Monika

Zacząć, przeżyć i zapomnieć (2)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Rozdział drugi- Future.

I
Granilith.
Wspaniały, wielki z tańczącymi iskierkami. Promienie światła delikatnie w nim migoczą. Znak pokoju, przedmiot prawie, ze święty dla każdego Antarczyka. Jego moc jest nie pojęta. Nikt nie wie co tak naprawdę potrafi robić. Owszem, można się nim przemieszczać, ale...
Jego prawdziwy sekret, jego całą moc posiadała tylko jedna osoba. Na pierwszy rzut oka niepozorna i krucha, niczym źdźbło trawy. A jednak silna. Jej potęgą był umysł. Nie chodzi tu tylko o geniusz jakim wykazywała się Coralie, ale także o jej silną wolę, determinację i sposób przekonywania. Wszyscy jej ulegali. Nikt nigdy nie potrafił się jej w pełni sprzeciwić. Była za to jedna osoba, która zapragnęła posiąść władzę Coralie, jednak pragnąc, a móc to duża różnica.

II
Enemy- Skin.
Rok 2007. Wydarzyło się wszystko tak jak opisał to Max z przyszłości w odcinku – The end of the world(czyli Max i Liz wzięli ślub, itd.)
Liz spojrzała na stertę książek, na jej biurku. Obok niej po chwili usiadł Max.

— Powinnaś odpocząć.- uśmiechnęła się do niego, kiedy podał jej gorącą, mocą kawę.

— Dziękuję.

— Jak będziesz się tyle uczyć to zostaniesz najmądrzejszym człowiekiem w całej galaktyce.

— Przeszkadzało by ci to?

— Hm... To zależy czy nadal miałabyś dla mnie czas?

— No wiesz... Chyba musielibyśmy ograniczyć nasze kontakty.- Max zrobił smutną minę.- Żartowałam.

— To może zanim całkowicie o mnie zapomnisz zrobisz sobie małą przerwę?- pocałował ją delikatnie w szyje.

— Właściwie...

Sen Isabel.
Stała w wielkiej sali, wokół niej tańczyły setki par. Isabel czuła się zagubiona i trochę speszona, wszyscy na nią patrzyli. Mężczyźni z pożądaniem, kobiety z zazdrością i złością. Naprzeciwko niej stał mężczyzna w czarnym stroju. Dziwnie się jej przyglądał. Po chwili podszedł do niej.

— Czemu się wstydzisz?

— Ja...

— Zawsze lubiłaś zabawy, uwielbiałaś kiedy cię podziwiano, zazdroszczono tobie...

— Kim ty jesteś?

— Nie poznajesz mnie? A może boisz się mnie poznać?

— Kivar...- wszyscy na nią spojrzeli.

— Tak słodko wymawiasz moje imię.

— Zdradziłam ich... Dla ciebie...

— Ja bym nie nazwał ciebie zdrajczynią.

— Bo zdradziłam dla ciebie?

— Przykro mi Lonni, że nie pamiętasz, ale ja nie mogę. Nie długo przyjdę, przyjdę po zemstę. O siebie się nie martw. Zapłacą tylko ci, którzy na to zasługują.

— Nie długo? Kiedy?

— Cóż dla mnie to nie długo, ty jednak będziesz musiała trochę poczekać.- Isabel nagle poczuła jak wszystko wokół niej zaczyna wirować, pary tańczące na parkiecie, poruszały się w błyskawicznym tępię. Jak karuzela która, się rozpędza i nie może przestać. Z czasem pary znikły, a wokół niej zaczęły się unosić kawałki skór...

III
Death- Kivar.
Kivar spojrzał na klęczącą przed nim blondynkę. Nie, nie klęczała przed nim z własnej woli. Jego ogromna siła ją przygniotła.

— A więc nazywasz się Maria? Dziwne, że Rath się w tobie zakochał.- zaśmiał się cicho.- Dziwne, że cię w ogóle poznał.

— Nie znam żadnego Ratha.

— No tak, zapomniałem że wy ich traktujecie jak ludzi. Gdybyś wiedziała jaki był przedtem...

— Gdzie on jest?

— Nie bój się żyje. Postanowiłem uśmiercić ich razem, całą trójkę Zana, Avę i Ratha.

— Jesteś strasznie ckliwy.- zakpiła Maria.

— Możliwe. Tylko szkoda, że ciebie już nie ma.- mówiąc to wyzwolił moc ze swojej ręki, Maria padała martwa na obłoconą ziemię.- Choć nie, właściwe twoja śmierć nie robi mi żadnej różnicy.

W Crashdown.

— Max to wszystko nie ma sensu. Nie poradzimy sobie.- Liz czuła się z każdą chwilą coraz gorzej.

— Uda nam się.

— Nie, Max. Oni są silniejsi. Wy nawet nie macie rozwiniętych mocy.

— To nie ważne. Z tobą...

— Przestań Max!! Bądźmy realistami, umrzemy...

— Ale razem.

— Masz racje.- uśmiechnęła się do niego smutno i delikatnie pocałowała.

Michael siedział na kanapie w jakimś opustoszałym domu. Czuł pustkę. Ogromny ból. Podeszła do niego Isabel z gorącym napojem, który mu podała.

— Co to?- spytał dziwny tonem.

— Pij, twój ulubiony napój.

— Czekolada, Maria...- nie dokończył. Spuścił głowę. Z jego oczu zaczęły kapać łzy... Nie chciał płakać, ale są takie chwile kiedy płacz to jedyne co możemy zrobić. Isabel zabrała mu kubek z rąk i położyła na stoliku. Po chwili go przytuliła.- To wszystko mnie przerasta, ona powinna żyć...

— Wiem, Michael. Teraz jednak musisz być silny, słyszysz? Ona by chciała abyś wytrwał do końca.

— Ale ja już nie mam siły...

— Musisz ją odnaleźć. Tylko razem jesteśmy silni.

W laboratorium.

— I jak?- spytała Liz brunetkę stojącą obok.

— Prawie.

— Myślisz, że to wyjdzie?

— Musi wyjść. W końcu skończyłam studia.- Liz się uśmiechnęła.

— Wiem, ale na studiach raczej nie uczą jak przemieszczać się w czasie.

— Nie muszą.

— Mam nadzieję, że jesteś geniuszem Serena. Naprawdę, bardzo bym chciała aby tak było.

Max zamknął oczy. Czuł się zmęczony. Nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Zastało ich już tylko trójka. Max, Isabel i Liz. Alex zginął niedawno. Zginął, bo kochał Isabel, bo Isabel go kochała... Michaela zabiło dwóch Skórów, w tydzień po śmierci Marii, mniej więcej w tym samym czasie zginęła Serena. Wszystko zaczynało się psuć. "Morale" się pogarszały. Wszystko straciło dla niech sens. Wiedzieli, że muszą walczyć, jednak wiedzieli też że walczą po to by umrzeć. Do pokoju w którym siedział Max weszła Isabel z Liz.

— I jak tam?- spytał patrząc na Isabel. Jej oczy były opuchnięte od płaczu.

— Musimy zmienić kryjówkę.- powiedziała Liz.- Znowu nas namierzyli.- po chwili byli już w Crashdown.

— Możemy tu zostać?- spytał Max.

— Mam nadzieję, ze tak.- powiedziała Isabel i opadła na krzesło.- Chcę zasnąć.-powiedziała prawie szeptem.- I nigdy się nie obudzić.- dodała w myślach.
Liz poszła z Maxem do kuchni.

— Chcesz coś? Może kawę?- spytała.

— Może być. – Liz zaparzyła wodę.
Jednak nie było im dane wypić choćby łyk budzącego napoju. Z kawiarni dobiegał hałas. Max i Liz od razu tam pobiegli. Było jednak za późno. Isabel leżała w kałuży krwi. Potem wszystko potoczyło się szybko. Kivar powiedział coś do nich. Jednak Max go nie słuchał. Wziął oniemiałą Liz za rękę i pociągnął za sobą. Szybko znaleźli się w jeepie. Liz sama nie wiedziała kiedy dojechali do groty. Szybko tam weszli. Jej drżące ręce wyciągnęły z torebki kamienie, które stworzyła Serena. Różniły się tym, że umożliwiały podróż w czasie i można było dzięki nim poruszać się zdecydowanie szybciej.

— Idą tu.- powiedział Max, miał w oczach łzy.

— Wiem.

— Nie chcę by cię skrzywdzili. Tak bardzo cię kocham.- pocałował ją czule.

— Mówisz tak jakbyś nigdy nie mieli się spotkać.- uśmiechnęli się do siebie przez łzy.- Tak będzie lepiej.- przytulił ją. Usłyszeli krzyki.

— Zaraz tu będą.

— Musisz już... Nawet nie wiem jak to nazwać. Max pomórz im, oni muszą wiedzieć dlaczego..., oni muszą to wszystko powstrzymać. – Max dotknął Granolithu, po chwili był już w środku.- Kocham cię.- Znikł. Do groty wbiegła armia Skórów, na ich czele był Kivar.

— Gdzie Zan?

— Dlaczego?

— ?

— Dlaczego nas wszystkich zabijasz? Co takie się wydarzyło, że musimy zginąć.

— Ty nic nie wiesz.

— W tym sęk, nikt z nas nic nie wiedział, jednak wszyscy zginęli.

— Ty żyjesz.

— Już niedługo.

— To prawda.- wyciągnął dłoń przed siebie. Liz się nie broniła, nie miała powodu, nie miała już dla kogo żyć. Ogromna moc Kivara przeszyła jej ciało. Przez ułamek sekundy, przeleciało przez jej umysł tysiące obrazów, tysiące ważnych obrazów. Wreszcie zrozumiała o co chodzi, zrozumiała co posunęła Kivara do tak podłego czynu. Jednak było już za późno.







Poprzednia część Wersja do druku Następna część