręce, a im umyłeś!- Wskazał na dziewczyny.
-Bo one są kobietami, a ja dżentelmenem.
-Ha, ha, dżentelmen, ty!
Maria dała Michaelowi pełnego wdzięczności całusa w policzek, i spojrzała z wyższością i dumą na Kyla.
-No, jak widać nie ty umyłeś damom szklanki, tylko mój chłopak, więc proszę cię... Siedź cicho!
Max podszedł do sprawy naukowo.
-Co tam odrobina brudu, najwyżej trochę bakterii, od gorącej kawy i tak zdechną, chyba się nie boisz?
Michael bez większych nadziei, dotknął dzbanka.
-Od GORĄCEJ, może by i zdechły, ale na pewno nie od tej lury... No chyba, że ta kelnerka, dosypała tu arszeniku.
Max, nie zamierzał się poddawać.
-Czepiacie się głupich drobiazgów, a przecież na takiej wycieczce, można się naprawdę dobrze bawić.
Rozejrzał się wokoło, szybko przesunął ręka nad dzbankiem, podgrzewając kawę, i nalał sobie, napoju. Z dzbanka, razem z kawą, do szklanki wpadł ogromny karaluch, jeszcze na wpół żywy.
Michael przyglądał się temu krytycznie.
-Czy już się dobrze bawimy Maxwell???
Max z lekkim obrzydzeniem, ale zdeterminowany, wygrzebał zwierzątko łyżką, i wyrzucił za okno.
-Tak, Michael. Już się dobrze bawimy. Kawy?
-Nie, nie, ja podziękuję.- Michael odsunął się od podejrzanej substancji.
Kyle, podsunął Maxowi brudną szklankę.
-A ja poproszę, już mi się zaczyna robić wszystko jedno. Skoro karaluch nie zdechł, to może mnie się też nic od tej kawy nie stanie.
-Tobie może nie, masz w sobie coś z karalucha...- Michael urwał, zdawało mu się, że czuje na sobie czyjś wzrok. Obejrzał się, ale mężczyzna w kącie nadal czytał gazetę.
-Kochanie, co mówiłeś?- Maria podała mu szklankę z sokiem.
-Co? Nic. Nie wiem... Nie ważne, skończmy jak najszybciej ten posiłek, i wyjdźmy, zanim wyniosą nas stąd karaluchy, mam nawet wrażenie, że jakiś mi się przed chwilą przyglądał. Chyba zadzwonię do sanepidu i naślę na nich kontrolę.
Cała sytuacja nawet zaczęła ich trochę śmieszyć, i po chwili humory zaczęły im się trochę poprawiać.
Michael był zmęczony, nie chciało mu się jeść, marzył tylko o tym, żeby zamknąć oczy i zasnąć. Rozsiadł się wygodniej, i bez większego zainteresowania, przysłuchiwał się rozmowie przyjaciół.
Nagle mężczyzna w szarym garniturze, odłożył gazetę, i zaczął iść w ich kierunku. Michael przyglądał mu się, najpierw obojętnie, ale im bliżej się znajdował, tym bardziej przykuwał jego uwagę. Mężczyzna stanął tuż obok niego, i na jego ustach pojawił się niewielki, jakby drwiący uśmiech. Michael patrzył mu prosto w oczy, było w nich coś dziwnego i zarazem przyciągającego. Miał wrażenie jakby czas na chwile zwolnił. W tym mężczyźnie było coś...
Michael spazmatycznie nabrał powietrza.
-Michael co się stało?! Wszystko w porządku?- Maria przyglądała mu się z troską.
-Tak. Nie wiem... Chyba.- Rozejrzał się, ale mężczyzny już nie było. Odetchnął głęboko i zamrugał oczami. Wszyscy przyglądali mu się z niepokojem. Maria chwyciła go za rękę.
-Co ci jest? Na pewno dobrze się czujesz? Masz takie zimne ręce.
-Tak, tak, wszystko w porządku, naprawdę. Zdawało mi się tylko... Nie ważne, chyba zasnąłem na chwilę i coś mi się przyśniło.
Maria objęła go opiekuńczo i pocałowała w czoło. Max przyglądał mu się niepewnie.
-Źle wyglądasz, jesteś pewien, że nic ci nie jest?
-Max, ile razy mam to powtarzać?! Jestem tylko trochę zmęczony.
-Max, możemy przestać narzekać, zwiedzać, dobrze się bawić i tak dalej, ale on musi najpierw odpocząć, przecież on tu na siedząco usypia! Po co go w ogóle wywlokłeś z samochodu?!- Maria ułożyła Michaela na swoim ramieniu.- Oprzyj się, moje biedactwo, wygodnie ci? Albo wiesz co? Oni dokończą śniadanie, i zapłacą, a my pójdziemy już do samochodu. Położysz się i prześpisz, dobrze?
Michael skinął lekko głową, i dał się poprowadzić Marii. Nie czuł się najlepiej, kręciło mu się trochę w głowie, i marzył o położeniu się na chwilę w spokoju. Pomyślał, że jak odpocznie, na pewno poczuje się lepiej, i zapomni o tym głupim zdarzeniu... Nie zdarzeniu, śnie. Przecież nic się nie wydarzyło, po prostu przespał moment kiedy ten facet wyszedł.
***

Michael obudził się i przez chwilę próbował poruszyć palcami lewej ręki. Maria spała oparta na jego piersi, i ręka uwięziona pod nią, zdrętwiała całkowicie, i zaczynała boleć. Spróbował delikatnie zmienić pozycję, tak żeby jej nie obudzić. Niewiele to pomogło, było mu niewygodnie a ręka bolała coraz bardziej. Postanowił pomyśleć o czymś innym, żeby odwrócić uwagę od niewygody. Spędzili właśnie kolejną noc, w ciasnym samochodzie, w samym środku pustkowia. To zdecydowanie nie były wakacje marzeń... Może gdyby byli tylko we dwoje... Wtedy sprawa przedstawiałaby się zupełnie inaczej. Po pierwsze mieliby więcej miejsca. Chociaż właściwie gdyby byli sami, prawdopodobnie mieli by "normalny" samochód. Ale na jedno wychodzi, wygodne siedzenia. No, tu też są wygodne... Z przodu... Okupowane w tej chwili przez młodą parę... Niedobrze się robi od tej ich... Cukierkowatości, nie da się tego inaczej określić. Czy ich nigdy nie mdli? Wiecznie szczęśliwi i radośni, bez względu na okoliczności... Rany, a jeżeli to już tak zawsze będzie??? Nic nie zmaże tego przesłodzonego uśmiechu z ich twarzy, już nigdy?? Nie, tego się nie da wytrzymać... Maria... Największe szczęście jego życia. Nie, nie obudzi jej, nawet gdyby ta ręka miała mu odpaść, nie potrafiłby... Wygląda tak słodko... I znowu ta słodycz, on też, co jest? To coś w tym samochodzie? Właściwie jak się głębiej zastanowić, to oni sami też się zachowują jakoś... Dobra, umówmy się że dziwnie, nie nadużywajmy tych mdlących słówek. Co prawda tym państwu prosto z cukierni, tam z przodu, nawet do pięt nie dorastają, ale i tak przerośli samych siebie. Na przykład przed wczoraj, po tym jak rano źle się poczuł w barze, Maria nie odstąpiła go na krok, przez cały dzień, i wymogła na Maxie, postój w motelu, zupełnie nie potrzebnie, przecież nic się nie stało, po prostu był zmęczony... No tak, podobno na tym polega miłość, troszczysz się o kochaną osobę bardziej niż o siebie. Właściwie to nawet logiczne, gdyby jej się zrobiło słabo, on też zażądałby natychmiastowego postoju.
Czuł jej zapach, ciężar jej głowy na swojej piersi, delikatny dotyk skóry. Tak bardzo ją kochał, chciał być z nią, tylko z nią... Zawsze. Poczuł prawie tęsknotę, przytulił ja mocniej. Dotykać jej włosów, pieścić jej ciało, po prostu leżeć obok, tak jak teraz i czuć jej bliskość... Zawsze, nikt inny się nie liczy... Biedna Isabel, musi na to wszystko patrzeć, na tą całą słodycz rozlewającą się wokoło, jak ona to znosi? Dawno powinno ją zemdlić. To obściskiwanie się po kontach, całuski o każdej porze dnia i nocy. Udaje, że nie widzi jak się na coś natknie. Poczuł jakby lekki zawrót głowy, ale po chwili wszystko minęło. Popatrzył na Iss, spała z przekręconą na bok głową, usta lekko rozchylone. Jaka ona piękna. Dlaczego obcięła i ufarbowała włosy? Wolał ją jako blondynkę. Te zniewalające, brązowe oczy, i do tego fala blond włosów, to był dopiero widok. Chociaż i teraz nie straciła nic ze swojego piękna, wyglądała po prostu inaczej... A jej ciało... Zawsze traktowała go jak brata, nie wstydziła się tak jak obcych, poza tym miał zwyczaj wchodzić do ich domu bez pukania. Wiedział na ten temat odrobinę więcej niż inni. Isabel była zachwycająca, pod każdym względem. Ma taką delikatną skórę... Poczuł gwałtowne bicie własnego serca, i usłyszał przyspieszony oddech. Prawie wyciągnął rękę, żeby jej dotknąć, marzył żeby przeciągnąć palcami po jej nagim ciele...
Poderwał się na posłaniu. Dlaczego o tym pomyślał? Jak mógł w ogóle pomyśleć o niej w ten sposób. Isabel to była SIOSTRA, nie biologicznie co prawda, ale jakie to ma znaczenie, to i tak siostra. Popatrzył na swoją dziewczynę. Zamamrotała coś przez sen, ale się nie obudziła. Tak bardzo ją kochał, nie potrafił sobie nawet wyobrazić, że można kogoś tak kochać... Pragnął jej. Uśmiechnął się patrząc na nią, i pocałował lekko. Otworzyła oczy, zaspana odwzajemniła uśmiech, i zapytała cichutko.
-Co się stało?
-Nic, po prostu cię kocham... Całą.- Odsunął koc, i przeciągnął ręką po jej ciele, od ramienia, poprzez pierś, brzuch, aż do uda, a potem z powrotem. Przymknęła oczy, rozkoszując się tym dotykiem.
-I tylko po to mnie obudziłeś?... Bo jeżeli tak, to możesz mnie budzić kiedy tylko masz ochotę.- Przyciągnęła go do siebie i pocałowała namiętnie. Przesunęła rękę w dół, po jego plecach.
-Ja też cię kocham... Całego.- szepnęła mu do ucha.






Wersja do druku