Olka

Na końcu świata (4)

Poprzednia część Wersja do druku

Epilog

Max szedł przez ciemny las. Myślał tylko o jednym – Liz. Przez te osiem lat myślał jedynie o niej, a dziś miał się z nią spotkać. Miał dotknąć jej gładkiej skóry, pocałować jej delikatne usta i powiedzieć, że bardzo ją kocha i nigdy o niej nie zapomniał. I choć, jej dom znajdował się już niedaleko, a minuty jakie dzieliły go od ich spotkania były niczym w porównaniu z czasem ich rozłąki, ciągnęły się w nieskończoność, jakby ktoś próbował zatrzymać czas. I wtedy jego oczom ukazał się mały domek, niemal niewidoczny pod grubą czapą śniegu, która zalegała wszędzie dookoła. Gdy Max podszedł bliżej, zajrzał przez okno. Chciał ich przez chwilę poobserwować, zobaczyć, jak sobie radzili bez niego przez te wszystkie lata. Pragnął upewnić się podczas tej krótkiej chwili, że Liz była bezpieczna i szczęśliwa. Zbliżył się do okna. W otwartym salonie połączonym z jadalnią stała piękna choinka, na której wisiały bombki i ozdoby z pewnością zrobione przez Sammy'ego. Sammy, jego ukochany syn, którego widział jedynie, gdy maluch był jeszcze niemowlakiem. I wtedy dostrzegł go. Bawił się wielką, czerwoną kolejką, tuż obok niego. Gdyby nie szyba, która ich dzieliła, mógłby go dotknąć i powiedzieć jak bardzo go kocha. Przyglądał się jeszcze przez chwilę Sammyemu, po czym odwrócił głowę w poszukiwaniu Liz. Zobaczył ją. Siedziała przy stole. Była taka piękna. Wydawała mu się piękniejsza niż kiedykolwiek. Poczuł jak bardzo ją kocha, gdy nagle Kyle podszedł do dziewczyny i ukląkł przed nią. Max obserwował, jak stoi przez chwilę zmieszana, po czym przytuliła się do Kyla.

— Szczęśliwa... – Wyszeptał Max do siebie, czując, jak jego serce przeszywają niezliczone ilości ostrych kawałków, niczym fragmenty potłuczonego lustra. Spojrzał ostatni raz na syna. – Kocham was. – Powiedział, po czym odwrócił się i skierował w stronę lasu.
Gdy był już blisko drzew, usłyszał za plecami odgłos otwierających się z impetem drzwi. Obejrzał się i zobaczył małego Sammy'ego, który biegł w jego kierunku wyraźnie zdyszany. Chłopiec zatrzymał się na kilka kroków przed nim.

— Tatusiu? – Spytał niepewnie.

— Sammy... – Nic więcej nie przyszło Maxowi do głowy. Tyle razy układał sobie w głowie, co powie swojej rodzinie, gdy wreszcie się spotkają. Teraz jednak brakowało mu słów, gdyż żadne z nich nie było w stanie wyrazić tego, co teraz czuł.

— Wujek Kyle tylko żartował tatusiu. – Max nie był pewny, czy dobrze usłyszał słowa syna. Bo przecież, jak ten maluch mógł odpowiedzieć na dręczące go teraz pytanie, skoro jedyne słowo, jakie padło z ust Maxa, było tylko imieniem chłopca? – Wróć do domu. Mamusia się ucieszy...
Max nadal nie wiedział, co powiedzieć. Pragnął tylko uściskać chłopca. Wziął Sammy'ego na ręce i mocno przytulił.

— Dziękuję ci synku. – Powiedział cicho Max po czym spojrzał w stronę domu. Przed drzwiami stała Liz, a za nią Kyle, który się uśmiechał. Max wiedział, że wrócił do domu... już na zawsze.

KONIEC

Poprzednia część Wersja do druku