gosiek

Rządni Krwi (7)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

***

Alex nie wierzył temu co widzi, najpierw złociste włosy kobiety, dziewczyny która stała koło Liz, potem paniczna ucieczka przed nią przyjaciółki całej zapłakanej. Przebiegając obok niego nawet go nie zauważyła. Chciał za nią pobiec, jednak coś go zatrzymało. Odwrócił się i stanął ja wryty.
Przed nim stała cud piękność, ta sama w której zakochał się od pierwszego spojrzenia. Te same oczy spotkały się ponownie, ponownie nie mogły od siebie się oderwać. Nagle dziewczyna odezwała się:

— Wiem, że jesteś jej przyjacielem, ale zostaw ją teraz, ona musi pomyśleć

— Co jej zrobiłaś? – zawahał się przez chwilę – Kim ty jesteś?!

— Jestem wampirem – powiedziała smutno, a widząc, że się przestraszył dodała – ... nie... nie bój się, nic ci nie zrobię, nie chce cię ugryźć, puki sam tego nie będziesz chciał

— Ja...ja nie... ja nie wiem czy chce – zmieszał się, wprawdzie chciał być, bo to było jego dziecięce marzenie, ale, już sam nie wiedział

— Może kiedyś sam zachcesz...nie będę cię namawiać – uśmiechnęła się do niego chytrze

— Hmmm...zastanowię się – odpowiedział z uśmiechem – ...co... co teraz będziesz robiła

— Nic, a dlaczego pytasz?

— A...a masz ochotę pójść gdzieś ze mną, no wiesz...np. do mnie...albo gdzieś...pod warunkiem, że mnie nie zagryziesz...- uśmiechnął się nieśmiało

— No nie wiem, ale co mi szkodzi...gdzie mieszkasz? – spytała Vilandra po chwili namysłu

— Trochę daleko, ale możemy się przejść

— Pytam gdzie? – naciskała

— Róg Hudsona i Wilsona

— Oki – usłyszał tylko szelest, a po chwili wylądował na swoim balkonie

— Jak...jak ty to zrobiłaś?? – spytał przerażony

— Bycie wampirem ma kilka dobrych stron, mam wymieniać? – Vilandra uśmiechnęła się zadziornie

— Nie, dzięki bo się popłacze...- Alex zaczął wdrapywać się przez otwarte okno do środka domu
Gdy w końcu mu się udało spojrzał znowu na nią. Była piękna. Chciałby żeby zdjęła ten płaszcz, aby znowu zobaczyć ją "całą". Zdziwiło go, że stoi za oknem i nawet nie zabiera się do wejścia.

— Dlaczego nie wchodzisz? – spytał

— Bo nie mogę – wyciągnęła dłoń i choć okno było otwarte zapukała w niewidoczną szybę – Musisz mnie najpierw zaprosić

— Jak to....? To bez sensu!

— Bycie wampirem ma też minusy – znowu się zaśmiała

— Ah...to ma być tak oficjalnie czy jak? – Alex pomachał dziwnie ręką

— Nor...- Vilandra uśmiechnęła się pod nosem, lubiła zabawy – Raczej oficjalnie

— A więc jak to...hmmm... Wampirzyco Vilandro, zapraszam cię do środka...- ukłonił się jak przed królową wyciągając przed nią dłoń.
Był pewien, że jej długa suknia utrudni wejście do środka.

— Dziękuje – odpowiedziała miło łapiąc dłoń
Weszła do środka. Był to jego pokój, nie był on za piękny, ale nie zły. Podobało się jej. Ona jako szanowana wampirzyca musiała mieć zawsze wszystko najpiękniejsze, dom, ubrania, najlepszych znajomych.
Cały jej klan, pozwalał na nawiązywanie znajomości z ludźmi. Byli to zawsze jacyś bogaci frajerzy w jej wypadku. Miała wyciągnąć jak najwięcej pieniędzy, aby mieć na "życie". Potem musiała go zabić, bo nie miała ci innego z nimi zrobić.
Tym razem poznała kogoś, kto nie jest głupim "milionerem" i nie musi mu dogodzić, aby jej coś kupić. On był taki normalny, normalny dom, normalne ubranie i w ogóle wszystko było tu nadzwyczajnie zwykłe. I to jej się podobało, on też jej się podobał. Alex był pierwszym normalnym chłopakiem którego poznała.

— Chcesz się czegoś napić??

— A co masz – Vilandra podeszła do niego powoli i uwodzicielsko

— Eee...no krew...tzn. wodę i cole...i...- zaciął się patrząc jak do niego idzie

— Wodę...to jedyna rzecz którą mogę jeszcze pić, oprócz krwi – zagryzła wargi

— To...to ja...może...ee...pójdę na dół przyniosę – wyśliznął się z pokoju i zszedł szybko po schodach
Vilandra przyglądała się całej sytuacji i śmiała się w duchu. Był taki nieśmiały, miała ochotę go poznać lepiej. Jednak on się bał, jej. Nie chciała tego.
Podeszła do wierzy i włączyła ją. Nie znała płyty. Była ta więc ta zaczęła grać. Miła wolna melodia omotała jej znakomity zmysł słuchu. Była to dziwna piosenka, taka stara, a jednak ładna.
Zdjęła swój płaszcz i rzuciła na łóżko.
Zobaczyła pudełko na płytę leżące obok. Spojrzała na okładkę.

— Chris De Burg – powiedziała – muszę mieć ta płytę – dodała uśmiechając się

— Nie tak szybko ją znajdziesz, ja szukałem około roku – nagle w pokoju pojawił się Alex z dwiema szklankami
Spojrzał na jej długą czerwoną sukienkę. Wyglądała ślicznie. Była taka prosta i doskonale na niej leżała.

— U szkoda, a fajna piosenka – odpowiedziała smutno

— Jak chcesz możesz ją pożyczyć – Alex nie miał zamiaru widzieć jej smutnej – Odpalisz sobie na komputerze i będziesz miała, albo ja ci odpalę

— Dzięki – odpowiedziała chwytając za szklankę

— Jak mam do ciebie mówić...Vilandra, Val jak?? – spytała po chwili siadając na krześle

— Najlepiej to Lonnie

— Aha, a ty wiesz jak ja mam na imię??

— Tak, Alex Whitman

— No i teraz wiesz też gdzie mieszkam

— Aham....

— Będziesz czasem wpadać do mnie?

— Jak chcesz, ale tylko w nocy, bo w dzień raczej nie miło nam jest na słońcu. Boli nas głowa

— Aha
Siedzieli przez chwile w milczeniu niezbyt wiedzieli co mają ze sobą robić, o czym gadać. W końcu jednak Lonnie odezwała się pierwsza:

— Alex, wiesz co mam ochotę cię pocałować...- strasznie ją do niego ciągnęło, sama nie wiedziała czemu

— Ccc...dlacz...co powiedziałaś? – spytał trochę się jąkając

— Czy mogę cię pocałować? – powtórzyła pytanie

— Tak, chyba tak...tylko nie ugryziesz mnie?? – spytał sprawdzając jej intencje

— Nie – było słychać w jej głosie ironie

— To w takim razie możesz – zbliżyła się do niego powoli patrząc mu w oczy
Gdy ich usta się w końcu spotkały, Alex poczuł lekki dreszcz. Ona pocałowała go bardzo delikatnie, aby tylko się nie narzucać. Czując, że obydwoje chcą więcej pocałowała go znowu tym razem czule i zmysłowo. Ich gorące pocałunki umilała lekka melodia Chris'a De Burg'a "Lady In Red".

I've never seen you looking so lovely as you did tonight
I've never seen you shine so bright
I've never seen so many men ask you if you wanted to dance
They're looking for a little romance, given half a chance
And I have never seen that dress you're wearing
Or the highlights in your hair that catch your eyes
I have been blind
The lady in red is dancing with me, cheek to cheek
There's nobody here, it's just you and me
It's where I want to be
But I hardly know this beauty by my side
I'll never forget the way you look tonight
I've never seen you looking so gorgeous as you did tonight
I've never seen you shine so bright, you were amazing
I've never seen so many people want to be there by your side
And when you turned to me and smiled, it took my breath away
And I have never had such a feeling
Such a feeling of complete and utter love as I do tonight
The lady in red is dancing with me, cheek to cheek
There's nobody here, there's nobody here
It's just you and me,
It's where I want to be
But I hardly know this beauty by my side
I'll never forget the way you look tonight
I never will forget the way you look tonight...
The lady in red, the lady in red
The lady in red, my lady in red

***

Liz biegła jak oszalała przez lekko oświetlone ulice miasta. Płakała, sama nie wiedziała czemu. Przecież w końcu dowiedziała się kim jest, jaka jest jej przeszłość. Ale to bolało, ona ma być ostatnim potomkiem wampirów. Ona ma wszystko naprawić. Nie chciała tego. Wszystko się popsuło. Jej życie w jakimś stopniu ułożyło się. Oprócz tych wspomnień nic się nie działo. Kończyła ostatnią klasę licealną. Maturę zdała prawie wzorowo. Mieszkała już sama, gdyż rodzice już jej pozwolili go skończyła 18 lat. Nie byli oni jej prawdziwymi rodzicami, wiedziała o tym, powiedzieli jej. Ale kochała ich jak własnych, od małego z nimi mieszkała i oni ja wychowywali.
Po długim nieustannym biegu straciła siły w nogach. Rozejrzała się, była na jakimś wzgórzu. Stąd widać było całe jej miasto. To tutaj przyjeżdżali zakochani, tu się całowali w samochodach. Dzisiaj jednak nie było tu nikogo, był dzień powszedni.
Nagle usłyszała krzyk dziewczyny. Spojrzała w tamta stronę. Stały tam dwie postacie. Dziewczyna wyrywała się i krzyczała. A mężczyzna trzymał ją i nie chciał puścić.
Liz podbiegła tam i sama nie wiedziała w jaki sposób, gdyż nigdy nie trenowała karate, uderzyła faceta z tradycyjnego kopa w twarz. Mężczyzna upadł na ziemie, a dziewczyna uciekła.
Napastnik ciężko podnosił się z ziemi, a jego twarz wyłoniła się z cienia.

— To znowu ty! – wykrzyknął – mówiłem ci abyś się więcej nie wtrącała – Liz przestraszyła się widząc twarz znanego jej chłopaka: Zana

— Skąd miałam wiedzieć, że to ty?! -odpowiedziała równie głośno

— Teraz nie mam się czym pożywić!! – wstał i podszedł do niej wściekle

— A co mnie to obchodzi! – odpowiedziała odwracają się i próbując odejść, jednak Za złapał ją za ramie

— Nigdzie nie pójdziesz – powiedział

— A kto mi zabroni, niby ty – zakpiła wyrywając się z uścisku i idąc w swoją stronę

— Właśnie, że ja – odpowiedział zagradzając jej drogę szybko przemieszczając się z miejsca na miejsce

— Myślisz, że takimi trikami mnie przestraszysz – Liz próbowała grać niedostępną

— Myślę, że takimi może i nie, ale takimi tak...- złapał ją i zaczął czule całować
Liz próbowała się wyrwać, ale nie mogła, był zbyt silny. PO chwili jednak już nie miała ochoty się oderwać. Całował tak miło i niewiarygodnie.
Zan czuł ucisk w żołądku, ale chciał ją całować. Pragnął tego całym sobą. Nigdy nie czuł czegoś takiego. Nie był w stanie tego opisać. Po chwili jednak przeistoczyło się to w miłe łaskotanie.
Dziewczyna miała gęsią skórkę na całym ciele. On był wrogiem, nie mogła go kochać, ale jednak to coś było.

— Masz niezły kop – powiedział po chwili chłopak

— Dzięki – zaśmiała się

— Mogę cię trochę podszkolić

— Miło by było

— To jutro o 18 w starej fabryce, będziesz?

— Tak...- odpowiedziała całując go ostatni raz, poczym Zan zniknął


Poprzednia część Wersja do druku Następna część