onika

Romeo i Julia dwudziestego pierwszego wieku (19)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Romeo i Julia dwudziestego pierwszego wieku
Cz.16
Super girl.

And then she'd say, it's Ok, I got lost on the way
but I'm a super girl, and super girls don't cry.

(Reamonn, Super girl)

Isabel obudziła się w ramionach Alexa. Spał. Isabel się uśmiechnęła. Uśmiech jednak szybko znikł z jej twarzy. Wspomnienia wczorajszego wieczora powróciły. Przypomniała sobie ból jaki czuła słuchając Nicholasa.
Jesteś zdrajczynią... Zaczęłaś od zdrady Ratha, potem poszło już z górki...
A jeżeli rzeczywiście tak było?- to pytanie nie dawało Isabel spokoju. Postanowiła, że porozmawia o tym z Ceali. Ona może coś wiedzieć.

Maria nadal leżała w szpitalu. Niedługo już wyjdzie. Nie pamiętała zbyt wiele. Jedyne co jej przypominało o wczorajszym wieczorze to ból z tyłu głowy. Lekarze jednak zapewniali ją, że niedługo powinien przejść. Czyżby to madam Vivian określiła jako nic?- Hm, interesujące...

Ceali siedziała na łóżku Kaly'a. Nie wiedziała co tu robi. Nie pamiętała nawet skąd się tu wzięła. Jedyne co nie dawało jej spokoju to wyraz twarzy Nathaniela. Leżał martwy. Ten, który pokazał jej jak żyć. Uwolnił od rodziców. Łza zakręciła się jej w oku i po chwili spłynęła po policzku.
A podobno mojry nie płaczą...
Poczuła czyjeś ciepło. Znów przyszedł, nawet nie usłyszała kiedy wszedł. Najważniejsze jednak, ze był.

Liz obudziła się na kocu koło kanapy w mieszkaniu Tristina. Pozwolił jej zostać. Rodzicom powiedziała, że będzie u koleżanki. Potrzebowała jednak go. Zawsze mogła na niego liczyć. Dopiero wczoraj jednak zdała sobie z tego sprawę. Przyszła, a on pozwolił się jej wypłakać. Nie zadawał pytań. Później oglądali jakieś głupie komedie. Poczuła, ze jest z prawdziwym przyjacielem. Takim, który nie zawodzi... A przecież ona ostatnio tak często doświadczała tego przykrego uczucia.

Kaly wytłumaczył wszystko szeryfowi. Zrozumiał. Pozwolił zostać Ceali. Jak tylko długo będzie chciała. Kaly wiedział, ze ani on ani jego ojciec nie zdradzą sekretu "obcych". Za dużo im zawdzięczali. Kaly nadal żył.

Michael przejechał ręką nad talerzem. Zaczęła się z niego unosić para i trochę mało kuszący zapach. Spojrzał na swoje ramię. Widniała na nim wielka blizna. Dziwne, że tak szybko ta rana się zabliźniła. Wiedział jednak, że nawet moc Maxa jej nie usunie. Pamiętał wszystko. Nie miłosierny ból kiedy był rzucany o cztery ściany. Krew. Krew, która zasłoniła mu nawet oczy. Jednak największy ból sprawił mu widok Marii. Marii, która mogła nie żyć...

Max leżał na łóżku. Leżał tak od wczoraj. Nie miał ochoty wstawać.
Po co to zrobiłem?- dobre pytanie.
Nie spał. Całą noc leżał z oczami tępo utkwionymi w sufit.
Chcę być z dala od ciebie, od twoich kosmicznych spraw i dziewczyn!
Te słowa bolały go najbardziej. Liz jednak miała racje. Naraził ich wszystkich; Alexa, Kaly'a, Marię i ją... A to przecież miała być wojna "istot nie z tej ziemi". Ją jednak zranił najbardziej, tylko nie za bardzo wiedział dlaczego.

Alex obudził się, był sam. Usłyszał szum prysznica i już miał pewność, ze nie jest sam. Ona na zawsze będzie jego, tak jak on jej. Choćby nie wiadomo co się miało stać.

***

— Ceali!

— O cześć Isabel.

— Ja... Chciałabym porozmawiać.

— O czym?

— O... Nie wiem czy będziesz chciała...

— Wal.

— O tamtym życiu. Ceali czy ja byłam zdrajczynią?

— Nie potrafię ci odpowiedzieć na to pytanie.

— Jak to?

— Nie pamiętam, aż tak dobrze... To nie byłam ja.

— Ale... Zapomnij. Czy ta rozmowa może zostać między nami?

— Oczywiście.- Ceali nie pewnie otworzyła usta.- Pamiętaj, ze nie jesteś Vilandrą.

— Dzięki. Swoją drogą puste imię.
Uśmiechnęły się do siebie. Isabel udała się w stronę sali gimnastycznej.

— Chciałabym wam wszystko wytłumaczyć, naprawdę...

Liz siedziała na ławce przed szkołą i czytała książkę.

— Jak tam samopoczucie?- spytał Tristin dosiadając się do niej.

— Już lepiej.

— Hm... Co czytasz?

— Książkę do biologii.- Tristin uśmiechnął się pod nosem.

— Interesująca lektura.

— Muszę się przygotować do konkursu.

— Do konkursu? Czy ja o czymś nie wiem?

— Nie możesz wiedzieć. Na eliminacje dostałam się przez przypadek. Ale przeszłam i jutro wyjeżdżam na olimpiadę.

— Powodzenia.

— Będzie mi potrzebne.- podeszła do nich Maria.

— Dobra wiem, że przyszłam nie w porę, ale mnie to nie obchodzi...- Maria nie zdążyła już nic więcej powiedzieć. Liz rzuciła się jej na szyję.

— Już wyszłaś ze szpitala?

— Wczoraj.

— Dobra ja się zmywam.- powiedział zrezygnowany Tristin.

— Nawet nie wiesz jak się cieszę.

— No właśnie nie wiem. Co się z wami wszystkimi dzieje?

— Nie rozumiem?

— Max chodzi struty, Michael po informacje wysyła mnie do ciebie, Kaly i Ceali są nierozłączni i zachowują się jak zakochany kundel ze swoją dziewczyną, Isabel stała się milcząca, Alex jej nie rozumie... Liz co się z wami dzieje, znaleźć was razem graniczy z cudem.

— Nie wiem co się dzieje. Zerwałam z kosmicznymi sprawami.

— Tylko z nimi? A z chochlikiem?

— Też.

— I chodzisz z Tristinem?

— Co?

— Takie są plotki.

— Jesteś w szkole jeden dzień i wiesz więcej niż ja.

— Dokładnie. A więc chodzisz z nim?

— Nie.

— A to co?- spytała Maria sięgając po książkę Liz.- Biologia?

— Mam konkurs.

— Konkurs?

— Tak. Biologiczny.

— Ludzie i kosmici co się z wami dzieje!!!!!!!!!

— Przestań, ode mnie się niczego nie dowiesz, bo nic nie wiem. A co z tobą?

— Mówiłam, już lepiej.

— A jak tam ty i Michael.

— Quasimodo zamienił się w księcia.

— Wiesz, ze to już nie potrwa długo?

— Wiem. Dlatego biorę z tego jak najwięcej.- Liz się uśmiechnęła.

— Ty jedna chyba nigdy się nie zmienisz.

Alex podszedł do Isabel.

— Cześć.- przywitała się dziewczyna.

— Nie rozumiem. Jeszcze kilka dni temu byłem pewien, ze nic nas nie rozdzieli, a teraz... Isabel co się stało? Skrzywdziłem cię? Powiedz.

— Alex... Nic nie zrobiłeś, jesteś najwspanialszym chłopakiem na świecie.

— Więc w czym problem?

— To co się wydarzyło w "Affair"...

— To już przeszłoś.

— Jesteś pewien?- spytała w nadzieją w głosie.

— Tak. Liczy się tylko, że jesteś.- uśmiechnęli się do siebie.- Kocham cię.- Isabel uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

— Ja ciebie też.- przytulili się i pocałowali, delikatnie, po chwili już namiętniej.- Pamiętasz co mieliśmy robić, kiedy moi rodzice wyjechali?

— Cały dom dla nas...- na twarzy Alexa pojawił się uśmiech.

— Dzisiaj też ich nie ma.- powiedziała mu szeptem do ucha.- Ładny kolczyk. Nowy?

W sali astronomicznej. Michael i Maria całują się.

— Dzisiaj? U mnie?

— Zgoda. Postaraj się o romantyczność.

— Będzie bardziej romantycznie niż na filmach.

— To świetnie.

Liz weszła do szkoły, Max akurat z niej wychodził. Stanęli naprzeciwko siebie, po nie udanej próbie ominięcia.

— Będziemy się często mijać.- zaczął Max.

— Z pewnością. Możesz mnie przepuścić?

— Liz...

— Chyba nie wymagam zbyt wiele?- przepuścił ją bez słowa.

W Crashdown.

— Co podać?- spytała Liz.

— Trzy Latające Spodki.

— Jasne.

— Cieszę się, że wróciłaś.- powiedziała Maria.

— Tak po prostu świetnie. Moja pracodawczyni okazała się Skórem i została "gdzieś wessana". Rzeczywiście radocha na całego.

— Ale masz mnie.

— Ale mi pocieszenie.

— Liz Parker czy ty sobie kpisz?

Dom szeryfa. On, Kaly i Ceali jedzą jakąś zupę.

— Bardzo smaczna... Zupa.- powiedziała Ceali.

— Cieszę się, ze ci smakuje.- odpowiedział szeryf.

— Mi też.- dodał Kaly.- Smakuje.

— Może dokładkę?

— Nie!- odpowiedzieli razem.

— Yyy... Skoro nie chcecie...- powiedział zaskoczony szeryf.

— To znaczy, jest taka dobra, że nie chcę się nią przejeść.

— A ja jadłem w szkole.

— No to ja pozmywam.

— Dobrze.- Szeryf pozbierał talerze i poszedł do kuchni.

— A więc...- zaczął Kaly.

— Możemy pójść do twojego pokoju.

— Teraz to twój pokój.

— Ale i tak możemy pójść.

— Właśnie.

Crashdown.

— Zamówienie Liz.

— Ja mam własne.

— Zanieś je. Wyrwiesz się z Crashdown.

— Dobra, dokąd?

— Centrum Ufologiczne.

— Za nic.

— Już się zgodziłaś.

— Jasne.- wzięła niechętnie zamówienie i wyszła. Zajrzała do środka. Cherry cola.- No pięknie.- przeszło jej prze myśl.

W pokoju Ceali(?).
Ceali i Kaly całują się na łóżku.

— Ja chyba nie powinnam.- powiedziała Ceali.

— Czemu?

— Mojry nie mogą mieć ukochanych.

— Ty jesteś wyjątkowa.

— Możliwe. – uśmiechnęła się do niego i namiętnie pocałowała.- W końcu jeszcze żyje.- dodała w myślach.

***

Liz rozejrzała się. Samolot był pełny. Ona jednak siedziała sama. Nawet cieszyła się z takiego obrotu sprawy. Wyciągnęła książkę, jednak jej myśli odpływały w zupełnie inną stronę.

W szkolnej stołówce. Max dosiada się do Marii.

— Można?

— Jasne.

— Jak tam?

— Wyjechała.

— Co?

— Nie udawaj głupiego. Liz wyjechała na konkurs biologiczny.

— Ja nie...- Maria spojrzała na niego z politowaniem.- A jak się czuje?

— W sumie nie najgorzej. Co ty jej zrobiłeś?

— Ja...-Max się zawahał.

— Prędzej czy później dowiem się tego od Alexa, dla ciebie będzie lepiej jak sam mi to powiesz.

— Pocałowałem Tess.

— Że co? Ty kretynie!!!!!!!- krzyknęła tak głośno, że wszyscy się na nich spojrzeli.- Całowałeś się z tą szczurzą mordą?!

— Tak.

— Czemu?

— Sam nie wiem.

— Jak to nie wiesz?

— Poczułem takie... Coś w rodzaju nieziemskiego pociągania.

— Ona cię pociągała?- Marii zrobiło się nie dobrze.

— Nie wiem jak to określić.

— No dobra, podstawowe pytanie; co do niej czułeś w tym momencie?

— Nic. Widziałem Liz.

— Czyli nie jest tak źle. Pomogę ci. Nie wiem jak. Ale spróbuje. Zaczniemy od kilku zasad...

Liz wyszła z samolotu. Wielkie miasto i ona sama. Dziwiła się, ze rodzice ją puścili, ale czego nie robi się dla dobra nauki?

Isabel spojrzała na Alexa. Był zamyślony.

— O czym myślisz?- spytała.

— O wczorajszym dniu.- na twarzy obojga pojawił się uśmiech.- I o tym, że nie mam cię gdzie zaprosić.

— ?

— Roswell jest nudne... No prawie.

— Mi wystarczy twoja obecność.- powiedziała delikatnie całując go w szyję. – I twój kolczyk.

— Podejrzewam, że zaraz mi wyleci.

— Z chęciom mu pomogę.

Ceali i Kaly siedzieli w Crashdown. Podeszła do nich Maria.

— Co podać gołąbeczki?

— Co?

— Przyszłam po wasze zamówienie.

— A...- wyglądali na zakłopotanych.

— Specjalność dnia?

— Ok. Dwa razy.

— Zaraz przyniosę.
Poszła w stronę kuchni.

— Dwa razy specjalność dania.

— Zaraz.

— Co robisz dzisiaj?

— Mecz.

— A więc promocja się skończyła.- pomyślała Maria.- Chyba znowu muszę coś sobie zrobić.

Liz spacerowała. Cały czas myślała o Maxie. Nie potrafiła przestać. Miłość jest ślepa? Chyba tak. Tysiące razy odtwarzała sobie w głowie tamtą scenę. Masochizm? Być może. Szła ulicą z naprzeciwka nadjeżdżała ciężarówka. Liz dopiero po chwili ją dostrzegła. Wpadła na kogoś. Oboje się przewrócili. Ciężarówka przejechała koło nich. Liz leżała na jakimś mężczyźnie. Otworzyła oczy. Na jej twarzy pojawiło się zdumienie.

— Dzięki, chyba uratowałaś mi życie.
Pomógł wstać oszołomionej Liz.

— Max?

— Co?

— Kim ty jesteś?

— Zan.
Szum i ogromny ból głowy.
Omotałaś nawet Zana...

— To nie możliwe.

— Uspokój się. I zejdźmy z ulicy.- podeszli do znajomych Zana.- To Lonni, Ava i Rath.

— Niemożliwe.

— Nie przedstawisz się złotko?- spytał się Rath.

— Ja... Jestem Liz. A wy chyba chochlikami.... Znaczy się kosmitami.- cała czwórka spojrzała na nią ze zdumieniem.

Trochę później. Zan, Rath, Ava i Lonni rozmawiają w swoim lokum.

— Możemy jej zaufać?- spytała Lonni.

— Zna tamtych.

— Możemy.- powiedział Zan.

— Skąd ta pewność?

— A co szkodzi spróbować? Mieszkają w jakieś wiosce.

— Też fakt.

— Ava co ty na to?

— Jest mi to obojętne.

— U... Królowa znowu nie ma zdania?- spytał Rath i się do niej zbliżył.- Uważaj żebyś nie straciła króla.- powiedział szeptem patrząc wymownie na Liz stojącą kilka metrów dalej.

— Chcemy jechać do Roswell.- powiedział Zan. Liz spojrzała na niego ze zdumieniem.

— Jak to?

— Tak jak słyszysz słonko.

— I to najlepiej dzisiaj.

— Ale ja...

— Zbliża się szczyt nie możemy czekać.- dodała Ava.

Samolot. Lonni i Rath siedzą razem. Ava samotnie, Zan siedzi z Liz.

— Zniszczyła nasz plan.- stwierdził Rath.

— Wiem, Zan nadal żyje.

— Dziwka, uratowała mu życie.

— Dziwka co? A ja widziałam, ze już myślisz jak ją przelecieć.

— Pomyślmy jak wykończyć Zana.

— Najważniejsze, że poznamy tamtych. Alec mówił, ze mają bardzo dużo rzeczy.

— Ta, zajmiemy się najpierw nimi, a potem wykończymy Zana.

— A co z Avą?

— Spoko. Królowa nawet nie kiwnie palcem. Dla niej najważniejsza jest władza.

Liz patrzyła niepewnie na Zana, nawet w najgorszych koszmarach nie widziała Maxa takiego.

— Chyba mnie nie polubili.

— Kto? Rath i Lonni? Nie przejmuj się nimi. Są po prostu nie ufni.- uśmiechnął się do niej.

— Jaka jest Ava?

— Czemu o nią pytasz?

— Bo Ava tam na Antarze....

— Znamy tą historie. Ale bez medalionu nie jest silna. Pokonał bym ją bez mrugnięcia okiem.
Liz jednak nie była taka pewna. Pamiętała Tess. Widziała do czego jest zdolna, także bez medalionu.

W Crashdown.

— I wróci na pewno dopiero jutro?

— Tak. Max ile razy mam ci to powtarzać?

— Chciałem się upewnić.

— Wrzuć na luz. Nie pamiętasz zasady numer 47?

— To ta, żeby nie przeszkadzać ci kiedy oglądasz film z Bradem Pittem?

— Mówiłam, żebyś robił notatki. W każdym razie zasada numer 47 mówiła o tym by czasami być chłodnym dla partnera.

— Ale my nie jesteśmy razem.

— Maria musimy porozmawiać.- podeszła do nich Liz.

— Co się stało? Co ty tu robisz?

— Zamknij Crashdown.- Max wstawał by wyjść.- Ty musisz zostać. Zawiadomcie resztę.

Po chwili Liz, Max, Maria, Michael, Ceali, Kaly, Isabel i Alex patrzyli na duplikaty Królewskiej czwórki.

— A więc...

— Przyjechaliśmy wymienić się informacjami.

— Czyli?

— Może wytłumaczycie nam, to... ... wszystko?

— Były dwa komplety, na wypadek gdyby któryś był uszkodzony, a były takie przypuszczenia. Po za tym nie długo jest szczyt.

— A co to takiego?- spytał Michael.

— Macie zaprowadzić na nim pokój w układzie pięciu planet.- powiedziała Liz.

— Dokładnie. Musi w tym uczestniczyć królewska czwórka.

— I władczyni medalionu.- dodała Ceali.

— To akurat Ava, więc...

— Po pierwsze dziwie się, ze w ogóle jej ufacie, po drugie w tym życiu medalion wybrał Liz.- Ava nawet nie drgnęła.

— To ona też jest...?

— Nie, jest zwykłym człowiekiem.

— Jak to wybrał?- spytała Liz.

— Dostałaś go, jesteś wybrana.

— I nic o tym nie wiem?

— Najwyraźniej.

— Ale ona nie ma medalionu.- zauważyła Lonni.

— Nie musi go nosić. Liz gdzie go masz?

— Ja...

— Liz ma go w pokoju.- powiedział szybko Max.- Jak chcesz to mogę po niego pójść.

— Nie, nie trzeba.

— I kto będzie na tym szycie?

— Pozostali władcy.

— Musimy to przemyśleć. Kiedy on jest?

— Za trzy dni.

— Świetnie. Do tego czasu coś wymyślimy. Jutro z wami porozmawiamy.

— Nie afiszujcie się zbytnio. Ten wygląd mógłby ich wpakować w kłopoty.- Powiedziała Ceali.

— Spokojnie cukiereczku, umiemy sobie radzić.

— Nie wątpię.- powiedziała patrząc na Avę.- Królowa lodu, co?- dodała w myślach.

Liz i Maria poszły na górę do jej pokoju.

— Czemu nie nosisz medalionu?

— Max go ma.

— Jak to?

— Dałam mu go. Mówiłam, ze nie chcę mieć nic wspólnego z kosmitami.

— Chyba ci nie wyszło.

— Niestety.

— Naprawdę uratowałaś mu życie?

— Chyba, gdzie moi rodzice?

— Wyjechali.

— ?

— Też się zdziwiłam. Zostawili mi Crashdown, ale jutro wracają, więc się nie ciesz.

— Będą zdziwieni.

— Już ja coś wymyśle. Ładny jest nie?

— Kto?

— Rath.

— Postradałaś zmysły?

— Naprawdę. Wygląda na brutala.

— Coś czuję, że pozycja Michaela jest zagrożona.

— Nie, gdzie ja bym się z takim pokazała?- dziewczyny wybuchneły śmiechem.

Na jednej z ulic Roswell.

— Zabujałeś się w niej.- powiedział Rath.

— Chciałeś mnie zabić, więc nie przeginaj.

— Co?

— Czułem jak mnie pchasz pod koło, gdyby nie Liz....

— Myśl co chcesz, ale ta mała ma medalion. Uważaj na nią.

Koniec części szesnastej.





























Poprzednia część Wersja do druku Następna część