onika

Romeo i Julia dwudziestego pierwszego wieku (26)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Od autora: Ta część jest ściśle powiązana z 3 i 2 częścią Romea i Julii dwudziestego pierwszego wieku- do końca razem, wiec z 23 i 24 Romea i Julii dwudziestego pierwszego wieku. Jeżeli ktoś za bardzo ich nie pamiętam niech cofnie się o dwie części. Miłego czytania.


Romeo i Julia dwudziestego pierwszego wieku- do końca razem
Cz.4
Tytuł: Miracle of love & Granilith.


Wzrok obecnych w Centrum Ufologicznym nie schodził z Liz.

— Gdzie?- Spytała po chwili Isabel.

— W przyszłości.

— Jak to, przecież to fizycznie nie możliwe.- Stwierdził Alex.

— Każdy z nas znalazł się w przyszłości, jedni po szli do przodu o minutę, inni o co najmniej dziesięć lat.

— Liz?

— Głupio.

— Co?

— No głupio było.

— Liz, pytam się poważnie. Nie wiem jak było, byłam tam przez chwilę, niczego się nie dowiedziałam.- Skłamała, jednak nikt się nie zorientował, tylko Max patrzył na nią wzrokiem wyrażającym- WIEM, ŻE COŚ UKRYWASZ.

— Ktoś zaliczył pokonanie wroga?- Spytała Ceali.
Cisza.

— Hm... Czyli czeka nas kolejne starcie.

— Nienawidzę końca świat.- Stwierdziła Maria.

— Co możemy zrobić?- Spytał Max.

— Czekać.

— Co?- Tym razem pytanie padło z ust Michaela.- Mamy bezczynnie czekać, aż świat się skończy?!

— Mamy czekać, ale czynnie. Zawsze bądźcie gotowi na atak. Każdy dba o swoje moce i ich rozwój.- Spojrzała niepewnie na Liz.- Zrozumiane?

— Jasne.- Odpowiedział ponuro Alex.- Nie za pomnę o gitarze jeśli spotkam Skóra.


Liz weszła do Crashdown. Wszystko było wręcz w nienaruszonym stanie. Spojrzała na swoje dłonie. No prawie wszystko. Po chwili jednak błękitne strumienie energii znikły.

— Liz...- Usłyszała za sobą głos Maxa. Obróciła się w jego stronę.

— Tak?

— Czy wszystko w porządku?

— Wiesz...

— Wiem tyle co widziałem. Roztłukłaś to szkło i bynajmniej nie krzesłem.

— Wiem.

— Czy to przez medalion?

— Nie mam pojęcia.

— A jak się u ciebie znalazł?

— Max nie mam siły na wyjaśnienie. Nie dzisiaj i nie teraz.

— Rozumiem.
Liz skierowała się w stronę schodów. Zatrzymała się gdy poczuła jak chwyta jej przed ramie. Ponownie na niego spojrzała.

— Mówiłeś, że rozumiesz....
Nic nie odpowiedział, przyciągnął ją do siebie.

— Max...

— Jestem kretynem, idiotą, jestem po prostu głupi, ale chcę wiedzieć i chcę żebyś ty wiedziała.
Spojrzała na niego niepewnie. Po chwili zatopili się w pocałunkach.

— Max, nie....
Przerwał jej kolejnym pocałunkiem...


***

— Max...

— Posłuchaj mnie uważnie. Nienawidzę cię, nie ma tu Liz, muszę znosić twoja obecność, aż do NY, wiec nie utrudniaj mi tego i zamknij się!
Był zły, a nawet wściekły, chciał żeby tam była, a ona... Ona się bała.

— Zgłupiałaś?

— Nie o to ci chodziło?

— Jak mogłaś?

— Nie wiem, pogadałabym o tym z tobą, ale tam chyba czeka twoja dziewczyna.
Nie chciał tego. Najchętniej by ją zabił. Czuła jego nienawiść w sobie. A potem ból i łzy. Zobaczył ja. Tylko przez chwilę ich spojrzenia się spotkały, później odjechała.

Stanął przed oknem. Zdawał sobie sprawę, że nie ma żadnej przeszkody by tam wejść. A jednak odszedł, uznał że już nie chcę jej ranić.
***


Pocałunki z każdą chwilą stawały się coraz bardziej namiętne.

— Max...- Powiedziała szeptem odrywając się od niego.

— Wybacz mi. Kocham cię...

— Wiem.- Cisza- Ja ciebie też kocham, Max...- Zbliżyła się do niego i ponownie pocałowała.


***
Znowu widział jej łzy, znowu poczuł jej ból i znowu siebie nienawidził, za to że nie zabił Tess.

Tym razem widział jej fizyczny ból, widział jak się męczyła, jak bezradnie leżała na podłodze... I medalion. Znowu on.

Był tam, dużo starszy, ale to on. Zmienił się. Ona też. Byli tam razem... Czy ona też musiała tyle cierpieć? A może więcej?
Już wtedy mu wybaczyła. Czuł to teraz, już wtedy była gotowa na wszystko byle on nigdy więcej nie był smutny...

Byli tam razem. Granilith... Nie wiedziała co to jest, czuł się równie zagubiony jak Liz. Po chwili go ujrzał, a wiec to jest Granilith...

Patrzyła na niego z nadzieją, tak to wtedy odebrał, teraz mógł poznać jej uczucia. Patrzyła na niego z miłością, nic nie mówiła bo wiedziała, ze to jeszcze nie czas.
***


Nawet nie zauważyli kiedy znaleźli się w sypialni Liz. Nie było nic po za nimi.

— Max zbliża się koniec świata, a my...

— Wiemy, że nawet koniec świata nas nie rozłączy.- Przerwał jej i ponownie zaczął całować jej szyję.


***


Isabel otworzyła oczy słysząc pukanie do okna. Po drugiej stronie był Alex. Machnęła ręką w stronę okna, które natychmiast się otworzyło.

— Dlaczego o 6.00?- Spytała Zamykając okno z powrotem, gdy już wszedł.

— A tak w razie końca świat.- Isabel się uśmiechnęła.

— Nie mów tak bo jeszcze je polubię. Siadaj.
Alex usiadł na łóżku.

— Polubisz? Nie żartuj.

— Jeśli dzięki temu będziesz częściej ze mną to będę szczęśliwa.

— Bredzisz.

— Nie, ja po prostu jestem nie wyspana.

— Masz zamiar spać?

— Tak jak ty. Łóżko jest dużo, śpij i pozwól spać innym.


Liz obudziła się w objęciach Maxa. Uśmiechnęła się. Max też się budził.

— Kocham cię.

— Cześć Max.

— Kocham cię.

— Musimy wstawać.

— Kocham cię.

— Moi rodzice są w domu.

— Kocham cię.

— Max!

— Kocham cię.

— Ja ciebie też. Uparty jesteś.- Odpowiedział jej jego uśmiech.

— I na pewno musimy wstać?

— No, jeszcze chwilkę.


Maria podeszła do Michaela.

— Trzy pistolet i 55 naboi.- Złożyła 'zamówienie'

— Nie mam czegoś takiego.

— Co? Nie mamy już Latających Spodków?

— Maria czy z tobą wszystko w porządku.

— Jasne, jaka broń?

— Co?

— Ceali kazała nam być przygotowana, a ja... Czym ja mam się bronić?

— Ja cię obronie.

— Co?

— Zawsze będę przy tobie i nikt cię nie skrzywdzi.- Spojrzała na niego z niedowierzaniem.

— Naprawdę?

— Tak, masz ten Latający Spodek.

— Gdzie?!


Ceali spojrzała z niepokojem na Kaly'a.

— Nie bój się.

— Ja? Ja się niby boję? Od dziecka chciałem żeby pożarł mnie jakiś kosmita.

— Nikt nie mówił że ktoś cię pożre.

— Dlaczego ty jesteś taka spokojna?!

— Mamy medalion.

— I?

— To dużo znaczy.

— Jak to?

— Dzisiaj czeka nas mała wycieczka.

— Nas?

— Tak, całej naszej ósemki.


W jeepie Maxa. Obecni: Max, Liz, Michael i Maria.

— Tak właściwie dokąd jedziemy?- pytała z niepokojem Maria.

— Na pustynie.

— Ale po co?

— Granilith.

— Mi to nic nie mówi.

— Nam na razie też nic.


W samochodzie Marii. Obecni: Ceali, Kaly, Isabel i Alex.

— Czy tylko ja uważam, że zapuszczanie się w pustynię jest złym pomysłem?- Spytał Alex.

— I to na dodatek w trakcie wojny?- Poparł go Kaly.

— Czy tylko ja uważam, że jest tu o dwóch Ziemian za dużo?- Spytała z pobłażaniem Ceali.


Zatrzymali się przed skałami. Spojrzeli na nie z nadzieją i strachem.

— Co teraz?- Spytał Michael.

— Czeka nas mała wspinaczka.- Odpowiedział Max.


Stanęli przed grotą.

— Nie ma żadnego wejścia. Możemy schodzić.- Powiedziała Maria. Kaly i Alex popatrzyli z nadzieją na resztę, że poprą jej pomysł.

— Przyłóż dłoń do skały.
To co ujrzeli przerosło ich oczekiwania. W środku znajdowała się 4 inkubatory. Max poczuł jak Liz chwyta jego dłoń. Spojrzał na nią.

— To tu?

— Tak.
Wyciągnęła rękę przed siebie, jedna ze ścian rozsypała się na kawałeczki. Wszyscy prócz Maxa spojrzeli na nią ze zdziwieniem. Po chwili jednak ich zdziwienie wzrosło gdy zobaczyli Granilith....


Koniec części czwartej.






















Poprzednia część Wersja do druku Następna część