_liz

Niebezpieczne Związki (7)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Liz kończyła powoli swoją zmianę. Przez cały dzień chodziła jak na szpilkach, w obawie, że jednak Max Evans przyjdzie, że postanowi zburzyć jej ład i spokój. Ale nie przychodził. Jakby jeden kamień zsunął się jej z serca. Wnętrzności się rozluźniły, nie było już stresu. Ale przyszła niepewność. "Dlaczego nie przyszedł? Dlaczego mi przykro, że ot tak dał za wygraną?" Liz potrząsnęła głową i powróciła do wycierania szklanek. Jej współpracowniczka, druga kelnerka, Maria De Luca od pewnego czasu chodziła jak burza gradowa. Liz wiedziała, że kiedyś Maria spotykała się z Michaelem. Wiedziała to, bo się kolegowały, można nawet powiedzieć, że przyjaźniły. I może w imię tej przyjaźni powinna jej teraz powiedzieć, co się dzieje, że poznała Isabel i Maxa, że sama miała przyjemność rozmawiać z Guerinem. Ale zawsze jakaś siła hamowała jej słowa w gardle i zatrzaskiwała język. Może bała się powiedzieć Marii o nowych znajomych. Bała się tego, co ona może powiedzieć o nich, a umysł Liz nie chciała do siebie dopuszczać tej informacji. Ludzie z każdą minutą opuszczali Crashdown. Maria też się wcześniej urwała. Tylko Parker pozostała ze swoimi myślami. Była na zapleczu i kończyła zamiatanie. Miała właśnie wyjść zamknąć lokal, kiedy w drzwiach stanął Max. Brunetka zatrzymała się w pół kroku i spojrzała na niego przerażonym wzrokiem. Wyglądał trochę inaczej niż zwykle. Teraz patrzyła na nią bardzo intensywnie, z ogromnym pożądaniem i... gniewem? Liz odskoczyła w tył i już otworzyła usta, aby zadać tendencyjne pytanie, co tu robi, kiedy Evans wykonał najmniej spodziewany dla niej ruch. Szybkim krokiem zbliżył się do niej, zacisnął ramiona wokół jej drobnego ciała i pocałował ją. To był najbardziej namiętny, najbardziej władczy i najgorętszy pocałunek, jakiego w całym swoim życiu zasmakowała. Początkowo poddała się bez walki, jakby osuwając się w jego ramiona. Ale po chwili odzyskała rozum i zaczęła się wyrywać. Używał całej swojej siły, aby go odepchnąć i zrobiła coś, czego sama by się nie spodziewała. Powietrze przeciął odgłos dłoni uderzającej o policzek. Max wyprostował się i wbił w nią wzrok pełen zaskoczenia i furii. Czuł pieczenie na policzku, ale ani drgnął. Za to ona się przestraszyła. Nigdy jeszcze tak nie zareagowała. Odsunęła się i zakryła dłonią usta, jakby w obawie. Oczy zamigotały jej kryształkami łez. Max przełknął ślinę i powiedział chłodno:

— Jesteś nienormalna.

— Ja... – chciała się bronić Liz

— Zakłamana. Najpierw robisz maślane oczy, kokietujesz mnie...

— Ale, ja nigdy...ja nie...

— A ja jak głupek poddaję się tobie i twojemu urokowi. Myślałem, że coś do mnie czujesz. Ale okazuje się, że tylko ja jestem idiotą, który się zakochał.
Obrócił się i chciał wyjść. Ale Liz lekko drgnęła i dotknęła dłonią jego ramienia. Gwałtownie je odtrącił, ale dłoń powróciła. Spojrzał na roztrzęsioną Liz, a ta zdołała tylko wymamrotać:

— Przepraszam.
Odwrócił się do niej ponownie i zmierzył wzrokiem całą jej sylwetkę. Pokręcił głową i znów chciał odejść. Tym razem zagrodziła mu drogę i spojrzała prosto w oczy. Jej drobne dłonie niepewnie zatrzymały się na jego torsie, a głos półszeptem się z niej wydobywał:

— Ja... ja po prostu boję się...

— Mnie? – zapytał ze zdumieniem

— Nie... tego... co czuję

— Wiesz. Nie mam nastroju na takie gierki. – odpowiedział chłodno i chciał ją odsunąć, ale ciepła dłoń dotknęła jego twarzy i usłyszał:

— Zostań.
Po tych słowach Liz Parker wspięła się na palcach i pocałowała go. Przebłysk tryumfu zagościł w umyśle Evansa, ale nie dał oczywiście tego po sobie poznać. Znów oplótł ramionami jej ciało i uniósł wyżej. Kiedy ich języki wirowały ze sobą, a dłonie Liz zaczęły powoli rozpinać guziki od jej uniformu, coś trzasnęło w nim. Odsunął się od niej gwałtownie. Spojrzał na zdziwioną dziewczynę, a potem wybiegł.
* * *
Liz siedziała posępnie w damskiej toalecie. Kiedy do środka weszły dwie dziewczyny, szybko zamknęła się w jednej z kabin. Dziewczyny nie zauważyły jej i kontynuowały swoją rozmowę. W jednym z głosów Liz rozpoznała Tess Harding, która do niedawna spotykała się z Maxem. Drugiej dziewczyny chyba nie znała.

— Więc to prawda? Że Isabel szuka zemsty?

— O tak. – zabrzmiał stalowy głos Tess – nie wiem na kim i za co, ale wiem to na pewno. Biedna dziewczyna nie wie, w co się pakuje.

— Każdy wie, że znajomość z rodzeństwem Evansów i z Guerinem nie wróży nic dobrego. Można się zabawić, ale nic więcej.

— Nie wiem co to za dziewczyna ma być uwiedziona i sprowadzona na złą drogę, ale już jej współczuję. Ponoć zemsta ma być słodka. Isabel postanowiła wykorzystać do tego brata.

— Maxa? – zabrzmiał zdumiony głos drugiej

— No tak. Michael ma w obecnej chwili przerwę, bo wciąż musi uciekać przez De Lucą. – zaśmiała się – Więc do akcji wkroczył Max.

— Nie jesteś zła?

— Nie. Max to przeszłość. To padalec, którego należałoby zdeptać, a z jego skóry zrobić rękawiczki – powiedziała Tess
Liz siedziała skulona w kabinie i z niedowierzaniem się temu przysłuchiwała. Kiedy usłyszała, że dwie nastolatki opuściły toaletę, wyszła z kabiny. Podeszła do lustra i spojrzała na samą siebie. Nabrała powietrza, pokręciła głowa i gwałtownie otwierając drzwi, wyszła.
* * *
Michael leżał wygodnie na ławce i znów wygrzewał się w słońcu. Najwyraźniej bardzo lubił to zajęcie. Kiedy jakiś cień przesłonił mu światło, otworzył oczy. Nad nim stała Liz Parker. Uśmiechnął się i usiadł. Chciał o coś zapytać, ale dziewczyna mu przerwała. Usiadła obok niego. Bardzo blisko niego i pochylając ku niemu swoje ciało, szepnęła mu do ucha:

— Masz chwilkę czasu?
Michael był mocno zdumiony takim zachowaniem małej, niewinnej Parker. Kiedy jej dłoń delikatnie dotknęła jego twarzy i obróciła ją w jej stronę, a ich usta prawie się zetknęły, zdołał tylko pokiwać głową. Liz przesunęła twarz, ocierając się policzkiem o jego policzek i wyszeptując mu prosto do ucha:

— Mam dla ciebie propozycję...
c.d.n.





Poprzednia część Wersja do druku Następna część