Monika

Ciąg dalszy nastąpił (9)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Ciąg dalszy nastąpił
Cz.9
Prawda.

Liz otworzyła oczy. Max nadal spał. Nie dziwiła mu się, był zdecydowanie bardziej wyczerpany od niej. Wstała i udała się do salonu. Isabel spała na kanapie w objęciach Kaly'a.

— Nawet całkiem ładny widok.- przeszło przez myśl Liz, podeszła do łóżeczka. Zan nie spał. Wesoło gaworzył z grzechotką. Jedyną zabawką jaką miał. Wzięła go na ręce.- Chodź, pójdziemy do tatusia.- powiedziała cicho do chłopca. Weszli do sypialni. Max leżał na łóżku. Usiadła z Zanem koło niego, całując go delikatnie w usta. Max otworzył oczy.

— Liz...- zaniemówił.

— Wybacz, nie powiedziałam ci o tym wczoraj, ale...

— To Zan?- Max wyraźnie się ucieszył.

— Tak. Zajmij się nim. Zrobię naszej trójce śniadanie. Reszta jeszcze śpi.

— Są tu?

— Wszyscy. Myślisz, ze zostawiliby ciebie na skraju śmierci samego?- uśmiechnęli się do siebie.- Teraz liczy się tylko to, że jesteś.

Prawda? Czym ona dla mnie była? Nigdy do końca nie pozwoliłam się poznać. Udawałam i to nie raz. Myślą, że jestem inna, a tak naprawdę niewiele różnie się od mojej poprzedniczki. Nie jestem dobrą, cierpliwą dziewczynką i podejrzewam, że to ich najbardziej zaskoczy.
Dziwię się, że nadal tu tkwimy. Już dawno powinniśmy zmienić "lokum".

Liz usiadła koło Maxa, poczuła się dziwnie. Teraz będzie musiała im wszystko opowiedzieć. W jednej chwili pożałowała, że nie zrobiła tego wcześniej.

Tyle sekretów. Sama się dziwie, że uniosłam je wszystkie na moich barkach. Nawet mój pamiętnik ich nie poznał. Jestem królową, to chyba nie dziwne biorąc pod uwagę, że Max jest królem. Choć czy aby na pewno? Jestem "nową" hybrydą, z "nowymi" zdolnościami. Otrzymałam opiekuna, choć powinnam chyba powiedzieć opiekunów. Jest ich wielu, jednak tylko dwóch spotkałam. Tego niestety też nie mogę być pewna. Kal jest jednym z nich, poznałam go dawno temu, mniej więcej w czasie gdy Max oddał swojego syna do adopcji. Poczułam się okropnie, szczególnie, że Kal prosił mnie bym nikomu o tym nie mówiła. Zero zwierzeń, zero łez. Później mogło być już tylko gorzej. Dostałam zadanie, chronić syna Maxa. Łatwo było coś takiego powiedzieć, zdecydowanie trudniej zrobić. Znalazłam go wczoraj. Co robiłam tak wcześnie rano na powietrzu? Cóż zmieniłam rozkazy mojemu opiekunowi. Prócz tego chciałam udać się do Gwen, to ostatnie mi nie wyszło. Zana odnalazła, poprzez wizje, pominę wszystkie szczegóły. Armia Skórów skutecznie chciała mi u uniemożliwić przyniesienie dziecka Maxowi. I wtedy pojawił się mój drugi opiekun, tak mi się przynajmniej wydaje. W każdym razie był zdecydowanie lepszy od poprzedniego. Potem wróciłam, reszta historii jest chyba oczywista...
Szkoda, że nadal nie mogę powiedzieć o wszystkim.

Liz wciągnęła powietrze i zaczęła "przemówienie".

Zadziwiające jak ona to robi, niby się otwiera, a przez to jeszcze bardziej zamyka. To nas chyba łączy. Tylko, że ja.... Czasami nie chciałabym wiedzieć tego wszystkiego co wiem. To sprawia zbyt dużo bólu. Odwieczne cierpienie nie było mi pisane, nie wtedy. Teraz jednak wszystko się zmienia, nawet rządy...

Kal wyszedł, reszta postanowiła znaleźć sobie inne miejsce do życia, o tym przecież wiedzieli już Skórowie. Tym razem wybrali jeden z większy i lepszych apartamentów.

— Dobra każdy teraz wybierze sobie pokój, pokoi jest pięć, dwa dwuosobowe, reszta to jednoosobówki.
Ava, Isabel i Kaly wybrali jedno osobowe. Reszta dwu, wszyscy na końcu spojrzeli na Gwen.

— Mogę ci odstąpić...- zaczął Kaly.

— Nie. Ja mam swoje własne lokum. Dobra. To ja już idę.

— Może cię podwieźć?- zaproponował Michael.

— Jeśli możesz.

— Jasne. Idziemy.

Kivar, od tamtego snu nie daje mi spokoju myśl o nim. Musimy tam wrócić... Tak powtarzają wszyscy. Boję się i nie chcę. Żałuję, że nie jestem już małym dzieckiem. Tupnięcie nogą i po krzyku, a tak kolejny ból.

Maria spojrzała z niedowierzaniem na zamykające się drzwi. Obok niej stał Kaly.

— Widziałeś to?

— No.

— Ona mu coś zrobiła! Michael nigdy nie proponuje kobietom odwiezienia do domu.

— Zawsze musiałaś wracać pieszo?- Maria spojrzała na niego wściekła.

— Nie przeginaj. No właśnie...

— Co no właśnie?

— Kaly ty jesteś wolny!

— Musisz mi przypominać?

— Nie rozumiesz. Ty jesteś wolny, Gwen jest kretynką... Pasujecie do siebie!

— Dzięki?

— Już ty się nie bój Kaly, załatwimy to po mojemu.

Zamek... Te wspomnienia tak szybko ode mnie nie odejdą. Tamta kobieta... Była młoda. Leżała na schodach, martwa... Była kimś ważnym, przynajmniej takie odniosłem wrażenie. Kimś ważnym, ale nie dla mnie. Była ważna dla Antaru.

Michael spojrzał na mieszkanie.

— Nie było lepszej dzielnicy?

— Jestem oszczędna.- zakpiła Gwen- Nawet nie wiesz ilu rzeczy można się dowiedzieć w takich slumsach.

— No, nie wiem.

— Właśnie. – Gwen westchnęła. Weszli po schodach.- Nie musisz mnie odprowadzać pod same drzwi.

— To dla twojego bezpieczeństwa.- doszli do drzwi.

— Dzięki za ochronę.

— Gwen poczekaj.

— Tak?

— Ja... Niedawno miałem sen. Przypomniałem sobie co nieco, ale chciałbym pamiętać więcej.

— Sądzę, że to się da załatwić. Wejdziesz?

— Jasne.- Weszli do środka.- Ładnie tu...- nie dokończył, Gwen oparła go o ścianę i namiętnie pocałowała.

— Taka dawka wspomnień powinna ci wystarczyć.- powiedziała po dłuższej chwili, kiedy skończyli pocałunek.

C.D.N.





Poprzednia część Wersja do druku Następna część