onika

Romeo i Julia dwudziestego pierwszego wieku (2)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część


Romeo i Julia dwudziestego pierwszego wieku
Cz.2
An interesting man

Piątek, wieczór, mecz dobiegł końca. Liz podbiegła do Kaly'a i go pocałowała.

— Byłeś wspaniały.

— Zrobiłem to dla ciebie. Pójdziesz z nami oblać zwycięstwo?

— Wiesz, że nie chodzę na tego typu rzeczy, za dużo hałasu.

— Szkoda.

— Ale jak zwykle możemy to oblać w przyszłym tygodniu we dwoje.

— To rzeczywiście lepsza alternatywa.- uśmiechnął się do niej.

— To do poniedziałku?

— Tak, przykro mi z powodu tej imprezy.

— Nic się nie stało. Tylko pamiętaj obiecałeś mi to wynagrodzić.

***

Sobota, Alex i Liz siedzą patrząc na tłum rozwrzeszczanej młodzieży.

— Świetna impreza.- powiedziała Liz

— Tak…, gdzie Maria?

— Trochę się spóźni.

— ?

— Poszła protestować przeciwko protestowi przeciwko bigamii.

— Co? Możesz to powtórzyć?

— Jest protest przeciwko bigamii, a Maria poszła się mu sprzeciwić.

— Muzułmanie będą jej składać hołdy i ofiary.

— Sądzę, że zrobiła to w swoim własnym interesie.

— No tak, jej jeden chłopak nie wystarczy. A jak tam przedstawienie?

— Do wczoraj przyjmowali zapisy. Pewnie w przyszłym tygodniu dowiemy się wszystkiego.

— Pewnie tak. Chcesz wygrać?

— Nie wiem, jest mi to obojętne.

— Czyli Harvard to tylko przykrywka?

— Nie, ja naprawdę...- spojrzała na Alexa- To tylko przykrywka.- westchnęła głośno

— Tak myślałem. Co kombinujecie?

— Nic.

— Liz.

— No co?

— Cześć wam.- do stolika podeszła Maria- I jak tam?

— Impreza się rozkręca.

— Tak jakbym oto pytała. Jesteś dziewicą, czy nie?- Alex zaczął się śmiać

— Maria!

— Zadałam bardzo proste pytanie.

— Jestem.

— Byłaś wczoraj na randce z Tristinem?

— Nie, to było przyjacielskie spotkanie.

— Co robiliście?

— Norma. Kino, kolacja i spacer.

— Spacer? Od kiedy spacer to norma w przyjacielskim spotkaniu?

— Nie dręcz jej Maria, przyszliśmy się tu bawić.

— Co racja, to racja. Jak tam towar?

— Rzadko wolny, a większość wolnych to obleśniacy.

— Czyli chała.

— Zatańczysz?- zapytał Tristin podchodząc do Liz

— Już rozmawialiśmy na temat tańczenia z tobą.- Liz uśmiechnęła się do niego

— Myślałem, że po wczorajszym wieczorze zmieniłaś zdanie na mój temat.- Tristin spojrzał na Alexa i Marię, którzy od razu się zmyli

— Wczorajszy wieczór niczego nie zmienił.

— Niczego?

— Niestety. W moich oczach nadal jesteś Don Juanem.

— Czyli nici z tańca? Będę grzeczny.

— Nawet gdybym ci uwierzyła, to nie zmienia faktu, że jest tu większość kolegów Kaly'a.

— Nie chcesz wzbudzić w nim zazdrości?

— Nie.

— Ale posiedzieć chyba mogę?

— Chyba tak.

Max spał, obudziło go otwierane okno.

— Michael?

— Tak. Nie mogłem spać.

— Hank?

— Nie, po prostu nie mogłem spać.

— Ale ja mogłem, nawet spałem.

— To idę.

— Zaczekaj. Chcesz śpiwór?

— Mówiłem już, że nie mogę spać. Przejdziemy się?

— Jak chcesz.
Wyszli oknem na zewnątrz.

— Coś się stało?- spytał Max

— Chciałem się tylko przejść.

— Rozumiem, ale...

— Nie wiem po co do ciebie przyszedłem. Zapomniałem, że z tobą nie można pogadać o normalnych sprawach.

***

Alex i Maria szli szkolnym korytarzem.

— Tym razem przeginasz.- stwierdził Alex

— Dlaczego?

— Bo jest nauczycielem.

— Minął się z powołaniem. Powinien mnie uwielbiać do końca swojego życia.

— Martwię się o ciebie.

— Powinieneś się martwić o Liz, nie o mnie.

— O Liz?

— Jestem pewna, że tamtego wieczoru coś wydarzyło.

— Masz wybujałą wyobraźnie.

— To dlaczego Tristin wspomniał w sobotę ten wieczór?

— Nie wiem, zapytaj Sherlocka Holmesa.

— Cześć, o czym rozmawiacie?- spytała ich Liz

— O biologii.

— O koniach.( powiedzieli to jednocześnie)

— Czyli o mnie…

— Patrzcie.- stanęli przy tablicy z ogłoszeniami.- Wyniki będą już dzisiaj.- powiedział Alex.

— Dzisiaj?

— Liz nie poddawaj się. Masz ogromne szanse.

— Ja? Jestem...

— Spokojnie Liz.- przerwała jej Maria- Zaczynasz się denerwować. Chcesz?- Maria wyciągnęła olejek cyprysowy i przytknęła do nosa przyjaciółki

— Zabierz ode mnie to świństwo.

Isabel, Max i Michael siedzieli na boisku szkolnym i obserwowali ze średnim zainteresowaniem mecz.

— Idziecie sprawdzić później wyniki?

— A jak myślisz? Jak inaczej miałabym się dowiedzieć, że wygrałam.

— Ty też?- spytał Michael Maxa

— Ja...

— Rodzice już wiedzą, więc musi.

— Jesteście uzależnieni od normalności.

— Nieprawda.

— W ogóle nie myślicie o domu.

— Mamy dom.

— Nasz dom nie jest na tej planecie, nawet nie w tej galaktyce więc nie trujcie mi, że macie tu dom.

— Ja nie tęsknie za tamtym życiem.- Isabel przypomniała sobie swój ostatni sen- Uważam, że tam byliśmy kimś innym niż teraz.- po tych słowach odeszła

Liz rozmawiała z koleżankami w klasie biologicznej, gdy wszedł nauczyciel wszyscy zajęli swoje miejsca. Liz rozejrzała się dokładnie. Nigdzie nie było śladu Evansa. Po paru minutach jednak i on się zjawił. Lekko speszony przeprosił za spóźnienie. Jedyne wolne miejsce było przy Liz.

— Cześć.- uśmiechnęła się do niego

— Cześć. Coś mnie ominęło?

— Nie wiele. Dzisiaj robimy jakieś doświadczenia ze strony 76.

— Dzięki.- uśmiechnął się do niej i zaczął przeglądać książkę, Liz nie odrywała od niego wzroku, nie słuchała nawet nauczyciela

— Panno Parker, czy Evans jest aż tak ciekawym zjawiskiem biologicznym, że nie możesz oderwać od niego wzroku?
Klasa wybuchnęła śmiechem, Liz cała spłonęła rumieńcem i zaczęła niezręcznie przeglądać książkę, teraz to Max nie potrafił się przestać na nią patrzeć.

Liz wyszła z zajęć szybkim krokiem, drogę zastąpił jej Tristin.

— Gratuluję.

— Czego?- spytała Liz

— Roli.

— Kim jestem?

— Powiedzmy, że od dzisiaj mogą ci mówić Julia.- Liz rzuciła się na Tristina z radości i oboje przewrócili się na ziemię- Spokojnie, nie przy ludziach.

— Bardzo zabawne.- Liz wstała i pomogła wstać Tristninowi- Muszę się wypisać.

— Co?- nie otrzymał odpowiedzi gdyż Liz już była daleko od niego.

Pora szkolnego obiadu, przy jednym ze stolików.

— Wypisać?! Oszalałaś?

— Maria ja się do takich rzeczy nie nadaję.

— A Harvard? A pomsta za Alexa?

— Już udowodniłam, że potrafię ją pokonać.

— Nie Liz, nie możesz teraz zrezygnować.

— Mam się całować na scenie z jakimś padalcem?

— Evans mi nie wygląda na padalca.

— Co? Tristin postawił na swoim.

— Tristin?

— Nie ważne.

— Co on ma z tym wspólnego?

— Nic.

— Nie możesz się wypisać, nauczyciele odejmują za to punkty.

— Może masz racje.

— W czym Maria ma racje?- spytał dosiadający się Alex

— Jestem Julią.

— A więc dopięłaś swego?

— Tak. Muszę już iść.

Liz stała przed szkołą i wyraźnie na kogoś czekała. Niepostrzeżenie podszedł do niej Kaly.

— Gratuluję.

— Nie ma o czym mówić.

— Jak zwykle skromna. Musimy oblać teraz oba zwycięstwa. Może dzisiaj wieczorem?

— Dzisiaj umówiłam się z Marią i Alexem.

— Jutro?

— Jak nic mi nie wypadnie to z całą przyjemnością.

— Świetnie. Muszę już lecieć.

— Trening?

— Co innego mogło by mnie powstrzymać od odprowadzenia ciebie do domu?- uśmiechnął się do niej i pobiegł w kierunku sali gimnastycznej, Liz odprowadziła go wzrokiem i rozejrzała się, z budynku wyszedł Max, podeszła do niego.

— Cześć.

— Już drugi raz dzisiaj?- Liz na to pytanie zarumieniła się, przypominając sobie biologię.

— A więc Romeo?

— A więc Julia?

— Głupio się z tym czuję.

— Ja też. Ale słyszałem, że nauczyciele postanowili srogo ukarać tych co się wypiszą.

— Tak.

— Nie rozumiem jak to się stało, że ja się dostałem.

— To było ukartowane.

— Co?

— Powiedzmy, że ktoś bardzo popularny tak sobie zażyczył. Sądzi, że nie będziesz się angażować, ja jednak się z nim nie zgadzam. Mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz.- odpowiedział jej jego uśmiech.

— Podwieźć cię?
Liz spojrzała w stronę jeepa.

— Nie dzięki, już ma mnie kto odwieźć.

— Kto?- Liz rozejrzała się jej oczy stanęły na Tristinie.

— On.

— Aa... Czy ty i on...?

— Wybacz muszę już iść.

— Jasne.

Crashdown.

— Maria już ci mówiła?- spytała Liz ojca

— Nie wiem, a co mi miała powiedzieć?

— Jestem Julią.

— Wiedziałem, że ci się uda.

Wieczór w klubie " Affair". Alex, Maria i Liz jak zwykle siedzą przy jednym ze stolików i piją kawę.

— A więc powtórzę to jeszcze raz, bo może rzeczywiście nie zrozumiałaś. Tristian, Max czy Kaly? -spytała Maria

— Naprawdę nie rozumiem.

— Masz do wyboru trzech, z którym chcesz chodzić?

— Chodzę z Kaly'em. Tristian to mój przyjaciel. A z Maxem nic mnie nie łączy.

— Zręcznie omijasz moje pytanie. Nie pytam cię co cię z którym łączy tylko...

— Maria, przestań.- przerwał jej Alex- Idziecie na konwencję?

— Ten zjazd ufologiczny? Czemu nie.- odpowiedziała Maria

— Dużo osób, alkohol, narkotyki, napaleni zboczeńcy. Nie, dzięki.- wyrecytowała Liz

— Chyba siebie nie słuchałaś. Na-pa-le-ni zbo-cze-ńcy.- za sylabizowała Maria i cała trójka wybuchnęła
śmiechem

— A tak na serio, Liz powinnaś pójść.- powiedział Alex

— Ja? Czemu? To Maria poszukuje chłopaka.

— Ale to ty masz za duży tłum wielbicieli. Rozerwiesz się i może...

— Czy wy naprawdę uważacie, że... Jesteście okropni. Czy ktoś może mi przypomnieć dlaczego się z wami przyjaźnię?

— Wystarczy na nas spojrzeć.- Maria i Alex zrobili słodkie minki i uśmiechnęli się do Liz

***

W domu Evansów, w pokoju Maxa.

— To miała być moja rola!

— Ale wygrała Liz.

— Już nie jesteś tak popularna, masz swoje lata.- powiedział Michael- Za to nasz Maxiu...

— Zamknij się, ja miałam być Julią! A nie jakaś tam kelnereczka.

— Ej, ona nie jest jakąś tam kelnereczka tylko ukochaną twojego brata więc...- Michael widząc, że powiedział za dużo zamknął usta

— Życie jest niesprawiedliwe...- powiedziała Isabel siadając na łóżku brata

— Ludzie cię nie doceniają, a my jesteśmy w mniejszości.

— Skąd wiesz?

Popołudniu. W jednej z klas.

— Dzisiaj porozmawiamy o wyglądzie poszczególnych postaci w naszej adaptacji " Romea i Julii"(bla, bla, bla...)- Max spóźniony wchodzi i siada blisko Liz.

— Znowu spóźnienie?

— Mam to chyba w genach.- Max uśmiechnął się do Liz.- Straciłem coś ciekawego?

— Nic. Jak tam Isabel?

— Wściekła, że nie dostała roli.

— Cicho.- jeden z uczniów odwrócił się i ich skarcił

— Napalony członek kółka teatralnego. Nie ma się czym przejmować.- powiedziała Liz- Wychodzimy?

— Nie za bardzo wiem jak mam wyglądać w tym całym przedstawieniu.

— Przyłapałam cię na nie czytaniu scenariusza, tam wszystko było. Po za tym to sztuka dla nauczycieli i uczniów, nic ważnego. Idziemy?

— Zgoda.
Po cichu wymknęli się z sali.

— A teraz przejdźmy do głównych bohaterów.- mówił dalej nauczyciel- Gdzie oni są?- Nauczyciel rozejrzał się po klasie.- Gdzie Romeo i Julia?!

— Najwidoczniej kochankowie z Werony postanowili poromansować w samotności.- wszyscy wybuchneli śmiechem

Na szkolnym korytarzu.

— Myślisz, że się nie zorientują?

— Zorientują. Chodź.- Liz złapała Maxa za rękę i zaprowadziła do sali muzycznej

— Tu możemy sobie przeczekać. Powiedziałam rodzicom, o której wrócę więc...

— Rozumiem, zrobiłem to samo. Myślisz, że nie będą ćwiczyć scen?

— Nie wiem. Max to nieważne.- uśmiechnęła się do niego i usiadła na jednej z ławek.

***

Następnego dnia. Isabel siedziała zamyślona w pustej klasie, sen się powtórzył. Czuła dziwne poczucie winy. Skąd ono mogło się wziąć? Do klasy wszedł inny uczeń. Isabel podniosła głowę do góry, by następnie znowu ją opuścić. Z jej oczu zaczęły kapać łzy, próbowała je powstrzymać, bezskutecznie.

— Nic ci nie jest?- spytał chłopak

— Nie.- Isabel szybko wytarła łzy i jeszcze szybciej opuściła klasę.
Czuła się okropnie, ostatnio wszystko szło nie po jej myśli.

Maria i Liz szły szkolnym korytarzem.

— Pojedziesz ze mną po zakupy?- spytała Maria

— Dzisiaj? Wybacz, ale nie mogę. Mam randkę z Kaly'em i próbę z Maxem.

— Z Maxem?

— Nauczyciel nam kazał ćwiczyć również po za szkołą.

— Słyszałam, że wczoraj ani ty ani Max nie byliście na próbie.

— Byliśmy!

— Naprawdę? Jak długo?

— Przez jakieś pięć minut. Nie wiem, nie mierzyłam czasu.

— Zaskakujesz mnie.

— Ty mnie nie. Nie masz może na oku jakiegoś protestu?

— Znowu się czepiasz. Jak można strajkować przeciwko bigamii?

— Dobra zakończmy temat. Słyszałaś może, że... Maria czy ty mnie słuchasz?- spytała Liz, patrząc na
koleżankę, która obserwowała jakiegoś mięśniaka- Czy ty kiedyś wydoroślejesz?- pociągnęła Marię za rękaw do jednej z klas.

— Co ty robisz?

— A co z nauczycielem?

— No widzisz? Przed chwilą sama poparłaś bigamię domagając się praw dla nauczyciela.

Wieczór. Kaly odprowadził Liz pod Crashdown.

— Dalej już sobie poradzę.- powiedziała Liz

— Na pewno?

— A jak myślisz?- pocałowała go- Do jutra.

— Tylko tyle?

— Na razie ci starczy. Powinieneś za mną tęsknić.

— I tak będę, więc...

— Więc do jutra.

— Pa.

Liz poszła do swojego pokoju. Po chwili usłyszała pukanie w drzwi. Po " proszę" wszedł Max.

— Czy tak powinien wchodzić Romeo? Tam masz okno.

— Ale my gramy nowoczesną sztukę.

— A więc czytałeś scenariusz. Jestem pełna podziwu.

— Tak to wymagało odwagi z mojej strony. To jest dłuższe od samej książki.

— Dziwi cię to?

— Wcale.

Sen Isabel.
Stała nad jakimś urwiskiem. Nie do końca rozumiała co tu robi. Jednak wiedziała, że kogoś szuka. Pochyliła się bardziej. Pod nią dwóch mężczyzn toczyło walkę. Po pewnym czasie jeden z nich spadł. Poznała go... To był jej brat.

W pokoju Liz, ona i Max ćwiczą kolejną scenę. Mówi Max.

— Niechże ich usta czynią to co ręce; Moje się modlą, przyjm modły ich, przyjm.

— Niewzruszeni pozostają święci, choć gwoli modłów niewzbronne ich chęci.

— Ziść więc cel moich, stojąc niewzruszenie. I z ust swych moim daj wziąć rozgrzeszenie.
Max i Liz nieśmiało zbliżają swoje usta do siebie i się całują.

— Moje więc teraz obciąża grzech zdjęty.- mówi Liz z trudem, cały czas ma zamknięte oczy, a czoło jej i Maxa się ze sobą stykają.

— Z mych ust? O! grzechu, zbyt pełen ponęty! Niechże go nazad rozgrzeszony zdejmie. Pozwól.* – całują się znowu

— Max... Starczy na dzisiaj. Muszę...

— Coś się stało?

— Nie. Wszystko jest dobrze.- Liz znowu mówi to z pewnym trudem- To moja wina. Trochę gorzej się czuję. Wybacz.

— Jasne. To do jutra.

— Tak. Do jutra.
Max wyszedł, a Liz ciężko opadła na łóżko. Niestety długo nie mogła cieszyć się ciszą, po jakieś pół godzinie, ponownie usłyszała pukanie(tym razem do okna). Liz podeszła do niego i niepewnie otworzyła.

— Tristin?

— A co spodziewałaś się kogoś?

— Nie.

— Mogę wejść?- mówiąc to wszedł

— Nie potrzebujesz zaproszenia jak wampiry?

— Gdybym potrzebował, to przypomnę ci że w wieku dziesięciu lat byłem tu częstym gościem.

— Tak, pamiętam. Czemu oknem?

— Podejrzewam, że twoi rodzice nie wpuścili by mnie o tej porze.

— Co racja, to racja. Po co przyszedłeś?

— Z potrzeby zobaczenia ciebie.

— Miło.

— Przejdziemy się?

— Tak, to mi się przyda.

— Szczerze mówiąc sądziłem, że się nie zgodzisz.

— Gdybyś tak myślał to byś nie przyszedł.
Liz mówiąc to wyszła oknem na zewnątrz.

Koniec cz.2
* Do tej części wykorzystana została scena z " Romea i Julii"(akt pierwszy, scena piąta)


Poprzednia część Wersja do druku Następna część