onika

Romeo i Julia dwudziestego pierwszego wieku (7)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część


Romeo i Julia dwudziestego pierwszego wieku.
cz.6
Medallion.

Liz stanęła naprzeciwko Centrum Ufologicznego. Po chwili wahania weszła do środka, Max akurat porządkował jakieś papiery.

— Cześć.- powiedziała nieśmiało.

— Liz? Co ty tu robisz?

— Przyniosłam ci coś do zjedzenia i colę wiśniową.

— Dzięki. – Max wziął pakunek ich ręce przez chwilę się dotykały.- Nie musiałaś.

— Mam blisko.- Max odłożył jedzenie na jakiś stolik.

— Ładnie ci w uniformie.- powiedziała Liz poprawiając mu kołnierz.

— Ci też.

— Dziękuję, że się nie wypisałeś.

— Nie ma za co, ale jeżeli coś się będzie z tobą dziać, to...

— Wiem. Może moglibyśmy jutro poćwiczyć, ostatnio nie mieliśmy zbyt dużo czasu...

— Zgoda.

Isabel usiadła przy stoliku w Crashdown.

— Co podać?- spytała Maria.

— Na razie nic.

— Jasne, princess musi się zastanowić.

— Jak mnie nazwałaś?

— Nieważne, wracaj do swoich rozmyślań.

— Posłuchaj, nie cierpimy się. To aż zbyt oczywiste, ale musimy siebie znosić dość często, więc może ustalmy że się nie znamy?

— Dyshonor, co? Ale jak tam chcesz. Mi na przyjaźni z tobą nie zależy.

— De Luca! Zamówienie.- usłyszały głos Michaela dobiegający z kuchni.

— Michael?- spytała Isabel.- Co ty tu robisz?

— Pracuję, nie widać?

— Jak to się stało?

— To tylko i wyłącznie moja wina.- westchnęła Maria.

— Nie ciebie pytałam.- Maria odeszła.

— Mogłabyś być dla niej milsza.

— A co zakochany?

— Zgłupiałaś! W czymś takim?

***

Liz szła szkolnym korytarzem na przeciwko niej szedł Kaly, zatrzymali się przed sobą.

— Cześć.

— Cześć.

— Fajnie cię widzieć.- powiedział Kaly.

— No...

— Bo wiesz... Nie jesteśmy razem, ale możemy być przyjaciółmi...

— Jasne.

— No to może dzisiaj poszlibyśmy gdzieś...?

— Gdzieś... Wybacz, ale nie mogę.

— Jasne, tak tylko pytałem. Na razie.

— Do zobaczenia.

— Nie ma już szans.- powiedział Tristin.

— Podsłuchujesz?

— Nie, ale zawsze jakimś dziwnym trafem słyszę to co chcę usłyszeć.- odgarnął jej włosy z twarzy i objął w pasie.

— Tristin przestań, naprawdę nie jestem zainteresowana tobą jako kimś więcej niż przyjacielem.
Liz rozejrzała się. Patrzył na nich Max.

W tym samym czasie.

— Max przestań się na nich gapić. Będzie lepiej, jeżeli będzie z kimś innym niż my.- powiedział Michael.

— Co? Przecież ja nie...

— Wcale. Jak tam robota?

— Szukam czegoś na temat tego zdjęcia.

— I nic?

— Jak na razie nic.

— Powinniśmy zobaczyć to zdjęcie.

— Niby jak?

— Włammy się do biura szeryfa.

— To zbyt ryzykowne, ktoś nas może przyłapać.

— Nie rozumiesz, wreszcie możemy poznać prawdę o sobie.

— Albo dać się złapać FBI. Idę na lekcję.

Liz siedziała w ławce, jakoś nie miała ochoty na rozmowy z koleżankami, do klasy wszedł Max. Od razu wymienili się spojrzeniami. Usiadł koło niej.

— Cześć.

— Cześć.

— Wiesz co może z tą próbą to nie był dobry pomysł.

— Ale...

— Liz, tak będzie lepiej.

— Dla ciebie?

— Dla nas.

— Przyjdź.

Crashdown.

— Co podać?- spytała Maria.- Specjalność dnia to pierścienie Saturna.

— Powiedz prawdę.- powiedział szeryf.

— To naprawdę specjalność dnia.

— Oboje wiemy o co mi chodzi.

— Przykro mi, ale nie należę do wtajemniczonych.

— Matka już ci mówiła, że jem z wami kolację?

— Zaprosiła pana?

— Owszem.

— Nie poddaje się pan, ale proszę mi wierzyć szuka pan dziury w całym. To jak zamawia pan coś?

— Niech będzie kawa.
Maria podeszła do kuchni.

— Nie podoba mi się to.- powiedział Michael.

— Co?

— Czepia się ciebie.

— No i co z tego?

— Możesz nas sypnąć.

— Jesteś genialny, dzięki że mi o tym powiedziałeś.

— Nic o nas nie wiesz.

— Ty o mnie też nic nie wiesz i się nie dowiesz więc skończmy tą chorą rozmowę.

Dużo później w pokoju Liz. Max i Liz całują się.

— Mieliśmy być tylko przyjaciółmi.- powiedział Max między pocałunkami.

— Pamiętam.

— I?

— Najwyraźniej nam nie wyszło, poćwiczymy przyjaźń później.

— Zgoda. Masz jakąś wizję?

— Tak. To chyba rozbicie waszego statku. A ty?

— Widzę ciebie w różowej sukience w groszki.

— Nie przypominaj mi nawet. Myślałam, że spalę się ze wstydu.

— Nie było tak źle.

— Dzięki.

— Wiesz, że nie powinniśmy się całować?

— Zdaję sobie z tego sprawę, ale na razie nic mi nie jest.

— To dobrze, nie chcę ci zrobić krzywdy.

— Zmierzasz w zupełnie przeciwnym kierunku. Przyjdziesz jutro do mnie?

— Jasne, o której?

— Im wcześniej tym lepiej, będziesz mógł dużej zostać.

— Jak myślisz co na to inni?

— Na co?

— Na naszą "przyjaźń".

— Na razie nie muszą nic wiedzieć.

— Potrzebowałem tego, twoich pocałunków...

***

To wszystko jest takie dziwne, tajemnicze... Ja i Max, jak to powiedziała kiedyś Maria to brzmi, aż za pięknie. Ale jestem z nim i chcę by tak zostało do końca. Nie długo to przedstawienie, co wtedy będzie naszym pretekstem do spotkań, skoro próby się skończą. Nie wiem i nie obchodzi mnie to. Liczy się to co jest teraz. Jego zmysłowe pocałunki... Jeszcze dzisiaj czuję ich ślady na mojej szyi... Kiedy dowiedzą się inni? Nie wiem i...
Rozmyślenia Liz przerwała starsza kobieta odziana w jakieś szmaty.

— Szukałam ciebie.- powiedziała ciężko dysząc.

— Przepraszam, ale nie znam pani.

— To ty... Przysłał mnie on, znasz ich sekret... Weź to...- podała Liz szafirowo-nefrytowy medalion, w złotej obróbce.

— Co to jest?- Liz próbowała go otworzyć.

— To na nic, medalion nie może... Znajdź mędrca... Oni mnie szukają...- Liz zamknęła oczy mając nadzieję, że to tylko sen. Gdy je otworzyła kobiety już nie było, w jej dłoniach spoczywał medalion.
Liz weszła do szkoły, medalion już dawno schowała do kieszeni.

— Cześć.- Liz aż podskoczyła.

— Cześć Max.

— Coś się stało?

— Nie wiem, po szkole musimy się spotkać.

— Też tak myślę.- złapał jej rękę.

— Max co ty wyprawiasz, oni się zorientują...

— To co? Mam już dość ukrywania nas.- pocałował ją w policzek.

— Cześć wam.- podeszła do nich Isabel od razu spojrzała się na ich ręce, wyglądała n zakłopotaną.

— Coś się stało?

— Nie nic... Widzieliście Michaela?

— Nie.

— Pójdę go poszukać.

— Jasne.- Isabel odeszła.

— Doznała szoku.- powiedziała Liz.

— Ja doznam jak zaraz cię nie pocałuję.

— Nie w szkole.

— To co powiesz na urwanie się z pierwszej lekcji?

— Typowy samiec.- Liz pokręciła głową.

— Więc?

— Więc musisz poczekać aż skończymy zajęcia.

— Cześć wam.- Maria podobnie jak Isabel spojrzała na ich ręce.- No, no, no... Widzę, że nie tracicie czasu.

— Wolałem Isabel.- powiedział Max, a Liz się uśmiechnęła.- Do zobaczenia.- pocałował ją na pożegnanie w policzek.

— Od jak dawna?- spytała Maria.

— Od tygodnia.

— Z jaką częstotliwością pocałunku?

— Zbyt dużą, nie mam prawie wcale odrobionych zadań domowych. Tylko to co zdążyłam zrobić rano.

— Dam ci moje, ale obiecaj, że odpowiesz na wszystkie moje pytania.

— Jasne.- Maria wyciągnęła notatki.

— Jak daleko zaszliście?

— Kilka miliardów galaktyk dalej.

— Wiesz o co mi chodzi.

— Zawsze kończy się na pocałunkach, mam dopiero 16 lat.

— No tak, on ma dwu życiową praktykę.

— Cześć wam.

— O Alex, cześć.

— O czym rozmawiałyście?

— O chochliku tasmańskim.- Maria pękała ze śmiechu.

— Znowu?

— Jesteśmy uparte.

— A mi się wydaje, że to coś poważniejszego. Wypożyczyłem " Lśnienie" na piątek.

— Coś mi się wydaje, że Liz będzie zajęta.

— Nieprawda, z chęcią przyjdę.

— To super. A teraz powiedźcie mi co przede mną ukrywacie?

— Nic.

— Jasne, Liz za rączkę z Evansem, ty cały czas kłócisz się z Guerinem. Nie macie dla mnie tyle czasu co zwykle i gadacie o jakiś chochlikach tasmańskich. Wiem, że i tak mi nie powiecie o co chodzi, ale przemyślcie to. Na razie.

— Domyśla się, może powinniśmy mu powiedzieć?- spytała Maria.

— To nie nasza tajemnica, musimy być ostrożne. Patrz.- Liz wyciągnęła z kieszeni medalion na złotym łańcuszku.

— Niezłe cacko, skąd je masz?

— W drodze do szkoły dała mi je jakaś kobieta. Mówiła coś o mędrcu, o tym że znam ich sekret, ciężko ją było zrozumieć.

— Myślisz, że to może mieć coś wspólnego z nimi?

— Nie wiem.

— A oni już o tym wiedzą?

— Nie, później powiem o tym Maxowi.

— Co jest w środku?

— Nie wiem, nie da się otworzyć.

— Daj.- Liz posłusznie dała przedmiot Marii.- Rzeczywiście. Jak myślisz co tam może być?

— Nie wiem, ale z tego co mówiła ta kobieta, wnioskuję że ma coś wspólnego z jakimś mędrcem.

— To wszystko co o tym wiesz?

— Tu są jeszcze jakieś napisy.- pokazała Marii małe, czarne i dość dziwne literki.

— Hieroglify?

— Nie wiem.- zabrzmiał dzwonek.- Dobra idę na lekcję.
Dziewczyny się rozeszły, koło szafki Liz stanęła wysoka brunetka.

— A więc to Liz Parker. Będzie niezła zabawa.

Liz wyszła ze szkoły, Max zaszedł ją od tyłu, objął w pasie i zaczął całować jej szyję.

— Tęskniłem.- Liz odwróciła się w jego stronę.

— Odwieziesz mnie?

— Jasne.
Poszli do jeepa i zaczęli się całować.

— Muszę ci coś pokazać.

— Później.

— Obawiam się, że to nie może czekać.- Liz wyciągnęła z kieszeni medalion.

— Co to?

— Sama chciałabym wiedzieć.
Max ruszył jeepem.

— Do ciebie czy do mnie?

— Obojętnie.
Samochód odjechał, w obłokach kurzu jaki zostawił stała brunetka, za nią jakiś mężczyzna.

— Poradzisz sobie?

— Nie wiem, to będzie rosyjska ruletka i mam nadzieję że wytrwam do końca.

— Musisz zwyciężyć Mojra. Musisz.

— Ale czy to na pewno ona?

— Ma medalion.

— Ale nie potrafi go otworzyć.

— Może udawać. Pamiętaj musisz zwyciężyć.

— Mam nadzieję, że sobie poradzę.

W pokoju Liz, obecni; Michael, Maria, Liz, Max, Isabel i medalion krążący z ręki do ręki.

— Zawiła sprawa. Może ta kobieta była szalona?

— Mi się wydała bardzo przestraszona, a nie szalona.

— I nie da go się otworzyć?

— Próbowałem i nic.- Michael również spróbował, Isabel po nim.

— Cholera. Może jakaś wskazówka Parker?

— I ja mam ją może znać? Mówiła coś o tym, że znam ich sekret, że nie da się tego otworzyć, o jakimś mędrcu.

— A co z waszymi wizjami? Jeżeli ten medalion ma coś wspólnego z nami, Max powinien mieć to w wspomnieniach.

— Nie mieliśmy czasu...- Michael skinął na Isabel.

— Dobra wychodzimy.- powiedziała do wszystkich, jednym ruchem ręki zgasiła światło i zapaliła kilka świeczek.

— Jak romantycznie.

— Daruj sobie Michael.- wypchnęła go na zewnątrz i zamknęła za sobą drzwi. Max i Liz zostali sami.

— Głupio się czuję.

— Ja też, ale w końcu musimy...

— A jak ktoś wejdzie?- Max skierował rękę do drzwi.

— Ma marne szanse.

— Zapomniałam, że mój chłopak jest kosmitą.

— Zaraz sobie przypomnisz.- zaczęli się całować.- I jak?

— Wspaniale, ale zero wizji.

— Musimy się bardziej postarać.- Liz pod ciężarem Maxa opadła na poduszkę.

— To nawet przyjemne starać się o wizję.

— I pożyteczne.

— Nasza znajomość, zbyt szybko się rozwija.

— I na dodatek nic nie możemy na to poradzić.

— Właśnie.

Niżej.

— Nie powinniśmy ich zostawiać.

— Nie panikuj De Luca.- powiedział Michael.

— Moja przyjaciółka ma 16 lat i może zrobić coś czego będzie żałowała.

— A ty byś żałowała?

— Czego?

— Nocy ze mną?

— Choćbyś był ostatnim mężczyzną na ziemi.

— Czyli tak?

— Tak.

— Choćbyś była ostatnią kobietą we wszechświecie.

W pokoju Liz.

— Coś się stało?

— Nie potrafię tego opisać, obrazy były zamazane. To była jakaś kobieta... Nie wiem co dokładnie robiła, ale miała na szyi mój medalion.

— Starczy na dzisiaj czy...- zamiast mówić dalej pocałował ją.

— Nie Max, starczy. Muszę to wszystko przemyśleć.
Max i Liz ze szli na dół trzymając się za ręce.

— I jak tam?- spytał Michael.

— Nic konkretnego.

— Bogu dzięki.- Maria rzuciła się przyjaciółce na szyję, a Isabel przewróciła oczami.

— I co teraz?

— Może Alex by nam pomógł?- spytała Maria, wszyscy na nią spojrzeli jakby zwariowała.- No co? To była tylko sugestia.

— W dodatku bardzo głupia.

— Dlaczego? Alex może i nie jest Bondem, ale ma więcej rozumu od ciebie.

— Nie możemy w to nikogo mieszać.

— Michael, ma rację. Jest tak jak jest. Jutro spróbujemy znowu.- Max spojrzał na Liz, uśmiechała się do niego.

— Jak chcecie.
Maria i Liz poszły na zaplecze.

— I jak było?

— Wspaniale.

— Widziałaś coś?

— Tylko zmazane obrazy.

— Ale do niczego więcej między wami nie zaszło?

— Spokojnie, panuję nad tym.

***

W szkole.

— Cześć Liz.

— Cześć Tristin.

— Słyszałem, że teraz jesteś z Evansem.

— Czyli dasz sobie wreszcie spokój?

— Nigdy. Cieszę się z tego obrotu spraw.

— Naprawdę?

— Tak, najpierw Kaly, potem Max, a na końcu ja.

— Jesteś bardzo pewny siebie.

— To moja wizytówka.

— Liz dzisiaj przyjdzie?- spytał Alex.

— Nie.

— Czemu?

— Chochliki.

— Aa... Nie rozumiem.

— Ja już też nie.

— Czuję, że obie spychacie mnie na margines.

— Nie, to nie tak...

— Zawsze tak mówicie, ale skoro nie tak, to jak?

— Wybacz. Ładny kolczyk.

— Zmieniasz temat.

— Naprawdę ładny.

— Dzięki...?

Liz i Max całują się, w pokoju Liz.

— Coraz rzadziej rozmawiamy.

— Wiem.- powiedział Max.

— Powinniśmy to zmienić, ale... Później.

— Popieram.

— Czy tak będzie cały czas?

— Jak?

— No wiesz ty i ja razem...

— Tak.

— Jesteś pewien, czy mówisz tak byleby coś powiedzieć?

— Kocham cię.

— Naprawdę?

— Tak.

— Powiedziałeś, że mnie kochasz?

— Tak, dobrze usłyszałaś.

— Ja ciebie też.- Max się uśmiechnął.

— A wizje?

— Tylko wasza katastrofa.

— Musimy się bardziej skupić.

Później w pokoju Maxa.

— Miałeś zamiar mi powiedzieć?

— O czym?

— O tobie i Liz.

— Tak.

— Kiedy?

— Nie wiem.

— To miłe. Umówiliśmy się, że nie będziemy spotykać się z ludźmi.

— Nic jej nie jest.

— I oby tak zostało.

***

W męskiej ubikacji.

— Właściwie to jak to jest z tymi waszymi wizjami?

— Nie wiem. To dość niezwykłe.

— Przemyślałeś sprawę zdjęcia?

— Niech zostanie tak jak jest.

— Posłuchaj, jest ktoś jeszcze, jakiś inny kosmita może powinniśmy go odnaleźć?

— Wynikłyby z tego kłopoty.

— Skąd wiesz?

— Przeczucie. Ten kto zabił tamtego człowieka w 59 przysporzy nam tylko kłopotów.

— Nie możesz być tego pewien.

— Jestem.

— A co z tym medalionem?

— Od kilku dni nie dzieję się nic nadzwyczajnego. A ja i Liz postanowiliśmy przystopować.

— Czyli nic nie rusza na przód.

W innej części szkoły.

— Liz, dobrze że cię widzę.

— Cześć Alex. Coś się stało?

— Dostałem dwa bilety do kina i nie mam z kim pójść.

— A Maria?

— Szkoda gadać.

— Zgoda. Kiedy?

— Dzisiaj, o piątej.

— Będę za piętnaście.
Alex wszedł do jednej z klas i siedziało tam jeszcze dwoje osób; mężczyzna i kobieta.

— Nieźle Mojra.- pochwalił ją mężczyzna siedzący obok

— Jest bardziej naiwna niż myślałam.

— Co z nim?

— Polubiłam go, ale skoro nie ma innego sposobu...- kobieta podeszła do Alexa.- Wybacz... Wiem, że ją lubisz ale za dużo ukrywa, musisz mi pomóc.- chłopak stał nieruchomo.

— Kiedy się z tego otrząśnie?

— W kinie.

— I co wtedy?

— Wtedy nastąpi koniec.- spojrzała na mężczyznę.- Nienawidzę zabijać niewinnych.

— Przecież ma medalion.

— Chodzi mi o niego, jest komuś pisany, a moim zadaniem nie jest burzenie przeznaczenia.

— Nie bez powodu dostałaś takie imię.

Liz stała przed kinem, Alex pojawił się o pięć minut później.

— Wybacz spóźnienie.

— Nic się nie stało.

— Wchodzimy?

— Jasne.

— Co to za film?

— Zobaczymy.
Weszli do kina, nikogo prócz nich nie było.

— Coś pusto tutaj.- spojrzała na Alexa stał nieruchomo.- Alex co tu się dzieje?
Liz chciała wyjść, ale drzwi się zamknęły, z głośników popłynęła cicha muzyka.

— Podoba ci się?- ozwał się głos z głośników.- Wybrałam kilka specjalnych kawałków, może łatwiej będzie ci umierać? Żal mi twojego kolegi... Ale gdybyś żyła byłoby więcej ofiar, jesteś ucieleśnieniem zła, a ja urodziłam się po to by cię powstrzymać. Medalion w twoich rękach stał się śmiercią to ty doprowadziłaś do żniw...

— Co? Przecież, to nie możliwe.- z podłogi zaczął unosić się dym, Liz zaczęła się dusić.

— Omotałaś nawet Zana, myślałam że w tym życiu ci się to nie uda, cóż... Za godzinę będziesz leżała martwa. Podzielisz los swoich ofiar. Twój kolega zaraz się ocknie.
Głos ucichł, w głowie Liz szumiało. Spojrzała na Alexa, zaczął się poruszać.

— Co my tu robimy?- spytał Alex.

— Wybacz mi.- rzuciła mu się na szyję.- Gdybyś znał prawdę... Została nam godzina życia.

— Co?- Alex zaczął walić w drzwi, Liz się rozpłakała.

— To na nic, nastąpiła pomyłka...- Alex po chwili się uspokoił oboje usiedli na krzesłach.

— To nasz ostatni seans?

— Na dodatek niemy i bez obrazu.

— Mamy pecha. Czy godzinę przed śmiercią, możesz mi wyjaśnić co się ostatnio z wami działo?

— Dobrze, ale nikomu nie mów...- Liz zdała sobie sprawy, że Alex i tak nie może nikomu powiedzieć.

— Nie ma sprawy.

— A więc Max, Michael i Isabel są inni.

— Tak?

— Są z daleka.- Liz podniosła palec do góry.

— Z Kanady? I dlatego rozmawiał z tobą o nich szeryf?

— Skąd wiesz?

— Maria mi powiedziała.

— Oni są z innej galaktyki.

— Że niby kosmici?

— Tak. Rozbili się tu w 47, a w 89 dziewiąty wykluli się z jakiś komór i wyglądali na sześciolatków.

— To pewnie przez te opary.

— Nie Alex, okłamywałyśmy cię z Marią. Było nam naprawdę ciężko i cieszę się, że znasz już prawdę.

— Ci kosmici to jakaś sekta?

— Nie wierzysz mi?

— Wierzę, że ty w to wierzysz.

— Ja pewnie też bym nie potrafiła komuś uwierzyć inaczej jest gdy coś się widzi, ma się namacalny dowód...

— Ale ja go nie dożyję. Liz my umieramy!- Alex wyglądał jakby dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę.

— Bądź łaskaw się uspokoić, zużywasz strasznie dużo powietrza.

— Jak możesz być taka spokojna?

— Kwestia przyzwyczajenia, podejrzewam że szok przyjdzie za kilka minut, na razie jednak zachowam spokój, muszę się skupić.

Max wszedł do Crashdown i podszedł do Marii.

— Widziałaś może Liz?

— Poszła z Alexem do kina.

— Kiedy?

— Wyszła jakieś półgodziny temu. O piątej miał się chyba zaczynać seans.

— Czyli nie zdążę.

— Podać ci coś?

— Jakiś kosmiczny zestaw z dużą ilością tabasco.

— Za chwilę przyniosę.
Max usiadł przy jednym ze stolików. Przypadkowo usłyszał kawałki rozmów, jakieś pary.

— Szkoda, że kino zamknięte. Moglibyśmy coś obejrzeć...

— Jasne obejrzeć, od kiedy używamy kina do oglądania filmów?
Max uśmiechnął się pod nosem. Dopiero po chwili zrozumiał to co usłyszał. Wstał i pobiegł do kuchni.

To nie koniec, ciag dalszy jest w następnej części(znowu za duży dokument)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część