onika

Romeo i Julia dwudziestego pierwszego wieku (4)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część


Ciąg dalszy części 3- I'm other
***
Isabel i Max siedzieli przy szkolnej ławce w pustej klasie. Isabel utkwiła wzrok w okno, a Max starał się skupić nad lekturą. Byli pogrążeni w myślach, nie przejęli się nawet tym, że usiadł koło nich Michael.

— Nawaliłem.- podziałało, od razu cała uwaga jego przyjaciół przeniosła się na niego.- Wiem co powiesz, więc oszczędź sobie tych kazań!

— Michael, co tym razem?- spytał stanowczym głosem Max.

— Tylko nie takim tonem.

— Co tym razem?- Isabel ponowiła pytanie brata.

— Cholera, Michael to nie jest zabawne.

— Wczoraj, na konwencji kiedy się wkurzyłem na Hanka, nie potrafiłem opanować mojej mocy i...

— Ktoś zobaczył jak jej używasz?

— Gorzej...

— Guerin, co zrobiłeś?

— Ten facet miał kamerę, włączoną kamerę.

— Nagrał cię?

— Tak. Ale chyba sam się nie zorientował, że...

— Znasz go?

— Nie, ale to uczeń. Już go kiedyś widziałem.

— Wiesz ilu jest uczniów w naszej szkole?

— Nie mogłeś go powstrzymać?- spytała Isabel Maxa.

— Byłem zajęty.

— Jasne.

Maria i Alex szli szkolnym korytarzem.

— Znowu bawisz się w mamusię?

— Alex to nie jest zabawne. Liz włóczy się z Tristinem i...

— Jak zwykle przesadzasz.

— Ja?

— Przepraszam pomyliłem cię ze świętym Mikołajem.

Po lekcji Max, Michael i Isabel udali się po szkolne albumy.

— Późno je dają.- zauważyła Isabel.

— To chyba najmniejsze zmartwienie jakie mamy?

— Co się mnie czepiasz? To on nie potrafi siebie kontrolować. Ciekawe jak wyszłam na zdjęciu.
Isabel zaczęła przekładać kartki.

— Cofnij się o stronę.- powiedział Michael, a Isabel machinalnie cofnęła kartkę.

— To on, ten chłopak.

— Jesteś pewien?

— Jasne. Thomas Jefferson. Pójdę to załatwić.

— O nie Michael, za dużo już namieszałeś. Ja to załatwię.- Max odszedł od przyjaciół.

— Jesteś pewna, że nie jeździł na tym kucyku?

Liz szła z tacą, po drodze przeszła obok stolika przy którym siedział Max i zobaczyła coś czego nie powinna była widzieć, jednak na razie sama o tym nie wiedziała. W końcu doszła do stolika przy którym siedział Alex.

— Hej.

— Cześć, widziałaś Marię?

— Nie. Mogę ci zadać pytanie? Dość osobiste pytanie...

— Jasne, najwyżej nie odpowiem.

— Całowałeś się kiedyś z kimś, prawda?

— No tak.

— A czy... Czy widziałeś gwiazdy, jakieś obrazy kiedy się całowałeś?

— Gwiazdy? Gwiazdy to ja widziałem jak spotkałem się z ich chłopakami, lub braćmi.

— Jasne.- Liz zobaczyła jak Max wstaje i postanowiła pójść za nim.- Muszę już iść.

Przy innym stoliku, w tym samym czasie.

— I do czego doszedłeś?- spytał Michael.

— Ten chłopak nie ma kasety. To było na jakiś szkolny konkurs i już oddał go nauczycielce. Zaraz to załatwię.- wstał i wyszedł.

Max wszedł do prawie pustej klasy i podszedł do biurka nauczycielki.

— Przyszedłem oddać kasetę na ten konkurs.

— Przykro mi, ale kasety przyjmowałam do dziewiątej.

— A nie może pani zrobić wyjątku?

— Przykro mi panie Evans, ale już wszystko zawiozłam do domu.

— Dziękuję.
Max wyszedł z pomieszczenia, a następnie wsiadł do swojego jeepa. Liz wybiegła za nim, rozejrzała się po parkingu.

— Tristin!

— Cześć.

— Powiedziałeś, że dasz mi co tylko zechcę.

— Jasne.

— Pożycz mi swój samochód.

— A mogę wiedzieć po co?

— Kiedy indziej ci wyjaśnię.

— No dobra. Masz.- podał jej kluczyki.

Liz wysiadła z samochodu. Cały czas śledziła Maxa, który teraz wchodził do domu pani Sanger. Ostrożnie weszła za nim. Max zaczął przeglądać kasety, w końcu jedną z nich wziął do ręki i stopił z drugą. Liz prawie krzyknęła. Max pewien, że nikt go nie widział wyszedł. Nie był jednak sam, cało zdarzenie widziały jeszcze dwie pary oczu.

***

Liz wstała lekko ziewając. Wiedziała, że wczorajsze zdarzenie nie było snem, zdarzyło się naprawdę. A ona Liz Parker widziała je na własne oczy. Czemu z nim nie porozmawiała? Sama setki razy zadawała sobie te pytanie, jednak dzisiaj musi jej to wyjaśnić, te dziwną sytuację.

Max szedł spokojnie szkolnym korytarzem, była długa przerwa, a Michael i Isabel gdzieś zniknęli. Wszedł do jednej z klas, siedziała tam Liz. Chciał już wyjść, lecz go zatrzymała.

— Muszę z tobą porozmawiać.- zaczęła niepewnie Liz.

— Coś się stało?

— Dużo rzeczy. I ty o tym wiesz najlepiej. Widziałam cię wczoraj.

— Tak?

— Tak, w domu pani Sanger.- Max wyglądał na zmieszanego.- I to co zrobiłeś z tą kasetą nie było normalne. Normalne też nie było kiedy Isabel przyjechała ręką nad swoim talerzem i z jedzenia zaczęła unosić się para. Max wytłumacz mi to.

— Ja...

— Tylko mi nie wmawiaj, że zwariowałam, albo mam przywidzenia, bo wiem co widziałam.

— Z tobą jest wszystko w porządku, tylko...

— Tylko co?

— Ja... Jestem inny.

— Zauważyłam. Kim więc jesteś?

— Nie jestem stąd.- podniósł palec do góry.

— Kanada?

— Trochę wyżej.

— Boże, to zły sen. Chyba nie powiesz mi, że jesteś kosmitą?

— Wolę termin nie z tej ziemi... przepraszam to nie jest dobra pora na żarty. No więc jestem kosmitą.
Liz zaczyna wychodzić.

— Ja muszę iść... Spóźnię się na lekcje...

— Liz proszę cię nie mów o tym nikomu... Moje życie, życie Isabel.... Życie Michaela jest w twoich rękach.

— Jasne.

— Brawo Max. Właśnie teraz potrzebowałam tak wspaniałej wiadomości z cyklu Liz Parker wie, że jesteśmy inni. Świat wali mi się na głowę, mój ułożony, normalny świat, a ty tak po prostu dorzucasz mi kolejny ciężar?

— Mówiłem, że mi przykro...

— Przykro?! To chyba najmniej odpowiednie słowo jakie powinieneś teraz użyć.

— Musimy stąd wyjechać.- powiedział Michael.

— Wyjechać? Nie możemy tak po prostu wyjechać.

— Możemy. Wiedzieliśmy, że taki dzień kiedyś nastąpi i ten dzień jest dzisiaj.

— Roswell to nasz dom, tu mamy rodzinę i...

— Nie moja droga, to wy macie jakąś tam przybraną rodzinę. Ale nasz dom, prawdziwy dom jest tam.

— Cholera, a gdzie jest te tam? Nie wiemy. Musimy zostać.

— Isabel ma racje, kiedy wyjedziemy będzie gorzej. Ona nas nie zdradzi.

Liz weszła do pokoju dyrektora.

— Proszę usiąść panno Parker, szeryf pragnął z tobą porozmawiać.

— Ze mną?

— Tak.- szeryf wszedł.- Zostawię was.

— Czy... Czy coś się stało?- spytała Liz

— Chcę byś mi opowiedziała co wczoraj robiłaś?

— Wczoraj? Byłam w szkole i...

— Nie było cię na trzech ostatnich lekcjach.

— To prawda, ale do tego chyba nie jest potrzebny szeryf.

— Byłem tam. Wyobraź sobie jechałem samochodem, a tu widzę jak dwójka nastolatków wchodzi do mieszkania swojej nauczycielki. Co robię? Wchodzę za nimi. Tam ja i przerażona dziewczyna widzimy jak jej kolega robi rzecz niemożliwą.

— Nie wiem o czym pan mówi.

— Wiesz. Ja też wiem. Ale potrzebuję twojego potwierdzenia.

— Wczoraj Max pojechał tam bo chciał dostać się na konkurs, drzwi były otwarte więc pomyślał, że...

— Starczy Liz. Miałem nadzieję, że okażesz się mądrzejsza. Muszę ci coś pokazać.
Wyszli z gabinetu. Widzieli to Michael i Max.

— Nie zdradzi co?- spytał Michael

Liz siedziała w ławce i niespokojnie gryzła ołówek. " Moje życie, życie Isabel... Życie Michael jest w twoich rękach."- słowa Maxa krążyły jej po głowie. Liz ocknęła się gdy ktoś z tyłu zaczął ją szturchać. Odwróciła się i dostała małą karteczkę. " Na szóstej lekcji w składziku. Max", Liz przeczytała wiadomość i odwróciła się w stronę Maxa, coś szeptał z siostrą.

— A więc mi nie ufają.- pomyślała Liz i zgniotła karteczkę.

Po lekcji, w damskiej ubikacji. Maria czyta karteczkę od Maxa.

— W składziku? Moja droga chyba nie wiesz na co się piszesz.- powiedziała Maria.

— Przecież chce porozmawiać. Rozumiem go.

— Czy ty nie wiesz od czego jest składzik?

— Jasne, że wiem. Od czego?

— Na pewno nie od tego by być tam dziewicą.

— Przesadzasz, Max taki nie jest.

— A jaki jest?

— Zagubiony.

— ?

— Nieufny.

— ?

— Skryty.

— ?

— Uprzejmy.

— ?

— Dosłownie nie z tej ziemi.

— Liz co za dużo to nie zdrowo. Od roku chodzisz z Kaly'em, nocami spacerujesz z Tristinem, a za dnia umawiasz się z Evansem w składziku. A to mnie oskarżasz o brak moralności.

— Źle to interpretujesz.

— A więc teraz tak to się nazywa? Ukrywasz coś przede mną. Kłamiesz, rozumiesz? Okłamujesz mnie, swoją najlepszą przyjaciółkę. Nie możesz mi nawet powiedzieć co robiłaś wczoraj. Po jaką cholerę jechałaś za Evansem samochodem Tristina? Nie potrafisz mi odpowiedzieć. A jak się pytam po co szeryf z tobą rozmawiał, odpowiadasz, że to nie ważne. Mam tego dosyć, nie po to jestem twoją najlepszą przyjaciółką byś mnie okłamywała.- Maria wyszła z ubikacji trzaskając drzwiami.

Liz rozejrzała się czy nikt jej nie widzi i nieśmiało weszła do składziku, Max już tam na nią czekał.

— Nigdy tu nie byłam. Trochę mało miejsca.- powiedziała zbliżając się do Maxa.

— Tak, ale chciałem porozmawiać na osobności.

— Na pewno.

— Czy... Boisz się?

— A mam czego?

— Czyli nie?

— Nie.

— To dobrze. Bo widzisz telewizja i gazety uczyniły z nas potworów.

— Ty nie wyglądasz mi na potwora.- na chwilę zapadła kłopotliwa cisza.- Nie mogę uwierzyć, że przez tyle lat udało wam się zatrzymać taką tajemnicę dla siebie, że nikt nie zwracał na was uwagi, ja nie mogę nawet obciąć włosów, żeby ktoś zaraz tego nie skomentował, a wy...

— Nie obcinaj włosów.

— Co?- Liz została zbita z tropu.

— Ładnie ci w długich.

— Dziękuję...- przez kolejną chwilę stali w milczeniu.

— Liz, ja... Ufam ci, ale oni się boją, szczególnie Michael. On lubi działać, a dopiero potem myśleć.

— Artysta.

— Co?

— Nieważne. Przekonaj ich, że telewizja i gazety z nas, z ludzi zrobiła potworów. A ja chyba nie wyglądam na potwora?
Wyszła.

Maria siedziała w pokoju Liz i przeglądała jakąś książkę. Do pokoju weszła Liz.

— Tata mi mówił, że na mnie czekasz.

— No właśnie. Mam już dosyć. To wszystko jest zbyt podejrzane. W ciągu dwóch dni zmieniłaś się nie do poznania. Wpadłaś w złe towarzystwo, lub coś podobnego. Musisz mi o tym powiedzieć.

— Maria to nie jest łatwe.

— To dlaczego masz ten ciężar dźwigać sama? Liz natychmiast mi powiedz. Nasza przyjaźń... Niszczysz ją kłamstwami, pomyśl czy tego chcesz?

— No dobrze Maria, tylko nie wpadaj w panikę...

Isabel siedziała na łóżku w swoim pokoju, powieki same jej opadały, choć kosmici nie potrzebują snu. Wołał ją, czuła, że znowu chce z nią rozmawiać. Nie wytrzymała.

— Po co mnie przywołałeś?

— Po to samo po co ty mnie.

— Nie wołałam ciebie.

— Wołałaś potrzebujesz wyjaśnień i tylko ja ci je mogę dać.

— Kłamstwami?

— Prawdą.

— Nawet nie wiem gdzie jesteś, żyjesz w mojej głowie.

— Nie prawda, wiesz gdzie jestem. Tam gdzie zawsze.

— Mam większe zmartwienia, niż ty.

— Chodzi o tę ziemiankę? Cóż... ona was nie zdradzi.

— Skąd...?

— Za dużo pytań, za mało odpowiedzi. Przyznaj chciałabyś wrócić do domu.

— Tu jest mój dom.

— A może to tylko twój sen? Może to kolejny sen księżniczki Vilandry? Może za chwilę się obudzisz przy moim boku? Jesteś pewna, że nie jesteś złudzeniem?

— Mogłaś wymyślić lepsze kłamstwo.- powiedziała Maria chodząc nerwowo po pokoju przyjaciółki i wdychając olejek cyprysowy.

— Ja nie kłamię, oni...

— Liz posłuchaj siebie. Miałaś ustaloną drogę w życiu, chciałaś być naukowcem, a ja miałam być twoją wierną przyjaciółką. Nie mogę być wiernym przyjacielem kogoś kto jest walnięty!

— Maria przestań. Ok. Może i miałam ustaloną drogę w życiu. Może i wiem, o jedną rzecz za dużo, ale do diabła, ty zawsze będziesz moją najlepszą przyjaciółką.

***
Liz i Maria szły szkolnym korytarzem, na przeciw nich szła trójka obcych. Stanęli przed sobą.

— Cześć.- powiedział Max.

— Hej.- Liz spojrzała na Marię.

— Miło, że jej powiedziałaś.- wtrąciła Isabel.

— Ona wie?- spytał Max.

— Niewiarygodne.- zironizował Michael.- Od początku wiedziałem, że tak będzie, wyjeżdżamy.

— Co? Nie możecie. Szeryf też widział jak Max zniszczył kasetę, jeżeli wyjedziecie, będzie gorzej niż teraz. Maria nic nikomu nie powie, ja też nie. Razem poradzimy sobie z tym wszystkim i...

— Razem? Parker chyba się zagalopowałaś. To nasze życie wisi na włosku i skąd do cholery wytrzasnęłaś tą bajeczkę o szeryfie?

— To nie bajeczka. Rozmawiał o tym ze mną.

— Co mu powiedziałaś?

— Że Max tam poszedł zanieść kasetę na konkurs, a drzwi były otwarte... Naprawdę możecie nam zaufać.

— Dlaczego nic mi nie powiedziałaś o szeryfie?

— Nie było okazji...- Max wyglądał na rozczarowanego.
Michael, Max i Isabel oddalili się od dwóch przyjaciółek.

— I co teraz?- spytała Maria.

— Nic, musimy zadbać o siebie i próbować żyć dalej.

Liz obsługiwała klientów w Crashdown.

— Cześć Liz.

— Kaly, coś podać?

— Nic, przyszedłem porozmawiać.

— O czym?

— O nas.

— Jest jakiś problem?

— Ostatnio mnie unikasz.

— Nie prawda. Po prostu miałam pracowite, dość zwyczajne dni.

— I nie należy mi się nic w zamian?
Liz pociągnęła go za rękaw na zaplecze, rozejrzała się dookoła i namiętnie go pocałowała.

— Jasne, że ci się należy. Dzisiaj o siódmej, pod moim domem. Wymyśl coś. No wiesz: kino, kolacja i takie tam.

Maria wracała ze zmiany w Crashdown do domu, samochód znowu jej się zepsuł, więc szła pieszo. Nie było jeszcze ciemno, ale szła sama. Dookoła nie było żywego człowieka. Jednak był pewien kosmita.

— Zastępujesz mi drogę po raz drugi dzisiaj i wcale mi się to nie podoba.- powiedział Michael.

— Jasne, ja ci. Ty mi idioto!

— Idioto? Uważaj bo użyję moich kosmicznych zdolności i...

— Kicham na twoje kosmiczne zdolności! Jeżeli myślisz, że boję się ciebie i tobie podobnych to się mylisz. Myślisz, że mając jakieś tam zdolności i zero procent mózgu, to możesz mnie zastraszać?! Mylisz się. Jeżeli będzie taka potrzeba to ziemskim wałkiem zdzielę cię po głowie, ziemskim sekatorem cię wykastruje, ziemskimi szczypcami wyrwę ci serce, ziemską siekierą pokroję cię na drobne kawałeczki i wrzucę do ziemskiego morza! Więc radzę ci więcej ze mną nie zadzierać i nie stawać mi na drodze!

Liz czekała na Kaly'a z napojami, miała ogromna ochotę się wyszaleć i zapomnieć o tym wszystkim. Przed nią stanął Max.

— Czekasz na kogoś?

— Tak.

— Często tu bywasz?

— Nie, jestem pierwszy raz. A ty?

— Przyjechałem po Isabel.

— Boisz się?

— Czego?

— Prawdy o sobie.

— Nie rozumiem.

— Zauważyłam, że nie lubisz mówić o swoim pochodzeniu.

— Chyba nie... Nie z tobą, boję się odtrącenia.

— Max, nie ważne kim jesteś, bo pewnie sam do końca nie wiesz. Ważne, że jesteś.

— Jesteśmy tacy inni...

— Nie Max, jesteśmy bardzo podobni.- przez chwilę patrzyli na siebie w ciszy- Dlaczego?

— ?

— Dlaczego mi powiedziałeś prawdę? Równie dobrze mógłbyś skłamać...

— Ja...- Liz odgarnęła mu kosmyk z czoła- Nie chciałem cię okłamywać... Chciałem by poczuć, że ktoś mnie rozumie... Dziękuję Liz.- przytulili się do siebie.

— To ja ci dziękuję.- chwila ciszy.

— Muszę już iść.

— Czy nasze rozmowy nie mogą kończyć się inaczej?- spytała siebie w myślach Liz.
Max odszedł, za to podszedł Kaly.

— Co ty robiłaś z Evansem?


" Co ty robiłaś z Evansem?" , zadał pytanie i zmył się. Kaly ktoś, na kim tak bardzo mi zależy, sądzi że go zdradziłam. Muszę mu to wyjaśnić. Nie dzisiaj, bo jest wkurzony i żadne wyjaśnienia do niego nie trafią. Ale jutro... Muszę też porozmawiać z Maxem, bo w końcu mógł pomyśleć dokładnie to co Kaly. A może właśnie chciałam by tak pomyślał? W każdym razie muszę z nimi porozmawiać, choć nie chcę. Boję się, że teraz wszystko runie mi na głowę, a odbudowanie tego wszystkiego potrwa całe moje życie.
Ciekawa jestem jak radzi sobie Maria. Nie powinnam jej w to wciągać. Jest zbyt wrażliwa. Nie chciałam jej okłamywać. Jasne, że nie chciałam. Ale to ta lepsza wersja, która stawia mnie w dobrym świetle. Ja po prostu nie chciałam być z tym sama, chciałam móc komuś się wyżalić, porozmawiać. Jestem egoistyczną istotą. Ostatnio wolę to określenie. "Człowiek"- też mi nazwa. Max nie jest człowiekiem, ale nie jest też inny. Tak naprawdę to więcej nas łączy niż dzieli. Ale on... On wybudował mur wokół siebie i nie potrafię do niego dotrzeć. A chcę, choć nie powinnam. Potrzebuję czasu, a go nie mam muszę teraz ratować to nad czym pracowałam całe moje życie.
Mam dosyć tego ciągłego myślenia, sen to jedyne co mi teraz może pomóc.

Koniec części trzeciej.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część