_liz

Polar Dream (4)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Liz zgasiła świece na balkonie i weszła do pokoju. Poszła jeszcze do łazienki, żeby zmyć z siebie resztki dnia. Odkręciła kran. Ciepły strumień wody oblał jej ciało. Powoli włosy nasiąkały wodą i oblepiły jej plecy. Liz lubiła to uczucie, kiedy krople wody uderzały o jej skórę. Zawsze sprawiało to, że zapominała o całym dniu, o wszystkim co ją dręczyło, zawsze. Ale nie tym razem. Liz nie mogła pozbyć się z pamięci jego. Michaela. Wciąż widziała przed oczyma jego oczy, dotyk jej dłoni, uśmiech. Brunetka gwałtownie potrząsnęła głową. Zakręciła kran i owinęła się ręcznikiem. Przeszła do pokoju, wrzuciła na siebie koszulkę nocną i wsunęła się pod kołdrę. Zgasiła lampkę nocną i czekała spokojnie na sen...
* * *
Noc. Mrok. Duże pomieszczenie. Chyba pokój. Liz rozejrzała się uważnie. Czy to był sen? Tak, definitywnie to był sen. Tylko dlaczego czuła się w nim jak w rzeczywistości, jakby nie spała, tylko naprawdę tam była. Rozejrzała się jeszcze raz. Było to dość przestronne pomieszczenie, ale mało oświetlone. Jedynymi strugami światła były blaski gwiazd, które wpadały przez okna. O ile można było to nazwać oknami. Były nieprzeciętnie duże. Od podłogi, aż po sufit, gdzie kończyły się delikatnym łukiem. Wszystkie były otwarte. Liz zobaczyła za nimi taras i ogród. Dziwny ogród. Ale to w końcu był sen, prawda? Srebrna trawa, ciemnofioletowe drzewa i rdzawozłote kwiaty. Liz niepewnie zamrugała oczami, jakby w obawie, że ma omamy. Potem spojrzała w górę. Granatowe niebo obsypane było gwiazdami. Ale najjaśniejsze były cztery z nich ułożone pod skosem po dwie i naprzeciw siebie. Brunetka okręciła się w kółko. Coś jednak jakby spowalniało ją. Spojrzała na ścianę obok, wisiało tam lustro, to chyba było lustro, bo odbijało jej postać. Liz aż otworzyła oczy. "Co ja na sobie mam do cholery?" zapytała samą siebie. Rzeczywiście nie była ubrana w swoje codzienne ciuchy. Miała na sobie długą suknię, czarną. Góra przypominała nieco gorset, gdyż z tyłu była wiązana i trzymała się jedynie na biuście, bez żadnych ramiączek itp. Dół był rozszerzany, jak kielich i przyjemnie szeleścił przy każdym ruchu. Włosy dziewczyny były rozpuszczone, ale wiły się w bajecznych lokach. Liz z uśmiechem jeszcze raz przyjrzała się sobie w lustrze, okręciła wokół. "To z pewnością jest sen" powiedziała stanowczo. Sięgnęła dłonią do włosów, aby je troszkę odgarnąć i zauważyła coś na swojej ręce. Dziwny znaczek. Zignorowała to, wolała się cieszyć pięknym snem. Nigdy takiego nie miała. Fakt, miewała różne dziwne sny i przerażające, ale ten był pierwszy. Sen snem, ale coś jej to przypominało. Liz skierowała się w stronę wnętrza pokoju. Kiedy tylko się zbliżyła, pomieszczenie rozjaśniło się, jakby ktoś zwiększył światła gwiazd na niebie. Zobaczyła ogromny wazon o dziwacznych kształtach i tkwiące w nim biało-szafirowe kwiaty (o ile to były kwiaty, bo w niczym nie przypominały ziemskich). Kilka metrów obok, niedaleko okna, ale pod skosem, stało łóżko. A raczej większa kozetka, przypominające takie, na których niegdyś leżeli rzymianie lub grecy. Wyłożona była białym i miękkim materiałem, z pięknie zdobionymi poduszkami u wezgłowia. Kusząca była wizja położenia się na tym miękkim i wygodnym łożu, więc Liz już zamierzała to zrobić. Ale w tym momencie dziwny błysk, jakby flesz, rozświetlił pomieszczenie. Dziewczyna aż podskoczyła w miejscu. Rozejrzała się, kiedy wszystko wróciło do swojej postaci. W miejscu, w którym ona stała na samym początku, stała jakaś postać. Dopiero kiedy się obróciła i podeszła bliżej, Liz rozpoznała przybysza:

— Michael? – powiedziała w pełni zdumiona.
Chłopak spojrzał na nią w równym szoku. Potrząsnął głową, oparł dłonie o biodra i zapytał jakby w oburzeniu:

— Co robisz w moim śnie?

— Co ja robię? – Liz nie kryła wzburzenia – Co TY tutaj robisz?! To mój sen.

— Skąd ta pewność?

— Bo ja tu byłam pierwsza. – powiedziała jak mała dziewczynka

— Dobra. – Michael uniósł ręce w geście obronnym – Skoro to tylko sen któregoś z nas, to czym się tak denerwujemy?

— Nie wiem. – mruknęła Liz i zrobiła krok do przodu, okręciła się wokół własnej osi i dodała – Ale tu jest tak dziwnie. Naprawdę jak we śnie, tylko...

— Znajomo? – zapytał Michael, który czuł się dokładnie tak samo

— Tak. – odpowiedziała Liz i spojrzała na niego dziwnie
Jej wzrok padł na jego rękę. Miał ten sam dziwny znak, co ona. Z tym, że ona wiedziała, co to za znak, ale czy on to wiedział? Wolała się o tym teraz nie dowiadywać. Uśmiechnęła się za to.

— Ładnie wyglądasz. – powiedział Michael niezwykle naturalnie

— Dziękuję. – odpowiedziała lekko się rumieniąc – Ty też prezentujesz się świetnie.
Nie kłamała. Dla niej wyglądał bardzo dobrze. Ubrany na czarno jak ona. Czarne sztruksowe spodnie i czarna koszulka. Zastanawiał ja jedynie pasek u spodni, który posiadał dziwną klamrę. Panowała niezręczna cisza. Ona wgapiała się w podłogę, a on rozglądał się po pokoju. W końcu dziewczyna podniosła głowę i powiedziała:

— Skoro to sen, to może nie będziemy tak go marnować i stać w miejscu.
Michaelowi przebiegła pewna myśl przez umysł, ale szybko ją wymazał. Spojrzał na nią z zapytaniem.

— Um... – Liz się trochę zakłopotała, bo jej również dziwna myśl przeszła przez umysł, ale szybko ją wygoniła i zastąpiła innym pomysłem, bardziej konwencjonalnym – Możemy na przykład pospacerować po tym dziwacznym ogrodzie.
Guerin spojrzał za okno w stronę ogrodu. Mogliby w sumie się tam przejść, ale nie miał na to ochoty. Znów powrócił wzrokiem na brunetkę. Zlustrował jej postać. "Hmm... Czemu nie? W końcu to tylko sen." pomyślał sobie i błyskawicznie znalazł się tuż przy niej. Na nic nie czekając, przysunął ją do siebie i pocałował. Chwilowo Liz miała zamiar się oprzeć, odsunąć, ale w przeciągu kilku sekund zrezygnowała z tego i poddała się chwili. Zarzuciła ręce na szyję Michaela i odwzajemniła niezwykle namiętny pocałunek. Sami nie wiedzieli, kiedy, znaleźli się tuż przy owym łóżku. Dłoń Guerina powoli przesuwała się po plecach dziewczyny, aż znalazła końcówkę sznurówki wiążącej gorset tejże sukienki, czyli jej górną część. Delikatnie pociągnął za sznurek i rozwiązał supełek. Sznurówka ustąpiła miejsca i opuściła trzy oczka gorsetu, powoli odsłaniając plecy. Do końca pozostało jeszcze około dziewięciu oczek. Te jednak Michael pominął, przynajmniej chwilowo. Powoli położyli się na kozetce. Jednak, gdy usta Michaela zaczęły lawirować po szyi Liz, ta otworzyła oczy, nabrała głęboko powietrza i...
c.d.n.



Poprzednia część Wersja do druku Następna część