Kes_ALF

Niezwykły Nowy Rok

Wersja do druku

Osoby, które czytały "Roswell- następne pokolenie" wiedzą jak potoczyły się losy kosmitów, po wyjeździe, a dla innych napiszę to, co konieczne.


Od wyjazdu z Roswell, minęło kilka lat. Nasi kosmici, mieszkają w Nowym Yorku, i uczęszczają na tamtejszy uniwersytet. Maria, studiuje muzykologię, ale jest trochę w tyle, z powodu dzieci, a Michael jest na piątym roku architektury, i nie ma problemów z utrzymaniem rodziny, a jeżeli ma jakieś problemy, to raczej z nadmiarem zlecanych mu prac. Okazał się w tym naprawdę dobry, i mimo nie ukończonych jeszcze studiów, był wprost rozchwytywany, ze względu na swoje nowatorskie podejście.
Wynajmują obszerne mieszkanie, w jednym z nowojorskich apartamentowców, mając wszystkich swoich przyjaciół, za najbliższych sąsiadów. Mają dwoje dzieci, prawie trzyletnią w tej chwili Majandrę, i rocznego synka, Troya.
Jest sylwestrowy wieczór, Michael i Maria, wybierają się na zabawę, z nadzieją, że wreszcie spędzą tę noc wspólnie, w wyjątkowy sposób. Pierwszy sylwester po wyjeździe, nie udał im się przez Michaela (ale to zupełnie inna historia), później natomiast, sprawę utrudniały zaawansowana ciąża, i malutkie dzieci. To miało być ich pierwsze wieczorne wyjście, od dosyć długiego czasu, i Maria bardzo denerwowała się tym, że ma zostawić dzieci z obcą opiekunką.
Jakiś czas temu, wpadła do nich Isabel z Alexem (synek Is i Jessiego) i teraz pilnowała maluchów, podczas gdy oni się szykowali.
-Zupełnie nie rozumiem, gdzie podziewa się ta opiekunka. Miała być tutaj, dwadzieścia minut temu.- Maria, biegała po mieszkaniu z sukienką w ręku.- Nie zdążę jej pokazać co, gdzie jest.
-Uspokój się Maria, na pewno zaraz przyjdzie, i przecież ja mogę jej wszystko objaśnić zanim wyjdę.- Isabel próbowała ją trochę uspokoić.
-Jak ja mam zostawić dzieci z zupełnie obcą osobą, która na dodatek się spóźnia. Może nie powinniśmy wychodzić?
-Nic im nie będzie, to wykwalifikowana opiekunka, a poza tym, ja jestem przecież piętro niżej, mogę wpaść, co jakiś czas na inspekcję.
W tym momencie zadzwonił telefon, Maria rzuciła się odebrać. Powiedziała kilka słów do słuchawki, a potem zwróciła się do Michaela.
-Przykro mi bardzo, ale niestety nigdzie dzisiaj nie pójdziemy. To była opiekunka, zachorowała na grypę, i nie mogła przyjść. Musimy zostać z dziećmi.
Michael już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale Is go ubiegła.
-Maria, nie wygłupiaj się, tak długo czekaliście na ten wieczór, tak się na niego cieszyliście, nie ma sensu z tego rezygnować. Przecież ja mogę zostać z dziećmi, Jesse wyjechał służbowo, więc i tak siedzę w domu z Alexem. Możemy przecież posiedzieć u was.
-Naprawdę zrobisz to dla nas?
-Nie, nie dla was, tylko dla dzieci, bo jak nie pobędziecie trochę poza domem, wśród normalnych ludzi, i nie będziecie mieli okazji odpocząć i beztrosko się pobawić, to w końcu się pozagryzacie. I kto wtedy się nimi zajmie? To żaden kłopot, posiedzę z nimi z przyjemnością.
-Dziękuję Isabel, naprawdę będę spokojniejsza wiedząc, że są z tobą, a nie z kimś obcym. Na pewno sobie poradzicie?- Maria już uspokojona, kończyła się ubierać.
-Pewnie, że sobie poradzimy. Pobawią się z Alexem, a potem położę ich grzecznie spać.
Michael nie mógł powstrzymać drwiącego uśmiechu.
-Akurat, grzecznie spać. To chyba nie ich. Jak ci się uda, to ja jestem w stu procentach człowiekiem.
Maria wbiła mu łokieć między żebra.
-Cicho bądź. Możesz pozwolić im się dłużej pobawić, jak będą zmęczeni, grzeczniej zasną.
-Tak, najlepiej każ im przebiec maraton, to MOŻE się zmęczą.
-Michael, zamknij się. Jestem pewna, że będą grzeczni.
-Aha, jasne! Powodzenia.
-Michael, jak się natychmiast nie uspokoisz to wyjdę, ale bez ciebie. Isabel, muszę cię jednak przestrzec. Nie zapominaj, że to są JEGO dzieci.
Is zaśmiała się na widok miny Michaela.
-Nie martw się. Z nim sobie przez tyle lat radziłam, poradzę sobie i z waszymi dziećmi. Nie musicie się niczym przejmować. Idźcie już, bo się w końcu spóźnicie.
-Wrócimy zaraz po dwunastej, masz numer komórki?
Maria i Michael, ucałowali dzieci na pożegnanie.
-Tak mam wszystkie potrzebne numery, i nie musicie się śpieszyć. Bawcie się dobrze.- Prawie wypchnęła ich za drzwi.
Wymarzony wieczór, trwał bez zakłóceń, tylko do momentu, gdy w czasie najlepszej zabawy, zadzwonił telefon Michaela. Maria, wyszarpnęła go, w zdenerwowaniu omal nie rozrywając Michaelowi kieszeni. Przed oczami miała już wizję, dzieci ginących w pożarze, i innych równie okropnych rzeczy.
-Słucham?- Głos jej lekko drżał. Usłyszała zdenerwowaną Isabel.
-Maria, Troy się poparzył, to nic poważnego, ale nie mogę go uspokoić. Nie denerwuj się, nic mu nie będzie, to tylko lekkie zaczerwienienie, ale jest bardzo wystraszony, nie wiem już, co robić.
-Zaraz będziemy.
-Co? Nasze potworki zaczęły pokazywać, co potrafią?
Maria widziała po jego twarzy, że jest tak samo zdenerwowany jak ona, ale starał się nie popadać w paranoję.
-Dzwoniła Isabel, Troy się poparzył.
-Jedziemy.- Biegł już w kierunku wyjścia.
W samochodzie, Maria nie mogła spokojnie usiedzieć na miejscu.
-Gdzie jest Max? Nigdy go nie ma, kiedy jest potrzebny. Wymyślili sobie, wycieczkę noworoczną do jakiejś odciętej od świata dziury, i teraz moje dziecko musi cierpieć.
Michael starał się ją jakoś uspokoić.
-Przecież Is mówiła, że to nic poważnego. Na pewno nic mu nie będzie, wystraszył się po prostu, i chce do mamy, dlatego nie można go uspokoić.
-Skoro jesteś przekonany, że nic złego się nie stało, to dlaczego przekraczasz dozwoloną prędkość? I to w dodatku, dozwoloną w terenie niezabudowanym.
-Maria, to jest moje dziecko, i w tej chwili jest bardzo nieszczęśliwe, jak niby mam jechać?
Po dotarciu do domu, głośny płacz synka, usłyszeli już z windy. Bez tchu wpadli do mieszkania.
Isabel nerwowo chodziła po pokoju, z płaczącym Troyem na rękach, i starała się go jakoś uspokoić, albo zająć czymś innym. Wystraszeni, Majandra i Alex, przebrani już w piżamki, siedzieli grzecznie na kanapie. Dziewczynka natychmiast podbiegła, z płaczem do taty.
-Tatusiu, bo ja na niego nie uwazałam, i on wylał.- Dziecinny głosik brzmiał, strachem i wyraźną troską o braciszka.
Michael wziął ją na ręce, i uspokajał.
-To nie twoja wina, kwiatuszku. On jest malutki, i ty też, i nie mogłabyś go upilnować, nawet jakbyś na niego cały czas uważała. Nawet cioci Is się nie udało. Nie bój się, nic mu nie będzie, on po prostu płacze bo nie wie, co się dzieje.
Maria wzięła synka od Isabel.
-Co, się właściwie stało?
-Mały ściągnął na siebie obrus ze stolika, razem z moją herbatą, kiedy czytałam im bajkę. To nic takiego, poparzył sobie trochę rączki i brzuszek, ale herbata na szczęście, nie była już bardzo gorąca. Ma tylko niewielkie zaczerwienienie, przyłożyłam zimny kompres, ale on się bardzo przestraszył, i nie chce przestać płakać.
Troy powoli uspokajał się, w ramionach matki. Zamieszanie zostało szybko opanowane. Michael położył córeczkę spać, Isabel poszła z Alexem do domu, a Maria kołysała Troya w ramionach, dopóki nie usnął. Michael pochylił się nad nimi, i pocałował Marię w czoło.
-Daj, zaniosę go, do łóżeczka. Już ponad godzinę tak z nim siedzisz.
-Nie, sama go zaniosę. Mnie to też uspokaja, tak samo jak jego.- Uśmiechnęła się do męża.
-W takim razie, ja zaparzę kawy.
Kiedy tylko oboje usiedli przy stole w kuchni, z sąsiedniego pokoju, rozległ się płacz Troya. Maria poderwała się błyskawicznie.
-Siedź, ja pójdę.- Michael przytrzymał ją na miejscu.
-Nie, już mówiłam, że ja się też przy nim uspokajam, nie potrafiłabym tu spokojnie siedzieć, zaraz wrócę.
Po kilku minutach weszła do kuchni, z dzieckiem na rękach.
-Nie rozumiem, dlaczego on nie chce spać, przecież już późno, i musi być zmęczony.
-Nie chce spać, bo jest zdenerwowany, a ty jeszcze bardziej go denerwujesz.
-Ja? Niby jak? Zabierz tą kawę dalej.
Michael odstawił filiżanki, daleko na szafkę, co było zdecydowanie zbędne, bo chłopczyk z rąk matki, nie mógłby dosięgnąć niczego, co stało na stole. Ale teraz, oboje byli spokojni, że już niczym się nie poparzy.
-Dzieci przecież wyczuwają zdenerwowanie dorosłych. Denerwujesz się, że on nie śpi, i dlatego on myśli, że coś jest nie w porządku, a ty chcesz żeby zasnął. Błędne koło, i nie wyjdziemy z niego do rana, dopóki oboje nie padniecie ze zmęczenia. Najlepiej odwrócić czymś jego uwagę, jak będzie zmęczony to zaśnie.
-No, chodź do tatusia, zaraz znajdziemy sobie coś fajnego do zabawy.
Wziął synka na ręce. Chłopczyk, nagle zaciekawiony, czekał co będzie dalej.
-W co się będziemy bawić? Będziemy budować wysoką wierzę z klocków, a potem ją przewracać?- To była ulubiona zabawa Troya.
Maria podniosła się z krzesła.
-Wiesz, jednak spróbuję położyć go do łóżeczka.
Michael westchnął ciężko.
-No dobrze, spróbuj. Ale jeżeli się znowu obudzi, zastosujemy moją metodę.
-Nie obudzi się tym razem.
-Mogę się założyć, że obudzi się pół minuty po tym, jak wyjdziesz z pokoju. Akurat, kiedy zdążysz wygodnie usiąść.
-Skąd takie przekonanie?- Zapytała zaczepnie.
-Nie zapominaj, że to ja, dreptałem całymi nocami po pokoju, usiłując uśpić nasze dzieci, bo tobie po godzinie, mdlały ręce, a potem, leciałem rano na wykłady. Wierz mi, zawsze budziły się jak tylko zdążyłem się położyć. Właściwie tak sobie teraz myślę, że wtedy w Roswell, praca na dwóch etatach i szkoła, to był czysty relaks, w porównaniu z wychowywaniem dwójki małych dzieci w czasie studiów.
-Możliwe, że masz rację, nigdy nie pracowałam na dwóch etatach. Ale mimo wszystko spróbuję go położyć.
Kiedy Maria wróciła do kuchni, Michael postawił przed nią filiżankę.
-Proszę, zaparzyłem ci nowej kawy, może zdążysz wypić parę łyków, zanim znowu zacznie płakać.
-Śpi grzecznie. Teraz już się chyba nie obudzi.
Michael nic nie odpowiedział, nie zamierzał się z nią kłócić, sama się przekona, znał swoje dzieci.
Maria wstała i przytuliła się do niego. Objął ją ramieniem i pocałował.
-Co się stało?
-Nic, tylko tak sobie pomyślałam, że nie mamy szczęścia do sylwestra. Jeszcze nigdy nie udało nam się go spędzić razem, w jakiś wyjątkowy sposób. Zastanawiam się czy kiedyś nam się uda. Nie żeby to było najważniejsze w życiu, ale chciałabym kiedyś przywitać nowy rok, w jakiś niezwykły sposób, z tobą. Tymczasem znowu będziemy gapić się w telewizor, i pilnować, żeby dzieci się nie obudziły. Po prostu troszeczkę mi przykro.
Michael myślał nad czymś przez chwilę, a potem odsunął ją od siebie.
-Mam pomysł. Ubieraj się ciepło!
-Michael cicho, obudzisz dzieci. Jaki pomysł?
-Dzieci też ubieraj, idą z nami. Obudź Majandrę, a ja wezmę Troya.- Ruszył do pokoju synka.
Maria pobiegła za nim.
-Zostaw go, proszę cię! Dopiero zasnął.
-Jestem zupełnie pewien, że on nie śpi, i zaraz zacząłby płakać. Jeżeli naprawdę śpi, to go zostawimy.- Zajrzał do pokoju. Chłopczyk, siedział w łóżeczku i właśnie zamierzał uderzyć w ryk. Michael, natychmiast wziął go na ręce, odbierając mu podstawowy powód.
-Widzisz, mówiłem ci, że nie śpi. Trzeba go czymś zająć, żeby o tamtym zapomniał, inaczej będzie tak płakał przez całą noc. Już późno, idź szybko po małą, ja go ubiorę.
-Michael, daj mi go. On naprawdę powinien spać, jest obolały i przestraszony, pozwól mi go położyć spać. Dlaczego chcesz budzić dzieci w środku nocy?- Maria miała łzy w oczach.
Troy, zabrany z rąk ojca, zaczynał już popłakiwać. Maria za wszelką cenę, usiłowała go uśpić. Michael stanowczo odebrał jej dziecko.
-Naprawdę nie widzisz, że sama wprowadzasz nerwową atmosferę? Przestań go w końcu kłaść. Nic im się nie stanie, jak raz przez pół godziny, w nocy nie będą spali.- Zaczął ubierać synka.
Chłopczyk, uspokoił się natychmiast. Ubieranie, oznaczało spacer, a spacer oznaczał wspaniałą zabawę, od razu zapomniał, że miał się właśnie głośno rozpłakać.
Maria jednak nadal była przeciwna pomysłowi.
-Michael, co cię opętało, jest środek nocy, co ty wymyśliłeś?
-Zobaczysz, jeżeli przestaniesz się ze mną kłócić. Miałaś ubrać Majandrę.
Oddał jej chłopca.
-Potrzymaj go chwilę, idę ją obudzić.
Maria poszła za nim, w nadziei, że uda jej się jakoś opanować to szaleństwo. Michael pochylił się nad córeczką.
-Majandra, kotku wstawaj. Kwiatuszku chodź, ubieramy się.
Dziewczynka, przecierała zaspane oczki.
-Co się stało tatusiu?
-Nic się nie stało gwiazdeczko, tatuś pokaże wam coś ładnego.
Dziewczynka natychmiast się zainteresowała, i poczuła się bardzo przejęta. Zapomniała o śnie, była noc, nigdy jeszcze nie pozwolono jej wyjść w nocy. Tatuś chciał im coś pokazać, to musiało być coś wyjątkowego, skoro ją obudził i zabiera w nocy na ulicę. Próbowała pomagać w ubieraniu, żeby to trwało jak najkrócej. Maria, przyglądała się temu z lekkim przerażeniem, i desperacko usiłowała uśpić Troya, osiągając jedynie ten skutek, że mały znowu zaczął płakać.
-Maria, oddaj go już, zdecydowanie źle ci dzisiaj wychodzi opieka nad nim.- Odebrał jej dziecko i skierował się do drzwi. Przejęta do nieprzytomności Majandra, podreptała za nim, niemal depcząc mu po piętach.
-Maria załóż kurtkę, przecież tak nie wyjdziesz. Czy ciebie też mam ubrać?
Sama nie zdając sobie do końca sprawy z tego co robi, ubrała się, wzięła córeczkę za rękę, i poszła za Michaelem. Wsiedli do windy. Właściwie od pierwszej chwili, była ciekawa, co on znowu wymyślił, i gdzie chce ich zabrać, ale rozsądek i racjonalne myślenie, walczyły w niej z chęcią przeżycia tego czegoś, co Michael chciał dla niej zrobić. Teraz postanowiła się wreszcie poddać. Już i tak obudził dzieci i wywlókł ich z domu, co jej pozostało do stracenia? Zainteresowała się celem wycieczki.
-Michael, dokąd my właściwie idziemy? Dlaczego jedziemy w górę, zamiast na dół?
Michael roześmiał się.
-Chciałaś przeżyć coś niezwykłego prawda? Jedziemy w górę, bo właśnie tam będzie to coś.
-Powiedz mi, co to będzie? Tak ładnie proszę.
-Nie mogę, bo nie byłoby niespodzianki, ale musimy się pospieszyć.
Dojechali na ostatnie piętro. Maria wzięła córeczkę na ręce. Michael poprowadził ich do małej, zamkniętej klatki schodowej, wąskie schodki prowadziły w górę.
-Michael, co to jest?
-Zadajesz stanowczo za dużo pytań.
Wszedł pierwszy, i pociągnął ją za sobą. Wyszli na dach, wieżowca.
-Och, Michael, to... To jest... Zachwycające.
Przed nimi rozciągał się wspaniały widok. Rozgwieżdżone niebo, zdawało się wisieć tak nisko, że wystarczyłoby wyciągnąć rękę, żeby dotknąć jednej z milionów migoczących gwiazd. Po jednej stronie widzieli rozświetlone i odświętnie wyglądające budynki Manhattanu, a po drugiej, daleko w dole, mrugały światełka dzielnicy willowej.
Dzieci patrzyły z jeszcze większym zachwytem niż ich mama.
-Dziękuję, że mnie tutaj przyprowadziłeś, to jest naprawdę niesamowity widok.
Michael objął ją wolną ręką.
-To jeszcze nie wszystko, poczekaj chwilę, to zobaczysz coś jeszcze wspanialszego.
Stali, przytuleni, wpatrując się w gwiazdy. Troy wyciągał do nich rączki, a Majandra, rozdziawiła buzię z zachwytu i zdziwienia.
Wybiła północ. Ze wszystkich stron miasta, buchnęły fajerwerki, rozjaśniając niebo, dziesiątkami kolorów.
Maria przylgnęła mocniej do Michaela, poprawiając jednocześnie córeczkę na biodrze.
-Och, Michael... – Zabrakło jej słów, żeby powiedzieć coś więcej.
Stali tak przez pół godziny, na mrozie, wpatrzeni w feerię barw wokół nich.
Godzinę później, Michael usiadł na podłodze koło Marii.
-Przyniosłem ci gorącej czekolady, pewnie zmarzłaś tam w wyjściowych pantoflach?- Mówił szeptem.
Siedzieli na podłodze we własnej sypialni, a na łóżku, twardym i głębokim snem, spały ich dzieci.
-Nie, nawet nie zauważyłam, że było zimno. To był najpiękniejszy sposób na przywitanie nowego roku, jaki mogłabym sobie wymarzyć. Jeszcze raz dziękuję.
-Najważniejsze, że mogliśmy być tam wszyscy razem, nie chciałbym witać nowego roku bez nich.- Spojrzał na łóżko, z pogrążonymi we śnie maluchami.- Jesteście dla mnie wszystkim, cała wasza trójka.
Maria objęła go i pocałowała.
-Ciekawe, czy oni to zapamiętają. Popatrz jak słodko śpią.
-Tak, słodko, tylko szkoda, że teraz my nie mamy gdzie spać.
-Nic nie szkodzi, możemy tutaj siedzieć do rana.
I siedzieli przytuleni, na podłodze, dopóki oboje nie zasnęli nad ranem.

KONIEC


Wersja do druku