Monika

I zostało nas czworo (6)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

I zostało nas czworo
Cz.6
Wspomnienia, wizje czy sny(1); Sama nie wiem kim jestem.

Wielki kryształ. Chyba coś znaczy... Wokół niego stoi kilkoro osób. Coś mówią. Początkowo brzmi to jak jakiś bełkot. Nikt z ludzi chyba nie słyszał tak dziwnych dźwięków, słów... Stoję z boku, moją twarz zasłania kaptur. Wyglądam chyba nawet trochę zabawnie, jednak nikt nie zwraca na mnie uwagi. Słowa, które na początku nie miały dla mnie znaczenia, zaczynają układać się w logiczne zdania. Po dłuższej chwili wchodzą oni. Tak mi się przynajmniej wydaje. Przez te kilka miesięcy udawania martwej wiele o nich słyszałam. Zapasowa Królewska Czwórka, tak o nich mówiono. Oni sami nazywali siebie Udoskonaloną Królewską Czwórką. Podły charakter, chęć władzy... Obecnie jest ich trójka. Nie wiem kim jest czwarte ogniwo, ale ponoć to kobieta. Zapragnęła władzy, ale nie takiej, którą musiałaby się dzielić z pozostałą trójką. Ta postać z niewiadomych przyczyn kojarzy mi się z Avą...
Dwoje mężczyzn i jedna kobieta. Jeden z nich patrzy na mnie. Czuję się speszona, a jak odkryją że mnie tu nie powinno być? Mężczyzna odwraca głowę. Staję się spokojniejsza. Władają do jakieś kryształowej tablicy trzy kamienie. Brakuje jednego. Czuję za to jak kamień zawieszony na mojej szyi, kamień szczęścia(jak go nazwaliśmy), zaczyna delikatnie pulsować, połyskiwać, przybierać barwę tego wielkiego kryształu, który otacza krąg osób. Ten mężczyzna co mi się przyglądał, znowu skierował swoje spojrzenie na mnie. Chcę uciekać, nie mogę. Medalion z kryształem sprawiają, że stoję jak sparaliżowana, wszyscy na mnie patrzą. Czyżbym tym razem miała umrzeć naprawdę? Podchodzi do mnie, wyciąga rękę do medalionu. Gdy go dotyka uśmiech pojawia się na jego twarzy. Delikatnie chwyta moją dłoń. Teraz jest ich czworo...

Nie wiem czy tego chciałam, była kompletnie pozbawiona woli. Kierowała mną chęć poznania, moich wrogów, tego kryształu. Chciałam wiedzieć, czy moje przypuszczenia co do Avy są słuszne. Są.
Jamal i Irmin mieli moce takie jak Rath i Lonni. O ironio byli rodzeństwem.
Jeremy to ten mężczyzna, który stale mnie obserwował, on miał moce Zana. A Ava, to chyba wybryk natury. Miała mieć moce takie jak ja, jednak naukowcy popełnili błąd. Nie wiem jaki, wydaje mi się jednak, że oni wiedzą.
A wielki kryształ(jak go nazwałam), to Granilith. Nikt nie wie do czego służy. Nie, ja wiem. Ale nie powiem im o tym. Nie czuję z nimi więzi. Każdą moją myśl zajmują informacje o Lonni, Kivarze i Rathcie. A więc znowu wszystko się psuje. Nie chciałam tego, póki "żyłam" walczyłam by wszystko ułożyło się dobrze. Jednak nie to mnie najbardziej zabolało. Ava i Zan. O tym, że są razem dowiedziałam się od Irmin. Byłam na ich ślubie. Jednak nadal wierzyłam, wierzyłam w Zana i jego obietnice. Czas jednak pokazał, że sama wiara nie wystarczy, bez czynów, jakichkolwiek najmniejszych dowodów przestaje się wierzyć.
Miesiąc czy dwa, po tym jak do nich dołączyłam wzięłam ślub z Jeremym. Dlaczego? Sama nie wiem, w końcu tutaj Ava była przeznaczona Jamalowi. Nie był to ślub z miłości, chyba nawet nie z przyjaźni. Taki był warunek pozostania z nimi. Dzięki temu dalej ćwiczyłam swoje moce, chciałam być silna. Wiedziałam, że kiedyś z nią wygram, wygram z nią nie zależnie do tego czy ceną będzie moje życie. Na razie jednak mogłam tylko bezsilnie się przyglądać jak Antar i pokój w układzie pięciu planet chylą się ku upadkowi...

Pewnego dnia widziałam ich. Byłam na balu, Jamal nauczył mnie zmieniać twarze do woli. Nie poznali mnie- nie mogli. Patrzyłam jak Vilandra i Rath tańczą, patrzyłam jak Vilandra uśmiecha się do wychodzącego do ogrodu Kivara i kiedy po koło piętnastu minutach sama wychodzi. Widziałam Zana, zmienił się. Nie, nie z wyglądu... Wyglądał tak samo, jednak to nie był Zan. Nie był radosny, był jej marionetką. Miał taki tęskny wzrok, przynajmniej mi się taki wydawał. Tylko czy mogłam wtedy sobie wierzyć? Jeżeli chciałam zobaczyć jego tęsknotę, to nawet jakby bawił się w najlepsze mogłabym ją zobaczyć...
Wydaje się to nieracjonalne. Wychodzę za Jeremy'ego i mam pretensje do Zana. Ale to nie jest proste kiedy patrzysz na ukochaną osobę całującą się z twoim największym wrogiem. Ja nawet nie pomyślałam o tym żeby obdarzyć Jeremy'ego przyjacielskim pocałunkiem w policzek... Chyba miał nawet o to do mnie pretensje...

Do czego dążyli Jamal, Jeremy i Irmin? Do przejęcia władzy. I wcale nie chodziło im o to by zaprowadzić pokój. Ich po prostu pociągała wizja władzy całym układem. Czułam się dziwnie słuchając o ich marzeniach o władzy, jednocześnie układając plan jak ich i Avę pokonać. Co robiłam? Bez sensu potakiwałam im głową, raz nawet przyłapałam się na tym, że oni już poszli a ja nadal kiwałam głową bez sensu.

Planu, przynajmniej bliżej określonego nie miałam. Wiedziałam, że muszę się dostać do pałacu i do Zana. Tylko co wtedy? Jeżeli by we mnie nadal wierzył, we mnie i moje słowo. Pomógłby mi, jeżeli jednak nie... I wtedy stało się coś dziwnego. Ava zaczęła mordować. To chyba nawet głupio brzmi, ale właśnie to zrobiła. Nie pamiętam nawet od kogo się o tym dowiedziałam. Nie pamiętam nawet kiedy znalazłam się w zamku. Szłam między ciałami moich najbliższych. Chyba znowu był bal, mieli takie piękne odświętne stroje. Nie wiem co się ze mną działo, ale nie czułam smutku, jedynym uczuciem jakie żywiłam to była złość. Byłam zła na siebie, na Avę, na wszystkich i na wszystko. Weszłam do komnaty koronacyjnej. I wtedy złość odpłynęła. Zan leżał nieprzytomny na schodach prowadzących do tronu...

Koniec części szóstej.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część