_liz

Polar Dream (16)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Przeraźliwy krzyk wyrwał Michaela ze snu. Błyskawicznie się wyprostował i rozejrzał. Nikogo w pobliżu nie było. Znajdował się dokładnie w tym samym miejscu, co wczoraj wieczorem, czyli w tanim motelu gdzieś koło autostrady. Przetarł dłonią oczy. To znów był sen. Ten sam. Jej krzyk i płacz. "Oni nas nie chcą. Nie chcą nas. Nie potrzebują" Te słowa wciąż odbijały się echem w jego uszach. "Jesteśmy dla nich przekleństwem. Doprowadzimy do tragedii. Oni nas nie chcą. Oni mnie nie chcą" Ciągle głos Liz kołatał w jego głowie. Wiedział, że to był tylko sen i tylko we śnie Liz mogła mówić coś takiego. Ale bolało go to niesamowicie, możliwość bycia przeklętym przez własnych przyjaciół. I tak nie przebijało to bólu, związanego z Liz. Guerin miał już dość tej męki. Z każdą chwilą coraz bardziej się zadręczał, co dzieje się z nią. Ale był zbyt dumny, aby zadzwonić do niej. I bał się tego, jak wszyscy by zareagowali, gdyby wrócił. A póki co nie odnajdywał żadnego powodu do tego, aby wracać. Poszedł do łazienki i zanurzył twarz w zimnej wodzie. Spojrzał do lustra i pokręcił głową. Kiedy już miał zakręcić kran, dziwny skurcz złapał go w ręce. Michael aż jęknął i zaczął masować obolałe miejsce. Piekło, jakby ktoś je palił żywym ogniem. Guerin zerknął na swoją dłoń. Przebijał się na niej dziwny znaczek w kształcie finezyjnej i dziwnie powykręcanej wstęgi. Piekło coraz bardziej i zdawało się świecić. Michael miał ogromną ochotę pozbyć się tego. Od chęci zbicia lustra odciągnął go dzwonek w komórce. Wrócił, więc do pokoju, wyjął spod poduszki telefon i spojrzał, kto dzwoni. Teraz już kojarzył ten numer, należał do Marii. Michael odsunął go, ale kiedy dzwonienie nie ustawało, przez myśl przeszło mu, że rzeczywiście może być coś nie tak. Odebrał więc:

— Tak?

— Michael?! – De Luca wydawała się być nieziemsko zszokowana

— A do kogo niby chciałaś się dodzwonić?

— Yyy... no do ciebie. Ale nie odbierałeś nigdy telefonu, więc pomyślałam, ze i tym razem...

— Maria! – Michael prawie krzyknął

— Co?

— Chyba w jakimś celu dzwonisz?

— A tak. – powiedziała Maria i w słuchawce zapanowało milczenie

— Słucham. – niecierpliwił się

— Zabronili mi mówić o tym, ale moim zdaniem powinieneś wiedzieć. Od kilku dni, prawie od tygodnia zaczyna dziać się coś niedobrego. Teraz akurat wszyscy tam są, więc skorzystałam z okazji i dzwonię.

— Powiesz wreszcie cos konkretnego?

— Um... Liz... z Liz nie jest najlepiej.
Teraz to Michael milczał. Czuł to, mógł to przewidzieć. Nawet bał się wyobrażać sobie, co mogło się dziać. To jednak nie były tylko koszmary. To autentyczny ból Liz docierał do niego. W tym momencie dotarł do niego również jego własny ból w dłoni, który z każdą kolejna myślą o Liz stawał się coraz bardziej nie do zniesienia. Michael przełknął ślinę i zapytał machinalnie:

— Co się dzieje?

— Zachorowała.

— Na co?

— No właśnie nie wiemy. Traci przytomność, gorączkuje, majaczy, jest blada i zimna jednocześnie. I... lewituje.

— Lewituje?

— Tak i... przy okazji poraża prądem, jak się jej dotknie.
Michael znów nie wiedział, co powiedzieć. Z czymś takim się jeszcze nie spotkał. Maria dodała jeszcze:

— I chyba powinieneś wiedzieć, że najczęściej majaczy o tobie.

— O mnie? – Guerin się ocknął

— Tak. – powiedziała chłodno De Luca – A teraz muszę kończyć. Miłego uciekania od odpowiedzialności i uczuć. Jak Liz umrze, zawiadomię cię kiedy pogrzeb, to może będziesz choć na tyle łaskawy, aby wpaść. – rozłączyła się
Guerin był w szoku. Maria nieźle go objechała. Ale miała rację i on o tym wiedział. Bał się do tej pory do tego przyznać, ale jednak miała rację. Jeszcze chwilę Michael siedział na łóżku i wpatrywał się w komórkę. Potem błyskawicznie się zerwał z miejsca i zaczął wrzucać rzeczy do plecaka.
* * *

— Kto dzwonił? – padło pytanie z ust Isabel

— Um... mój kuzyn. – skłamała Maria – Ma tupet. A jak Liz?

— Kiepsko. – Issy usiadła przy stoliku – Nie wiemy, co się dzieje. Gorączka wciąż taka sama. Ale udało jej się położyć, bez lewitacji. Ciągle coś majaczy o przepowiedni i klątwie. Nie mam pojęcia, o co chodzi. To bez sensu.

— Wiesz, majaki w takiej gorączce, najczęściej nie mają sensu.

— No tak. – Isabel lekko się uśmiechnęła

— A prąd?

— To było dziwne. – powiedziała tajemniczo Issy – Poraziła tylko Maxa. A mnie nie. Dotknęłam jej raz, a potem drugi i nic.

— Może wyczuwa, że to ty? – wystrzelił ktoś z boku, to był Alex

— Co masz na myśli?

— Czuje, że to ty, a tobie ufa. Może ten prąd to coś w rodzaju funkcji obronnej?

— Obronnej? Przed wrogiem? – Isabel i Maria się zastanawiały – Ale przecież Maxa poraziła, a on nie jest wrogiem.

— Cóż... – Alex się przysiadł – W codzienności nie jest. Ale w rzeczywistości tak.

— Co ty bredzisz Alex? – Maria nic nie rozumiała

— Max kocha Liz, tak?

— Tak. – dziewczyny przyznały zgodnie

— Ona o tym wie, tak?

— Tak.

— On chce z nią być za wszelka cenę, tak?

— Tak.

— A Liz kocha...

— Michaela. – Isabel załapała

— No dobra. Ja dalej nie rozumiem. – powiedziała Maria

— Chodzi o to, że Liz podświadomie traktuje Maxa jako wroga, bo on chce ja rozdzielić z Michaelem. Stąd ten prąd. Ona nie chce, aby Max się do niej zbliżał.

— O kurcze. – Maria aż otworzyła szeroko oczy – W sumie... To by się zgadzało. Do tej pory tylko Max jej dotykał i tylko jego porażał prąd. A dzisiaj Issy jej dotknęła i nic.
Siedzieli w trójkę w milczeniu chwilkę. Każde pogrążyło się we własnych myślach. Aż po kilku minutach Maria podniosła głowę, spojrzała na pozostała dwójkę z przerażeniem. Zerwała się z miejsca, przeszła się w te i z powrotem po kafeterii, stanęła i walnęła się w czoło, wykrzykując:

— Boże! Jak można być taką idiotką?! Że też wcześniej mi to nie wpadło do głowy!
Isabel i Alex spojrzeli na nią, jak na prawdziwą wariatkę. Maria wciąż stała i aż podskakiwała. Usiadła niespokojnie na swoim miejscu, pochyliła się do przodu i powiedziała:

— Ja wiem, co się dzieje z Liz.
c.d.n.



Poprzednia część Wersja do druku Następna część