_liz

Niebezpieczne Związki (10)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Liz siedziała na swoim balkonie i czytała książkę. Kiedy usłyszała, jak ktoś wspina się po drabince, oderwała swój wzrok od lektury i zerknęła na przybysza. To był Max. Serce jej nagle załomotało, ale nie dała po sobie nic poznać. Z chłodem i obojętnością go przyjęła:

— Czego chcesz Max?

— Przyszedłem odpowiedzieć na twoje pytanie.
Parker aż się wyprostowała. Czekała na tę odpowiedź, ale bała się ją usłyszeć. Nawet jeśli miałaby ona ją zadowolić, wciąż nie wiedziała jak powinna zareagować. Max stał, trzymając ręce w kieszeniach. Nie patrzył na nią, wzrok wbijał gdzieś w bok. Liz tymczasem opuściła głowę, sama bała się spojrzeć mu w oczy. Głos Maxa zadźwięczał w jej uszach, jak odgłos spadającej gilotyny:

— To w radiowęźle... to była prawda.
Liz podniosła lekko głowę i utkwiła w nim wzrok. Czyżby wszystko się nagle rozjaśniło? O nie, to było zbyt piękne. Max mówił dalej:

— To była prawda, ale to bez znaczenia.

— Słucham?

— To bez znaczenia, bo to, co było wcześniej było skierowane przeciwko tobie. I choćbym nie wiem jak się starał, to nadal jestem tym, kim jestem i nie mam zamiaru tego zmieniać.

— Wynoś się... – szepnęła Liz
Nie musiała powtarzać. Max bez większych oporów zszedł po drabince i ruszył w głąb uliczki. Ona została sama na balkonie.
* * *
Isabel chodziła niespokojnie w te i z powrotem, rozglądając się co jakiś czas po parku, czy nikt nie idzie. Dziwne. Nigdy wcześniej się tak nie czuła. Przypomniało jej się, jak Michael ją pierwszy raz pocałował i jak dziwne motylki uniosły się w jej brzuchu. Szybko je stłumiła swoim chłodem. Guerin był zawsze tylko przyjacielem i tylko towarzyszem psychologicznych gierek, niczym więcej. Ale jednak coś w niej cicho pękło... Kiedy pocałował ja drugi raz, wybił ją całkowicie z rytmu. Wiedziała, że jest do tego zdolny, że jeden jego dotyk potrafi zniweczyć cały system obronny. Jednak nigdy nie podejrzewała, że ona też jest tak na to podatna. Do tej pory uważała siebie za nie do zdobycia. Znała wszystkie możliwe sztuczki facetów i dokładnie wiedziała, jak się im przeciwstawiać. A tu nagle stało się coś, czego nie podejrzewała. Z drugiej strony o obawie nie było mowy, bo za dobrze znała Michaela. A on za dobrze znał ją. Nie posunąłby się do czegoś takiego tylko po to, aby ja pokonać, to musiało być coś więcej, coś czego pragnął od dawna. I to ja najbardziej przerażało. Choć nie tak bardzo, jak sam fakt, że jej się to zaczynało podobać, że mogła pragnąć tego, co on. Kiedy tak rozmyślała nad tym co właśnie się w niej kotłuje, ktoś podszedł do niej z tyłu i mocno ją objął. Odwróciła się błyskawicznie i nim zdążyła nawet zauważyć kto to, poczuła namiętny pocałunek. Nogi same się pod nią ugięły, a serce zaczęło bić mocniej. Zadrżała. Poczuła to drżenie i przestraszyła się jeszcze bardziej. To oznaczało słabość i poddanie. Michael odczuł jej niepewność, a zaraz potem drżenie jej ciała. Oderwał od niej usta i uśmiechnął się.

— Drżysz. – powiedział cicho

— Owszem. – wymamrotała, ale zaraz powróciła swój chłodny ton i dodała wyniośle – Masz zimne ręce.
Michael zaśmiał się, wiedział, że kłamała. Uwolnił ją z uścisku. Stali dłuższa chwilkę naprzeciwko siebie, a potem usiedli na ławce. Isabel zaczęła, jakby nie chcąc słyszeć tego, co on miał do powiedzenia.

— Czy możesz mi wyjaśnić, co wyprawiasz?

— Co masz na myśli? – zapytał beztrosko i wygodniej rozłożył się na ławce, spoglądając w niebo

— Michael, wiesz, że jestem na to za sprytna. Więc lepiej sam powiedz, o co ci chodzi. Chcesz mnie zdobyć dla własnej satysfakcji? Coś mi udowodnić? A może to jakaś zemsta z niewiadomego mi powodu?

— Nic z tych rzeczy. – odpowiedział lekkim tonem, a potem spojrzał wprost na nią – Po prostu mi się podobasz.
Isabel zamrugała gwałtownie, a potem zaśmiała się:

— Ta, jasne. Michael bez kitu proszę...

— Isabel, wiem, że jesteś zdzirą jakich mało. Ale wiem też, że masz słabe punkty. Gdybym chciał cię zdobyć, już dawno byłabyś moja. Gdyby to miała być zemsta, to inaczej bym to rozegrał. Znasz mnie.

— No właśnie znam. – potwierdziła – I dlatego nie wiem co się dzieje.

— Dlaczego wydaje ci się, że nikomu nie możesz się naprawdę podobać? Nie chodzi tu o twoja urodę. – przysunął się bliżej niej i pochylił – Chodzi o samą ciebie.

— Ale... – głos jej lekko zadrżał – Przecież jesteśmy przyjaciółmi.

— Hmmm... – mruknął – Czas to zmienić. – pocałował ją
c.d.n.



Poprzednia część Wersja do druku Następna część