onika

Romeo i Julia dwudziestego pierwszego wieku (20)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Romeo i Julia dwudziestego pierwszego wieku
Cz.17
Maybe I'm a king, but you surely my queen.

Do you love
Do you need love
When your angels shout
Is your heart strung out .
(Natalie Imbruglia, "Do you love")

Szkoła. Liz idzie korytarzem z Tristinem. Po chwili czuje silny ucisk dłoni na swoim ramieniu. Odwraca się.

— Rath?- Tristin również się odwraca.

— U... Guerin zmieniłeś styl?- Rath bez słowa popchnął go(przy użyciu mocy), Tristin wylądował na drugim końcu korytarza.

— Co ty tu robisz?- spytała z naciskiem Liz.

— Muszę z tobą porozmawiać.

— Narobisz Michaelowi kłopotów.

— Jesteś jeszcze bardziej pociągająca kiedy się złościsz, niż zazwyczaj.

— Czego chcesz?

— Umówisz się ze mną?

— Zjeżdżaj stąd.- Tristin podszedł do nich.

— Słyszałeś co mówiła.

— Odważny z ciebie gość.

— Guerin, zjeżdżaj.

— To nie Michael.

— Nie?

— Jego kuzyn.

— Uh... Ja wolałbym być kompletną sierotą.

— Tristin przestań. Możesz nas na chwile zostawić? Zaraz ciebie dogonię.

— Jasne.

— Twój chłopak?

— Mieliście się nie kręcić po mieście.

— Przyszedłem cię ostrzec.

— Przed czym?

— Nie stawaj mi więcej na drodze. Zan już dawno powinien...

— Chciałeś go zabić?
Nie otrzymała odpowiedzi. Rath wyszedł.

Wieczór.
Zan przystanął. Naprzeciwko niego szedł Max.

— Poczekaj.- powiedziała po chwili.

— Czego chcesz?- spytał Max.

— Porozmawiać.

— O czym?

— O Liz.

Crashdown.

— Jak tam nasze uszkodzone chochliki?- spytała Maria.

— Michael ma kuzyna.- odpowiedziała Liz.

— Jak to?

— Rath był dzisiaj w szkole.

— A tego kuzyna...- powiedziała wzdychając Maria.- Czytałam niedawno książkę, w której dziewczyna miała romans z kuzynem swojego chłopaka.

— Tylko nie kręć o tym filmu.

— Jej autobiografia byłaby gorsza.- podszedł do nich Alex.

— Coś taki zabawny i gdzie masz princess?

— Myślałem, że już tak do niej nie mówisz.

— To tak jak slogan młodzieżowy, trudno go się wyzbyć.

— Bardzo zabawne.

— Parker do roboty. Zamówienia czekają.- powiedział Michael.

— Nadal książę?

— Quasimodo powrócił...
Alex spojrzał na Marię i Liz ze zdziwieniem.

— Nie rozumiem.

— Nie możesz. O patrz, princess przyszła.

Max i Zan stali na balkonie Liz.

— A więc tu mieszka moja ukochana?- spytał Zan.

— Twoja? Liz nie jest twoja.

— Może się nią będziemy dzielić?

— W życiu.

— Chciałem iść na ugodę.

— Dla mnie to słowo od dzisiaj nie istnieje.- przejechał ręką wzdłuż ściany od balkonu Liz. Teraz widniało na nim serce przebite strzałą(mam nadzieję, że kojarzycie jakie).

— Dobry jesteś.

— Rada numer 67 bądź romantyczny. A może to była rada numer 49? Nie chyba 54...

Liz weszła do swojego pokoju. Poszła się przebrać do łazienki. Gdy wróciła dobiegł ją hałas z balkonu. Odsłoniła zasłonkę. Nie mogła uwierzyć. Otworzyła okno i weszła na balkon.

— Max? Zan? Co wy tu robicie?

— Przyszliśmy.- powiedział Max podchodząc do niej i obejmując ja w pasie. Liz skrzywiła minę.

— Piłeś.

— To był dosłownie łyk.- powiedział Zan.

— Ty też? No pięknie dwaj pijani kosmici.

— Podoba ci się?- spytał Max trzymając Liz za rękę i pokazując jej serce. Na twarzy Liz pojawił się na chwilę uśmiech.

— Co ja mam z wami zrobić?

— Możemy zrobić wiele głupot po pijanemu.- wtrącił Zan.- A co do serca to też mogę ci zrobić.

— Nie, nie...- powstrzymała go ruchem ręki. – Wchodźcie do środka.- Max cały czas nie puszczał ręki Liz.

— Możemy u ciebie przenocować.

— Chyba nie mam wyboru... Ale jest tylko jedno łóżko.

— Zan będziesz spał na podłodze.

— Ale...

— Bo powiem Liz to co ty mi mówiłeś.

— No dobra.

— Zachowujecie się gorzej niż dzieci.- Zan ułożył się koło łóżka Liz, po chwili już spał.

— Teraz możemy wrócić do nas.- powiedział Max obejmując Liz ponownie w pasie.

— Masz mokrą koszulkę.

— Rzeczywiście.

— Może ją osusz?- Max przejechał ręką wzdłuż koszuli.

— Moce nie działają. Może to kwestia promieni słonecznych?

— Daj. Opłuczę ją. Rano powinna być sucha.- Max zdjął koszulę.- Pójdę do łazienki, połóż się i zaśnij.
Liz weszła do łazienki. W zlewie zaczęła opłukiwać koszulę. Nagle poczuła znowu jego silne dłonie. Jego usta muskały jej szyję.

— Max, nie.- Max złapał jej ręce i odwrócił ją do siebie. Koszula wylądowała na podłodze.- Idź spać...

— Nie pójdę sam.
Spojrzała na niego zrezygnowana. Poszli do sypialni i usiedli na łóżku.

— Już chyba możesz spać?- Liz poczuła, że się rumieni. – Max, mógłbyś tak na mnie nie patrzeć.

— Nie umiem inaczej.- na jego twarzy pojawił się dziwny uśmieszek.

— Przestań, już nie chcę cierpieć.- uśmiech znikł z jego twarzy.

— Ja też nie chcę byś cierpiała. Kocham cię, nikt poza tobą się dla mnie nie liczy.

— A Tess?

— Nienawidzę jej, nie wiem co mi zrobiła... Wybacz mi.- powiedział delikatnie odgarniając jej włosy z twarzy. Następnie położył się na jej łóżku. Zasnął... Liz spojrzała na niego. W oczach miała łzy. Położyła się po drugiej stronie łóżka.
Kocham cię, nikt poza tobą się dla mnie nie liczy.

Ceali spojrzała na Kaly'a, siedział na jej łóżku. Uśmiechnęła się do niego. Nie widział jej. Patrzył na podłogę. Podeszła do niego od tyłu żadnej reakcji. Uklęknęła na łóżku za nim i zaczęła całować namiętnie jego szyję. Odwrócił się zaskoczony.

— Nie słyszałem kiedy weszłaś...

— O czym myślałeś tak zawzięcie?

— W sumie o niczym ważnym.- Ceali przeszła przez łóżko i usiadła na jego kolanach.

— To zacznij myśleć o przyszłych kilku godzinach.- potok pocałunków.

***

Liz obudziła się później. Była sobota. Spojrzała na miejsce obok. Było puste. Jego ciepło jednak zostało. Kolejna łza. Zajrzała za łóżko. Zana też nie było. Odetchnęła z ulgą. Z łazienki dobiegł ją szum wody. Po chwili wyszedł z niego Max. Zakładał właśnie koszulkę. Patrzyli na siebie.

— Wybacz, za wczoraj...

— Nie tłumacz mi się. Tylko następnym razem...

— Nie będzie następnego razu.

— Z pewnością.

— Liz pamiętam bardzo niewiele z wczoraj... Czy zrobiłem coś złego?- Liz spojrzała na niego zdumiona.

— Nic nie pamięta...- przeszło jej przez myśl.- Nie. Lepiej będzie jak już wrócisz.

— Tak, jeszcze raz wybacz.
Max wyszedł. Liz odprowadziła go wzrokiem.

— Nic nie pamięta...

Maria przyszła do Liz trochę później.

— Jak tam?

— Miałam dwóch pijanych kosmitów.

— ?

— Maxa i Zana.

— "Gwiezdne wojny- ostatnie starcie"?

— Coś w tym rodzaju.

— Kto wygrał?

— W sumie wszyscy jesteśmy przegrani.

Ava szła ulicą. Obrzeżami miasta. Obok niej, krok w krok szedł Zan.

— Kochasz ją? Zabawne.- stwierdziła.

— Gniewasz się?

— Nie. Naprawdę mnie to bawi.

— Nie rozumiem.

— Zawsze byłeś jak duże dziecko. Znasz ją kilka dni i zarzekasz się na wszystko i na wszystkich, że ją kochasz.

— Dziwnie się zachowujesz.

— Nie, tym razem zachowuję się całkiem normalnie. Nie udaję. Wiem za kogo uważasz mnie ty, Rath, Lonni... Królowa lodu, ta co jej na niczym nie zależy. Jedyne co o mnie wiecie to, to że nie mam uczuć. Przynajmniej nie tych dobrych.

— Ava...

— Taka jest prawda. Niedługo szczyt. Osiągnę władzę absolutną.

— Czemu mi o tym mówisz?

— Bo to właśnie ty uważasz, że jesteś ode mnie silniejszy.

— Co?
Poczuł ból w klatce piersiowej. Wylądował na środku ulicy. Żaden samochód nie jechał. Tylko jeden stał na uboczu. Ava wyciągnęła rękę w jego stronę. Ruszył, prosto na Zana. Zduszony krzyk.

— To już koniec, ja nie jestem taka głupia jak Lonni i Rath. Ty jesteś mi najmniej potrzebny... Został tylko Max.

Na zapleczu, w Crashdown. Obecni; Ava, Rath, Vilandra, Max, Liz, Michael, Maria, Kaly, Ceali, Isabel i Alex.

— Jak to nie żyje?- spytała Liz.

— Leżał martwy na ulicy.- powiedziała chłodno Ava. Liz spojrzała na Ratha.

— No co? Ja byłem zajęty pieprzeniem Lonni.- oberwał w głowę od Lonni, gdy to powiedział.

— Jasne.

— Naprawdę.

— Nie wdawajcie się tylko w szczegóły.- poprosił Alex.

— Dlaczego nie?- spytała Maria. Michael przygarnął ją bliżej siebie.- Znaczy się wróćmy do tematu.

— Potrzebujemy króla.- powiedział Rath.

— Niby mnie?

— Właśnie Maxiu. Musisz jechać z nami.

— Kiedy?

— Jutro.

— Jedziesz?- spytała trochę zaniepokojona Isabel.

— Tak.

— Nie możesz.

— Może, jest królem.- wtrąciła Ceali. Nastała kłopotliwa cisza.

— Wy jedziecie już dzisiaj. Ja i Liz dołączymy do was jutro.- wtrącił Max, patrząc na duplikaty.

— Ja nie jadę.- sprzeciwiła się Liz.

— Musisz. Medalion ciebie wybrał.- dodała Ceali.

— Ale...

— Jedziesz słonko.- powiedział Rath.- Bez ciebie szczyt nie ma sensu.

— Czyli wszystko jasne?- spytał Max. Kilka osób pokiwało głowami. Rozeszli się.

— Dzięki.- rzuciła sarkastycznie Liz udając się na górę. Podeszła do niego Maria.

— Kiedy mówiłam byś stwarzał wam chwile samotności nie miałam na myśli byś ciągał ją po Nowym Yorku.

— Ale ja nie dlatego...

— Jasne. Tak możesz sobie tłumaczyć, ale ja i tak wiem swoje.

Max ćwiczył na drążku(bez koszuli). Przerwał gdy usłyszał pukanie do okna.

— Liz?

— Ja...

— Wejdź.

— Chciałam... Medalion...

— Chcesz medalion?

— Możesz założyć koszulę?

— Yyy... oczywiście.- założył koszulę.- Zaraz ci go dam.- wyciągnął medalion z kieszeni od spodni.

— Nosisz go przy sobie?

— Tak.- podał go jej.

— Dzięki. Chyba już pójdę.

— Poczekaj.- powiedział łapiąc ją za rękę.

— Coś się stało?

— Przyszłaś do mnie.

— Po medalion.

— Mogłem ci go dać jutro.

— Muszę już iść.

***

Liz wstała wcześniej. Max czekał na nią z jeepem przed Crashdown.

— Gotowa?

— Tak.

— Masz wszystko?

— Tak.

— Nie masz zamiaru ze mną rozmawiać?

— Możemy już jechać?

W Portland.

— Myślisz, że przyjadą?- spytał Rath.

— Powinni.

— Ava jak to się stało, że Zan nie żyje?

— Dobre pytanie, może wy mi odpowiecie?

— Rath przestań.- powiedziała Lonni i usiadła bliżej niego.- Najważniejsze, że Zan nie żyje.- szepnęła mu do ucha.

Liz i Max byli na lotnisku w Las Vegas.

— Kiedy będzie ten samolot?

— Za kilka minut powinni go zapowiedzieć.

— Lot do Portland samolotem 23G został odwołany z przyczyn technicznych. Wszystkich pasażerów serdecznie przepraszam. W kasach, można domagać się zwrotu pieniędzy, bądź przełożenia lotu.

— Co? Przecież to nasz samolot! A następny jest dopiero jutro! Co my zrobi...- Liz nie zdążyła już nic powiedzieć. Max w ułamku sekundy załapał jej rękę, przyciągnął ją do siebie i namiętnie pocałował.

— To nieważne Liz. Najważniejsze byś zrozumiała, że kocham tylko ciebie.

— Skrzywdziłeś mnie.

— Wiem. Ale nie mogę tego zmienić, chciałbym i to bardzo.

— Całowałeś się z nią.

— I sam nie wiem dlaczego.

— Omotałaś nawet Zana...- to zdanie po raz drugi w ciągu kilku dni rozbrzmiało jej w głowie.

— Kocham cię i nie pozwolę byś kiedykolwiek cierpiała.- patrzyła na niego krystalicznymi od łez oczami.- Chodźmy, musimy załatwić sobie jakiś nocleg.- złapał ją za rękę i poprowadził za sobą.

W mieszkaniu Michaela.

— Nie odpowiada.- powiedziała Maria, patrząc na swoją komórkę.

— Co?

— Komórka Liz. Wyłączyła ją.

— Kretynie! Bramki nie umiesz obronić?

— Wiem, że ten mecz jest zabójczo interesujący, ale mamy ważniejsze sprawy do załatwienia. Komórka Maxa też jest wyłączona.

— Są na szczycie.

— Powinni być w samolocie.

— Gol!- powiedział Michael, aż wstając z radości.

— Ale...

— Strzelili gola!- przytulił ją i namiętnie pocałował.

— Ci w niebieskich są nasi?- nagle zaciekawiła się Maria.

W pokoju wynajmowanym przez Maxa i Liz.

— Apartament? Stać nas na to?

— Najwyraźniej.

— Nie wnikam w szczegóły. A co z kolacją?

— Zamówiłem w jednej z najdroższych restauracji.

— Nie powinieneś.

— Kocham cię.

— Przestań.

— Chyba będziemy musieli iść na zakupy.

— ?

— W takich strojach raczej nas tam nie wpuszczą.

Isabel siedziała z Alexem w "Affair".

— Dobra cola...

— Rzeczywiście.- potwierdził Alex.

— Bardzo interesujące przeżycie.

— Tak, zapewne. Zatańczysz?

— Jesteś pewien?

— Jestem znakomitym tancerzem.

— Doprawdy?

— W wieku dziesięciu lat matka wysłała mnie na kurs tańca, chyba jeszcze coś pamiętam.

Max czekał na Liz w salonie(ich apartamentu). Był ubrany w garnitur. Po chwili z pokoju wyszła Liz(wyglądała tak jak na kolacji w odcinku "Viva Las Vegas").

— Wyglądasz pięknie.- Liz poczuła, że się rumieni.

— Przesadzasz.

— Kocham cię.

— Możemy już iść?

Portland.

— Nie ma ich.- Nicholas wyglądał na co najmniej zdenerwowanego.

— A co z duplikatami?

— Przeszły do historii.

Restauracja. Las Vegas.

— Smakuje ci?- spytał Max.

— Mi tak, ci raczej nie.- powiedziała patrząc na jego nietknięty talerz.

— Mam ważniejsze sprawy na głowie.

— Proszę, nie zaczynaj znowu.

— Zatańczysz?

— Słucham?

— Zatańczysz?- ponowił pytanie Max.

— Zgoda.
Max wstał i podszedł do niej. Podał jej rękę. Leciał wolny kawałek. Zaczęli delikatnie kołysać się w rytm melodii. Liz w pewnej chwili się uśmiechnęła.

— Co cię tak bawi?

— Nie, nic. Wybacz.

— Co by było gdybym chciał być z tobą?

— Musiałbyś mi o tym powiedzieć, żeby się dowiedzieć.

— Liz, chcę być z tobą. Kocham cię.- pochylił się.
Pocałunek delikatny, czuły...

— Ja ciebie też kocham.
Pocałunek namiętny, niecierpliwy...

Koniec części siedemnastej.












Poprzednia część Wersja do druku Następna część