_liz

Opowieść Wigilijna (2)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

* * *

Mgła nie ustępowała. Liz zmrużyła oczy. Widziała tylko Avę. Nie wiedziała co się dzieje.

— Liz. Spokojnie. Nic ci nie grozi.

— Gdzie jesteśmy?

— Pamiętasz rok, w którym przed samymi Świętami poszliście z klasa do domu dziecka?

— Tak. – Liz przyznała
W tym momencie mgła się rozpłynęła. Liz i Ava znajdowały się na środku ogromnego salonu, w którym bawiły się dzieci. Liz nie wierzyła własnym oczom. To był sierociniec. Sieroty bawiły się razem z dziećmi, które przyszły w tym dniu. Cały salon wypełniał śmiech. Przy stoliku z boku siedziała dwójka dzieci. Siedzieli sami, nieco smutni, odosobnieni. Dziewczynka o jasnych włosach i zimnych oczach. Chłopiec z ciemnymi włosami i równie ciemnymi oczyma, które błądziły po sali w poszukiwaniu czegoś bezpiecznego. Oboje nie odstępowali się na krok. Liz była pewna kim oni są, ale wolała się zapytać, tak dla pewności:

— Czy to Isabel i Max?

— Owszem. Patrz dalej.
Do dwójki małych kosmitów podeszła trójka innych dzieci z klasy Liz. Bawili się razem, układali klocki. Max bawił się z innym chłopcem w wyścigi, a Isabel i dwie dziewczynki czesały lalki. Wydawało się, że nie ma w tym nic dziwnego. Zachowywali się jak inne dzieci i z dużą łatwością im to przychodziło. W tym momencie wzrok Liz padł pod ścianę. W kącie siedział mały chłopiec. Siedział sam, skulony i ze smutkiem patrzy jak inne dzieci się bawią. Był blady, a jego oczy były niezwykle przenikliwe. Wyglądał dość groźnie, choć był tylko małym chłopcem. Ale teraz był smutny. Do niego nikt nie podszedł. Liz otworzyła usta:

— Czy to...

— Tak. – odpowiedziała krótko Ava
Liz obserwowała dalej. Do chłopca podeszła mała dziewczynka w sukience w kratkę i z czerwonymi spinkami we włosach. Liz rozpoznała samą siebie. Przypomniała sobie jak bardzo lubiła tę sukienkę. Mała Liz podeszła pewnie do kąta i usiadła obok chłopca. Nic nie mówiła tylko na niego patrzyła i uśmiechała się. I już po chwili chłopiec odwzajemnił uśmiech i powiedział coś. Potem podał jej rękę i podeszli razem do okna. Wpatrywali się we wzory, które namalował mróz. Na zaparowanej szybie rysowali różne znaki.
Liz stała zszokowana widząc swoją młodsza wersję. Pamiętała tę wigilię i dom dziecka. Pamiętała tez chłopca, ale nie sądziła, że to był Michael. Dziwne ciarki przeszyły jej ciało. Więc poznała go dużo wcześniej i potrafiła z nim być. Michael...
Nagle wszystko zaczęło wirować. Kiedy się zatrzymało i Liz złapała równowagę, zorientowała się, że jest w Crashdown. Ava pociągnęła ją za rękę w stronę lady.

— To dzień strzelaniny. – powiedziała kosmitka – Przyjrzyj się uważnie Maxowi i Michaelowi.
Liz spojrzała tam gdzie siedzieli obaj chłopacy. Po przeciwnej stronie krzątała się ona. Akurat była przy stoliku tej dziwacznej pary. Liz znów zerknęła na kosmitów. Michael cały czas wodził za nią wzrokiem. Uważnie obserwował jej każdy ruch, gest, uśmiech. Ale w jego spojrzeniu nie było gniewy, czy tej zwykłej kpiny. Było coś innego, głębszego... I w tym momencie padły strzały. Liz uważnie przyglądała się samej sobie i jeszcze uważniej temu co działo się w boksie chłopaków. To Michael pierwszy się zerwał z miejsca i drgnął, chcąc ruszyć w jej stronę. Ale Max go szarpnął i sam podbiegł. Michael tymczasem z bólem obserwował, jak Max ratuje jej życie. Liz wręcz czuła jak wszystko się w nim gotuje. Gniew, złość, frustracja, ból. Nie rozumiała tego.

— On zawsze cię pamiętał. – odezwała się nagle Ava
Liz spojrzała na nią dziwnie i z pytaniem.

— Pamiętał. Wiedział, że to ty jesteś tą dziewczynką, która wtedy do niego podeszła. Jako jedyna się do niego uśmiechnęłaś, jako jedyna poświęciłaś mu swój czas. I tylko ty oddałaś za niego życie.
W tym momencie Liz jeszcze bardziej się zmieszała. Życie? Przecież nie oddała za niego życia. Byłoby to bardzo trudne, zwłaszcza, że nie umarła. Liz rozejrzała się po Crashdown. Wszystko zatrzymało się w miejscu. Wzrok Parker znów padł na Avę.

— On cię wyczuwa. W tobie coś jest. – wyjaśniła – W tobie jest cząstka Antaru. Cząstka jego antarskiej miłości. Ty jesteś Riviana. Ale nie możecie się odnaleźć. Jestem tu po to, aby wam pomóc. Musicie być razem, inaczej wszystko będzie szło nie tak. Ty jesteś Riv, jego dzień, jego noc, jego światło, jego życie.
Liz była co najmniej zszokowana, ale uwierzyła Avie. Sama nie wiedziała dlaczego. Po prostu czuła, że mówi prawdę. To ta cząstka ciągnęła ją do Michaela. Liz się lekko uśmiechnęła i zapytała, jakby sama siebie:

— Ciekawe co on robi w te święta?
W tym momencie Ava dotknęła dłoni Liz i gęsta mgła znów otuliła je swoim szalem.
c.d.n.



Poprzednia część Wersja do druku Następna część