Monika

Ciąg dalszy nastąpił (8)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Ciąg dalszy nastąpił
Cz.8
Kilka sekund

Isabel ponownie dyżurowała przy bracie. Drgawki minęły. Zdawałoby się, że jego organizm jest tak wyczerpany, że nawet nie ma siły drżeć. Isabel trzymała jego ciepłą, prawie że gorącą dłoń. Jego temperatura przekroczyła już dawno 40 stopni.

— Alex dlaczego? Dlaczego go tracę?

— Nie wiem Issy...

— Czy to już nie za dużo? Za co muszę tak cierpieć, co ja zrobiłam, że...- dotychczas spokojny głos Isabel załamał się. Z jej oczu popłynęły łzy. Alex podszedł do niej i ją przytulił.- On nie może umrzeć! Powiedz, że on nie umrze!

Liz ukołysała Zana do snu. Jego twarzyczka wyrażała zadowolenie. Przynajmniej tymczasowe. Podeszła do nieznajomego.

— Wyjaśnisz mi to?

— Nie potrafię.

— Umarłeś. Wiele osób widziało twoją śmierć.

— Naprawdę nie potrafię.

— Jesteś duchem?

— Nie.

— A więc żyjesz?- chłopak kiwnął głową.- Zan czy ty umarłeś? I skąd tyle o nas wiesz?

— Obserwacje. Umarłem.

— Wskrzeszono cię?

— Nie.

— Do cholery Zan powiedz mi o co w tym wszystkim chodzi!!!

— Nigdy nie umarłem pod żadną ciężarówką. Umarła jedynie cząstka mnie, która wierzyła w pieprzoną więź królewskiej czwórki! Nie możesz tego zrozumieć, bo nawet ja nie mogę tego pojąć. Wolałbym nie żyć.

— Zan... Nie rozumiem. Ale nie muszę rozumieć. Czy to po ciebie przyleciała Gwen? Po ciebie czy po Maxa? A może po niego?- spytała wskazując na chłopczyka owiniętego w błękitny kocyk.

— Nie wiem. Przybyła po króla. A sama zapewne nie wie, że ma ich trzech.

— Będę musiała wrócić. Pewnie się o mnie niepokoją. Czy ty...? Chcesz iść ze mną?

— Nie. I proszę cię byś nikomu nie mówiła, że żyję. Że mnie spotkałaś.

— Ale...- spojrzała na niego.- Dobrze. Nawet Avie?

— Szczególnie jej nie mów.- Liz spojrzała na niego pytająco.- Po prostu idź.

Gwen, Michael, Maria, Isabel, Kaly i Alex siedzieli w salonie. Milczeli. Nie martwili się już tylko o Maxa. Do listy problemów doszła Ava, która od dwóch godzin nie odzyskała przytomności, od samego rana nie było też Liz. Z każdą minutą obawy o jej życie rosły, szczególnie że Skórowie nadal mogli się kręcić w pobliżu.
Otwierane drzwi, ciche, uspokajające słowa. Do salonu weszła Liz z dzieckiem owiniętym w błękitny kocyk. Na twarzy wszystkich pojawiło się zdumienie przeplatane z radością.
Liz wchodząc od razu wyczuła nieprzyjemną atmosferę. Coś się musiało zdarzyć. Wszyscy milczeli, ciszę przerwała Gwen.

— A myśleliśmy, że nie było cię tylko dzisiaj.- powiedziała patrząc na dziecko trzymane przez Liz.

— Przyprowadziłam ci króla. To Zan.- wszyscy spojrzeli na Liz ze zdziwieniem. Nie padło żadne pytanie, nie musiało padnąć, z ich twarzy można było wyczytać wszystko.- Gdzie Max i Ava?- cisza.- Czy ktoś może mi odpowiedzieć na pytanie?- Isabel podeszła do Liz. Wzięła Zana z jej ramion, dziewczyna nie sprzeciwiała się.

— Rano byli tu Skórowie.- Liz poczuła nagły przypływ gniewu, sama nie wiedziała skąd się wziął.- Avie wstrzyknięto jakiś narkotyk, leży w tym mniejszym pokoju. Nie odzyskuje przytomności od dwóch godzin. Max... Z nim jest ciężej.

— Nicholas tu był, zrobił coś Maxowi. Nie ma to nic wspólnego z narkotykami. Najprawdopodobniej zabawił się jego mózgiem. Miał drgawki, ale na razie ustały. Leży w sypialni.
Liz nie słuchała już nikogo. Pobiegła do sypialni. Max leżał nie przytomny na łóżku. Dotknęła jego czoła. Było gorące.

— Ostatnio miał 45 stopni.- usłyszała cichy głos Michaela.

— To moja wina.

— Liz, nie możesz tak mówić. Nie było cię tu.

— No właśnie.

— Nie rozumiem. Liz nie dałabyś rady Skórom.

— Ja nie. Ale armia króla tak.

— Gubię się w tym. O jakiej armii mówisz?

— O armii króla.

— Jakiego króla?

— Sama chciałabym wiedzieć.- do sypialni weszła Gwen.- Musimy porozmawiać. – powiedziała ostro Liz. – Michael jeżeli mógłbyś...

— Jasne.- wyszedł.

— Co masz mi do powiedzenia?

— Nie wiem na jaki temat.

— Gwen, powiedz mi wszystko co wiesz.

— Nic.

— Jaka jest twoja misja?

— Sprowadzić króla...

— Którego?!- przerwała jej Liz.- Być może tego nie wiesz. Ale to nie wszystko prawda Gwen? Masz zrobić coś jeszcze. Inaczej już dawno zabrałabyś Maxa lub Zana na Antar. Co masz zrobić?!- Gwen zacisnęła pięści.- Masz mi odpowiedzieć. Jestem twoją królową.

— Mam odnaleźć i zabić Arwel.

— Kim ona jest?

— Matką... Jest moją matką.- Liz spojrzała na nią zdziwiona.- To ona stworzyła orbitoidy, to ona stworzyła księgę. Pomogła Nasedo was odnaleźć, sprowadziła Kivara... To zdrajczyni.- Gwen poczuła niechciane łzy na swoim policzku.

— Nadal czegoś mi nie mówisz.- pomyślała Liz.- Gdzie Kal?

— Nie wiem.

— Zostańcie tu z Maxem ja poszukam Kala, on powinien nam pomóc.

Liz wyszła z sypialni i przeszła do pokoju, w którym leżała Ava.

— Coraz mniej wiem.- mówiła szeptem.- Ale jestem pewna, że ciebie uratuję, nie rozumiem skąd się tu wziął Zan, nie rozumiem dlaczego ty nie masz nic wiedzieć, ale zrobię wszystko co mogę zrobić by wszystko wróciło do naszej normy.- wstała.

— Liz...- powiedziała cicho Maria, gdy spostrzegła jak Liz wychodzi.

— Nie martw się, jeszcze dzisiaj wrócę. Zajmijcie się nimi... I bądźcie gotowi na każdy atak.
Wyszła.

Ciemna ulica, a przecież było dopiero południe. Chmury nad miastem nie wróżyły nic dobrego. Po chwili spadły pierwsze krople. Liz szła szybko. Weszła do jednego z hotelu. Recepcjonista spojrzał na nią zdziwiony.

— Chciałabym wiedzieć jaki jest numer pokoju pana Langleya.

— Hm... Rodzina?

— Tak.- skłamała Liz.

— 121.

— Dziękuję.
Weszła do windy. Jej ciemne kosmyki przylepiły się do jej twarzy. Po chwili wyszła z windy już całkiem sucha. Pokój 121. Liz bez pukania weszła do środka.

— Liz...

— Od tej pory jestem twoja królową, a Max jest twoim królem.

— Zaczynamy grać w otwarte karty?

— Tak.

— Co jest stawką?

— Życie króla.

— Jak to?

— Nicholas, jeden ze Skórów zrobił coś Maxowi, Ava jest pod działaniem jakiegoś narkotyku- nie budzi się. Odnalazłam Zana.- wciągnęła powietrze.- Nawet dwóch. – przeszło jej przez myśl.- Ty musisz mi pomóc.

— Dobra jedziemy.- wziął kluczyki ze stolika, oboje wyszli. Nie wiedzieli jednak, że podczas całej rozmowy były trzy osoby w pokoju. Teraz ta ostatnia pozostawiona sama sobie, zaczęła przekładać bezmyślnie i bez większego sensu szuflady Kala.

Wielka komnata. Ciemność. Zan poczuł ból. Wszystko co kochał stracił. A właściwie wszystkich. Została tylko Ava. Jednak to ona...
Zan wiedział już wszystko, jednak nadal udawał, że święcie wierzy Avie. Już niedługo...- pomyślał.- Nie długo odkryję z kim działa. Nie pozwolę by cierpiało tylu niewinnych. Dosyć wojny.
Temperatura Maxa wzrosła do 48 stopni.

Liz i Kal szybko znaleźli się w mieszkaniu. Kal natychmiast udał się do Maxa. Był blady... Zero świadomości. Otworzył jego powiekę, oczy wyglądały normalnie. Liz patrzyła na niego z nadzieją. Kal wstał zrezygnowany.

— I? Co mu jest?

— Fizycznie jest zdrowy. To jego wewnętrzna walka.

— Mów jaśniej.

— Max stracił równowagę wewnętrzną. Nicholas najprawdopodobniej obudził w nim Zana, a właściwie wspomnienia z nim.

— Czy Max to przeżyje?

— Nie wiem. Zależy czy wygra w nim Zan, czy Max...

— Jak możemy mu pomóc?

— Nie możemy, pozostaje nam czekać.
Bezradność. Poczułam ogromną bezradność. Lęk i strach. Max cierpiał dlatego, że mnie nie było. Jest silny. Zawsze był, mimo wielu chwil... Wierzył. Wierzył we mnie. Teraz mi pozostało wierzyć w niego.

Przeszli do Avy. Z nią sprawa przedstawiała się lepiej. Temperatura była w normie. Stan jako tako stabilny. Kal złapał jej dłoń.

— Nie wiem czy to pomoże. Nie mam siły króla, ale może moja moc będzie stanie wyprzeć narkotyk z jej organizmu.
Struga światła połączyła dłoń Kala z dłonią Avy. Kal z każdą minutą odczuwał większe zmęczenie. Ava nie walczyła. Wszystko zależało od siły Kala. Po chwili oczom Avy ukazała się lekko uśmiechnięta twarz Liz.

Wieczorem wszyscy prócz Maxa siedzieli już w salonie. Liz czuła, że niedługo znowu się zacznie. A ona tak bardzo by chciała by już się skończyło.

— Wyjaśnisz nam to?- spytała Gwen wskazując na Zana, który właśnie załkał. Liz podeszła do niego i wyciągnęła z łóżeczka(skąd wzięli łóżeczko? No cóż, takie kosmiczne czary mary).

— Nie teraz. Poczekam, aż Max się obudzi. Nie zamierzam się powtarzać.

— Skąd pewność, że się obudzi?

— Wierzę w niego. To wystarczy.

Liz nakarmiła Zana, resztą zajęła się Isabel. Liz weszła do sypialni. Max nadal leżał. Cierpiał. Każdy skrawek jego twarzy na to wskazywał. Położyła się koło niego. Delikatnie chwyciła jego dłoń. Sen przyszedł szybko.

Zan stał na balkonie. Znał to miejsce dobrze. Przychodził tu zawsze, żeby "uciec". "Uciec" od tego wszystkiego co go otaczało. Czuł się słaby. Taki też w rzeczywistości był. Kompletnie wykończony psychicznie. Usłyszał krzyk. Zbiegł na dół, bo właśnie stamtąd dobiegał. Młoda kobieta leżała na schodach- martwa. Tego Zan był pewien. Przeszedł koło niej. Wiedział, ze nie potrafi jej pomóc. Rozejrzał się. Był sam. Wielki zamek i on. Zero straży. Nikogo. Tylko on i martwa dziewczyna. Otworzył komnatę dotknięciem dłoni. Granilith. Piękny i nie dostępny. Nie wiedział jak go użyć. Zbędny zabytek, o którym krążą legendy. Nagle zaświecił mocniejszym światłem. Zan nie zasłonił oczu, nie uciekał. Był gotowy na wszystko. Młoda kobieta stała w Granilicie. Patrzyła na niego czule.

— Max...- szepnęła cicho.- Wierzę w ciebie. Wróć. Tak bardzo ciebie potrzebuje.
Zan przyjrzał się jej badawczo. Wyciągnęła w jego kierunku dłoń. Kilka sekund i znowu mógłby poczuć jej ciepło.

— Zaraz, zaraz jak to znowu?- spytał siebie w myślach Zan.- Przecież ja jej nie znam.
Nie odrywali od siebie wzroku. Wyciągnął rękę przed siebie. Dotknęli się opuszkami palców.
Tysiące obrazów ukazało się jego oczom.

Max otworzył oczy. Odwrócił się w stronę Liz. Ona również otworzyła oczy.

— Sprowadziłaś mnie.

— Wyrównaliśmy rachunki.- uśmiechnęli się do siebie nieśmiało. Oboje byli wykończeni. Po chwili usnęli w swoich ramionach.

C.D.N.













Poprzednia część Wersja do druku Następna część