Monika

Ciąg dalszy nastąpił (10)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Ciąg dalszy nastąpił
Cz.10
Ona.

Max siedział na kanapie. Podeszła do niego Liz.

— Jesteś na mnie zły?

— Nie.

— Ale coś jest nie tak.

— Liz...

— Max powiedz mi co ci jest.

— Chodzi o to...

— Zawiodłeś się na mnie?

— Nie, tego co czuje nie można nazwać zawodem. Po prostu myślałem, że mówimy sobie o wszystkim.
Liz już nic nie powiedziała, tylko spuściła oczy.

Isabel patrzyła na Alexa.

— A wydawałoby się, że to nasza droga, kochana Liz.- zaczął.

— Dokładnie. Zaskoczyła mnie.

— Ale chyba nie zrobiła nic złego.

— Ryzykowała swoje życie.

— Moim zdaniem to czy wiecie czy nie, nie zmienia zbyt wiele.

— Takie jest twoje zdanie.

Zan leżał na kanapie. Myślał o tym wszystkim, nadal zastanawiał się dlaczego żyje. Do jego małego "królestwa" weszła młoda kobieta.

— Any...

— Musicie to zakończyć.

— Nie rozumiem.

— To wojna.

— Tyle wiem.

— Czuję, to co czuje ona... Rozpada się na kawałki... To wszystko zbyt ją przytłacza. Musisz jej pomóc.

— Ale...

— Musisz mi pomóc, zakończ to. Lećcie na Antar i skończcie to wszystko.

— Jak?

— Kluczem jest Gwen. Ale z nią pójdzie wam najtrudniej.

— Jak to, przecież to jej misja.- Any zacisnęła pięści.

— Ma jeszcze inną. Zabić Arwel.

— Ale Arwel...

— Nie mów zbyt wiele. Ściany mają uszy.- powiedziała wyciągając rękę przed siebie.

— Skór.- powiedział patrząc na unoszące się kawałki skóry.

— Tu już nie jesteś bezpieczny. Zakończ to wszystko.

Liz wyszła na spacer. Nadal źle się czuła, miała coś w rodzaju wyrzutów sumienia. Weszła do jakiegoś małego baru.

— Nie zadręczaj się, musiałaś tak zrobić.- usłyszała czyjś głos, odwróciła się.

— To ty...

— Daug.

— I jesteś moim opiekunem?

— Tak.

— Ktoś mnie śledził.

— Wiem.

— Nic z tym nie zrobisz?

— To twój kolejny opiekun.- powiedział Daug uśmiechając się pod nosem.

— Dużo ich jest w pobliżu?

— Trochę.

— Czemu sam nie ocaliłeś Zana?

— Bo to już nie należy do moich zadań.

— Trudno. Dołącz do nich ochronę moich przyjaciół.

— Zana, Ratha i Lonni?

— Nie. Marii, Kaly'a, Zana, Maxa, Isabel i Michaela.

Wieczór.
Zan otworzył niepewnie drzwi domu Liz. Wszedł do środka. Na jego drodze stanęła Ava.

— Zan...

— Ja...

— Wiedziałam, wiedziałam, że żyjesz.- powiedziała rzucając mu się na szyję.- Jesteś prawdziwy. Zan to naprawdę ty.
Podeszła do nich Liz.

— Słyszałam krzyki, więc...

— To Zan. Liz widzisz go?

— Tak. Idź powiadom resztę. A więc jednak przyszedłeś?

— Tak. Mówiłaś o mnie komuś?

— Nie.

— Dla własnego dobra udawaj zaskoczoną.

— Mam dosyć udawania. Chodźmy do salonu.
Zan poszedł za Liz. Gwen wydawała się najbardziej zaskoczona. Zan nie miał zamiaru wysłuchiwać głupich pytań- jak? Gdzie? Kiedy? I dlaczego?
Od razu przeszedł do sedna. Od razu oznajmił im, że muszą wracać.

Gwen patrzyła niepewnie na zebranych.

— Będą chcieli wrócić... Przekona ich, ma tą siłę. W tym jest zdecydowanie lepszy od Maxa. Oby tylko rozkaz nie padł z nieodpowiednich ust.

C.D.N.



Poprzednia część Wersja do druku Następna część