_liz

Z pamiętnika M.G. (7)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Widziałem w życiu wiele dziwnych rzeczy, ale tego jeszcze nie było. Mam brata bliźniaka. A co tam – wszyscy mamy bliźniaków, tzn. wszyscy kosmici. Dzięki Bogu, że tylko my, bo drugiej Marii bym nie zniósł. Wielbić Pana za tę jedną moją Marię. Hmmm... Ten drugi ja wygląda całkiem dobrze. No nie liczę tej fryzury, ale reszta, jak zwykle idealna. Druga Isabel vel Vilandra wygląda na ostra panienkę. Makijaż groteskowy, ale ciałko... A Alexowi już staje... włos na głowie na samą myśl o dwóch Isabel. Eh, on się nigdy nie zmieni. Tylko żeby nie zaczął śpiewać miłosnych serenad, bo znów nam wymaże mieszkańców – tym razem będą sami uciekać w popłochu na dźwięk jego gitary. Ale to jest numer! Mała voo doo w różowych włosach i podartych rajstopach przebija ich wszystkich. Jeszcze jej lalki barbie w dłoni brakuje i lizaka i może iść śmiało na bal karnawałowy do przedszkola. Jedno u nich jest niezmienne. I ta mała Ava i Tess ślinią się do Maxa. A właśnie... Ktoś się zlitował i zaoszczędził nam drugiego Maxa, co za ulga. Ale z drugiej strony wygląda to dość podejrzanie. Mam dziwne przeczucie. Gdzie nie ma Maxa coś jest nie tak, więc z nimi coś musi być nie tak. Wiem, że nie jestem zbyt miły wobec Maxa i często mu jadę, ale przynajmniej wiem, że gdzie on jest tam jest nuda, ale co się z tym na szczęście wiąże jest też dość bezpiecznie – można spokojnie spać, oglądać mecze NHL i jeść. Właśnie mi się przypomniało, że jestem głodny... Rath i Max rozmawiają. Nie chce wiedzieć, o czym, bo przeczuwam kłopoty. Tylko, że mnie nikt nie będzie słuchał. O ile się orientuję to w obecnej chwili tajfun De Luca bezcześci tereny Małej Parker, w poszukiwaniu zemsty za krzywdę jaką jej wyrządziła. "To był język Michaela" O wypraszam sobie, ja mam język na swoim miejscu. Zawsze była przewrażliwiona i zaborcza. Mój język jest tam gdzie powinien być i gwarantuję, że nigdy nie znalazł się w obcym obiekcie, tylko w wypróbowanym – Maria. Nie poznaję sam siebie! Zaczynam być wierny, chociaż nie, zawsze taki byłem wobec niej, ale chyba zaczynam być łagodny. A sio złe myśli! Małe voo doo coś knują... O przyszedł porwany przez kosmitów, skretyniały szef Maxa. Nie czepiam się tego, że mówi o porwaniu przez kosmitów – to w obecnych czasach najbardziej prawdopodobne! Nawet bardziej możliwe, niż śmierć w wypadku samochodowym. Tknął się Marii. Bawi mnie wizja ich razem... On porąbany i w dodatku ma świra na punkcie głupiej kanapki, ona też nieźle zakręcona. Ale zaraz, zaraz... O ile się nie mylę to teoretycznie ja jestem z Marią. No rzesz jasna cholera! To ja się opanowuję przed wielbicielkami i wielbię Marie, nawet zaczynam być wobec niej miły, a ona flirtuje z tym... czymś?! Rath chce mi pomóc. O stary chętnie, ale nie na oczach ludzi. Co ja jestem? Towar przejściowy?
Pojechali. Kto? Gdzie? To chyba oczywiste. Max i jego mała królewna Tess pojechali z naszymi drugimi (gorszymi) wersjami do Nowego Yorku. Teoretycznie na jakieś zebranie czy coś. A mnie zostawili tu z tymi... z zatrutą Isabel, która płacze za bratem, z różową voo doo Avą, która zadręcza Liz, no i z Mała Parker, która udaje, że martwi się o Maxa. Isabel świruje, bo ma przeczucie... Że co?! Ha! Wiedziałem, że coś nie tak. Podarte rajstopki się wygadały, że Vilandra i Rath pozbyli się Zana, się znaczy Maxa. Z jednej strony to mają święty spokój, ale z drugiej, to wiedziałem, że coś tu nie gra! Ja! Jak zwykle jestem genialny, jak zwykle przewiduję wszystko – i jak zwykle nikt mnie nie słucha... A Isabel popada w histerię... ma ktoś prozac? Liz w geście pomocy i skruchy pomaga jej się skontaktować umysłowo z Maxem. Ciekawe w jakim momencie wpadnie do niego? Heh... wolę sobie nie wyobrażać. Idę coś zjeść – takie zajmowanie się innymi jest męczące. I tak wiem co się stanie. Uda im się go ocalić, przed niewiadomo czym. Wróci uszczęśliwiony, padnie w ramiona Liz, ale oczywiście tylko przyjaźń. Potem łezki Isabel, radość (nuuuda!) i od nowa to samo. Ja mam naprawdę ciężkie życie. Bo gdyby tak na to spojrzał ktoś z boku, to stwierdziłby, że jestem nieczuły. Ależ wręcz przeciwnie! To moja nadmierna troska o innych przejawia się w moich, oczywiście subtelnych, uwagach. Nie moja wina, że nie potrafią tego odpowiednio odczytać. No przepraszam bardzo, ale proszę się zastanowić: Czy kiedykolwiek ktoś przeze mnie płakał? Czy kiedykolwiek zrobiłem komuś głupi kawał? Czy kiedykolwiek uraziłem kogoś w jakiś sposób? Czy kiedykolwiek byłem niemiła? Czy ktokolwiek doznał urazu psychicznego na skutek mojej rozmowy z nim? Czy ktokolwiek poczuł się, jakbym się nad nim pastwił? NIE?! To musze to nadrobić...
c.d.n.





Poprzednia część Wersja do druku Następna część