_liz

Woda-Ogień (3)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Wszyscy siedzieli w Crashdown. Max zwołał jakieś nadzwyczajne zebranie. Ze zniecierpliwieniem czekali jeszcze na Michaela, który jak zwykle się spóźniał. Kiedy Guerin wszedł ostentacyjnie do baru, oczy wszystkich skupiły się na nim. Max był wściekły, ale wolał nie zaczynać kłótni z przyjacielem. Isabel również nie miała na to sił. Kyle wolał się w ogóle nie wtrącać, a Maria i tak milczała. Widząc, ze nikt nie ma zamiaru się do niego odezwać, Liz wyskoczyła:

— Guerin, przepraszam bardzo, ale według jakiego czasu ty chodzisz?
Wszyscy ze zdumieniem spojrzeli na Liz. Michael podniósł głowę i utkwił w niej wzrok. Poczym drwiąco się uśmiechnął i odciął:

— Chodzę jak mi się podoba... Parker.

— Zginąć tez chcesz z własnej głupoty? – nie dała się zlekceważyć

— Zginąć? – to go nieco zaskoczyło – Poza tym trudno jest mnie zabić.

— Choć wiele osób ma na to ochotę... – mruknęła Liz

— Wiem na co masz ochotę Parker. – zakpił złośliwie – Może innym razem do tego dojdziemy. – posłał jej całusa

— Ty nie doszedł byś nawet do gry wstępnej. – Liz zlekceważyła go i wciąż nie dawała się zaskoczyć – Poza tym nie mam ochoty spełniać twoich marzeń erotycznych.

— Moich?! Nie zwalaj winy na mnie. To tobie aż ciśnienie skacze na mój widok.

— Marzyciel... – powiedziała szorstko Liz – Tak skacze mi ciśnienie na twój widok, bo mnie szlag trafia.

— Skąd w tobie tyle agresji Parker? – zapytał niewinnie Michael

— Bo mnie denerwujesz! Ktoś wreszcie powinien ci skopać tyłek.

— Ty pewnie chętnie byś mi dała klapsa, co? – ciągnął Guerin

— Najchętniej zrobiłabym ci trepanacje czaszki łyżeczką deserową!
Pozostali z otwartymi ustami obserwowali kłótnie. Liz i Michael nigdy za sobą nie przepadali, ale też nigdy nie zamieniali ze sobą ani słowa. A teraz się zawzięcie kłócą. Co jest?

— Uspokójcie się, dobrze? – powiedział spokojnie Max

— Zamknij się! – krzyknęli oboje
Max cofnął się o krok, nic nie rozumiejąc. Poczuł się urażony. Tych dwoje nadal się kłóciło.

— Święta Liz Parker pokazuje pazurki?

— Gdybym mogła to bym ci je wbiła w skórę.

— Kto wie, czy tego nie zrobisz? – powiedział z nutką sarkazmu

— Ale z ciebie skończony erotoman. Chciałabym ci kiedyś przeszkodzić w twoich irytujących poczynaniach.

— Nic nie stanie na mojej drodze. Nawet ty.

— Tu się zgodzę. Nic ci nigdy nie stanie!
Michael otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale jakoś nie mógł wydobyć z siebie słów. Po dłuższej chwili wreszcie powiedział:

— Żadna napalona na mnie nastolatka nie będzie mi ubliżać.

— Jesteś bezczelny!

— Wzajemnie!
To powiedziawszy, oboje wyszli. Michael z lokalu, a Liz na zaplecze.

* * *

Michael siedział leniwie na kanapie, pojadał chipsy i przełączał z kanału na kanał, szukając czegoś ciekawego w TV. Jednak nic nie zwróciło jego szczególnej uwagi. W głowie kołatał mu głos Liz. Słowa ich kłótni. Zastanawiał się czemu ona nagle na niego naskoczyła. Przecież nigdy tak nie reagowała? No, żeby to jeszcze on zaczął, to mogłaby się tak bronić, ale to na sama wyskoczyła z kłótnią. 'A może ona chciała się ukryć? Zbić mnie z tropu?' pomyślał sobie Guerin 'Ale czemu? Co niby takiego chciała ukryć?' Przez pewną chwilkę przebiegła mu myśl, że może ona chce zataić to co do niego naprawdę czuje. Kłótnia to idealna przykrywka, bo wszyscy sądzą, że się nienawidzi.

— E tam... Co jak co, ale to najmniej prawdopodobne. – mruknął sam do siebie i sięgnął po kolejnego chipsa – Liz i ja, to nigdy się nie stanie. Jesteśmy przeciwieństwami. Jak woda i ogień.
Pstryknął na kolejny kanał i zostawił. Leciała powtórka jakiegoś meczu, ale w sumie i tak nie potrafił się nad tym skupić. Przed oczami znów pojawiła mu się Liz. Jej ciemne oczy, pełne kosmicznych iskierek. Ciemna jak mokka cera. Skóra świeża i pachnąca. Miękkie, gęste włosy. Lekki uśmiech. Dźwięczny i aksamitny głos. Przypomniało mu się tych kilka chwil, w których byli razem. Kiedy oddawał jej pamiętnik, gdy FBI złapało Maxa, kiedy powstrzymała ich przed ucieczką z Roswell. Była silna. Niezwykle silna i odporna psychicznie. Gdyby nie ona, Max prawdopodobnie już dawno by się załamał, Maria wpadła w histerię, Kyle wydałby ich wszystkich, a Isabel odstawiała nadal zimną królewnę. A on sam byłby pewnie już martwy. Dzięki Liz to wszystko się trzymało i miało sens. Dzięki niej to wszystko. Ona była wszystkim...

— Ona jest wszystkim...
Michael powtórzył sam do siebie. Dotarło! Teraz właśnie dotarła do niego ta myśl. Wstał i błyskawicznie zmienił koszulę na czysty T-Shirt. Wybiegł z mieszkania, zamykając w pośpiechu drzwi. Wyszedł na ulice. Były już praktycznie opustoszałe. A nogi szybko go gdzieś niosły. Do niej. Musiał ją zobaczyć, usłyszeć. Chciał z nią porozmawiać, wyjaśnić wszystko, dowiedzieć się, upewnić. Powiał chłodniejszy wiatr. Michael przyspieszył kroku.
Liz zeszła do Crashdown. Nie zapalając światła weszła na salę i sięgnęła po szklankę. Miała ochotę na dużą colę wiśniową i kawałek wiśniowej asteroidy. Musiała zapewnić sobie dużą dawkę cukru. Potrzebowała tego. Cały wieczór myślała tylko o jednym... O nim. O Michaelu. Nie wiedziała co ją opętało. Kiedy jego osoba pojawiała się w pobliżu, od razu traciła pewność siebie, czuła się zakłopotana. Gdy na nią zerkał albo coś mówił, rumieniła się i drżała. Nigdy nie patrzyła mu w oczy. No prawie nigdy. Kiedy się to zdarzało, to i tak ona szybko odwracała wzrok, bo nie potrafiła bez uśmiechu na niego spoglądać. W dodatku ktoś jej kiedyś powiedział, że w jej oczach widać wszystko. A skoro widać wszystko to Michael również mógł w nich coś zobaczyć. I tego się bała. Bała się, że zobaczy coś czego nikt nie powinien zobaczyć. Czyli siebie... Liz sama się zdziwiła wnioskiem do jakiego doszła. I musiała to utopić w cukrze. W dużej jego ilości. Aż ciarki ja przechodziły na myśl, co by było, gdyby Max się dowiedział. W tym momencie usłyszała ciche kliknięcie. Ktoś otworzył drzwi i wszedł do Crashdown. To był Michael.



Poprzednia część Wersja do druku Następna część