_liz

Woda-Ogień (2)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Było już zdrowo po jedenastej, kiedy Liz pozbyła się ostatniego klienta. Była zmęczona i padała z nóg. Z zaplecza wyszedł Michael. Właśnie skończył swoją zmianę. Miał zamiar iść do domu i bez ściągania butów położyć się na kanapie i zasnąć. Wszedł na główną salę i skierował się do wyjścia, kiedy zobaczył Liz. Siedziała sobie na stołku barowym i coś mruczała. Sądził, ze sobie coś podśpiewuje, ale po chwili zorientował się, że ona... płacze. Szok. Pierwszy raz widział Parker w takim stanie. Podszedł bliżej i nie wiedząc co robić ani co powiedzieć, po prostu dotknął dłonią jej pleców. Liz zerwała się na równe nogi i odwróciła. Kiedy zobaczyła Michaela, zdziwiła się. Już nie płakała. Łzy same wyschły. Coś jej kazało przestać. Nerwowo założyła pasemko włosów za ucho i zapytała z nutka zdenerwowania:

— Co ty tu robisz, Michael?

— Pracuję, gdybyś nie zauważyła. – powiedział z kpiną
Liz nic nie odpowiedziała, tylko ruszyła się. Przeszła obok niego i skierowała się w stronę zaplecza. Michael był zaskoczony taką reakcją. Nie odwracając się, zapytał:

— Co się dzieje Liz?
Parker stanęła w pół kroku. Lekko odwróciła głowę. Czy Michael Guerin właśnie zapytał ją co się dzieje? Czy jego to coś obchodziło? Czemu zainteresował się tym? Przełykając ślinę, obróciła się do końca. Wbijając wzrok w podłogę, wymamrotała:

— Nic takiego.
Michael odwrócił się i zmierzył ją wzrokiem. Pokręcił głowa. Oczywiście, ze jednak coś. Mamrotała, unikała kontaktu wzrokowego i przebierała niezręcznie palcami. Oparł dłonie o biodra i zapytał chłodno, a jednak z lekkim strachem:

— Stało się coś?
Liz przecząco pokręciła głową. Michael nie wiedział, czy robi dobrze, czy nie. Ale zrobił krok w jej stronę. Zdawała się nawet tego nie zauważyć. Podszedł bliżej. Aż stanął tuż przed nią. Był już nieco zniecierpliwiony. 'Jeśli zaraz nie powie o co chodzi, to wyjdę bez słowa.' pomyślał sobie Guerin. Nabrał głęboko powietrza i zapytał już zniecierpliwionym tonem:

— Liz. O co chodzi? Płakałaś. Czemu?

— Ja... – zaczęła mówić

— Co? – ostro zapytał tracąc całkowicie cierpliwość

— Ja się czuję obco...
Obco? Michaela trafiło. Jak to ona czuje się obco. Przecież jest człowiekiem, ma rodzinę, przyjaciół, kochającego ją Maxa. O czym do diabła ona mówi? Nim zdążył zapytać, Liz powiedziała dalej, już coraz słabszym głosem.

— Chodzi o to, że nie czuję się dobrze przy was. Przy tobie. Przy Isabel. To wy jesteście kosmitami, więc sądziłam, że to wy będziecie się w naszym otoczeniu nieswojo czuć. Ale ja... – nie wiedziała jak to ująć – Po prostu jest mi przykro, bo wy mnie nie akceptujecie. Isabel jeszcze jakoś mnie znosi, stara się. Ale ty... – w tym momencie jakby wybuchła i aż krzyknęła – Na Boga Michael co ja ci zrobiłam, ze mnie tak nienawidzisz?!
Teraz to do niego dotarło. Dopiero teraz. Traktował ją jak największego wroga.
Słysząc słowa Liz, Michael uświadomił sobie, że niestety miała rację. Tolerował ją tylko i wyłącznie ze względu na Maxa. Zawsze tak było. Odkąd Max ją uratował. Parker zawsze była dziewczyną Maxa i przyjaciółką Marii i nikim więcej. Zrobiło mu się trochę głupio. Jeszcze bardziej głupio zrobiło mu się, kiedy dotarło do niego, że płakała. Płakała przez niego. Jeszcze nikt nie płakał z jego powodu. Nie licząc Marii, która uwielbiała odgrywać histeryczne scenki. Michael przełknął ślinę. Powiedział ledwo słyszalnie:

— Liz. Ja...

— Daj spokój Michael. – Liz powiedziała twardo
Zaskoczyło go to. Już nie płakała. Podniosła odważnie głowę i przeszła obok niego jakby nigdy nic. Podeszła do lady i wzięła do ręki pamiętnik, który tam zostawiła. Guerin potrząsnął głowa z niedowierzaniem. Najpierw wyrzucała mu, że traktuje ją jak wroga, a teraz zachowuje się jakby nigdy nic się nie stało. Odwrócił się i wbił w nią wzrok. Stanęła i zawahała się. Wydawało się, że znów coś nią targa. Michael zbliżył się i powiedział swoim pewnym tonem:

— Parker. Stój.
Liz posłusznie stanęła. Jakby bała się mu sprzeciwić. Podszedł bliżej. Usiłował odnaleźć jej oczy, jednak ona usilnie unikała jego spojrzenia. Uśmiechnął się lekko. I znów zrobił krok do przodu. Liz zrobiła krok w tył. Z każdym jego kolejnym krokiem, Liz cofała się bezradnie.

— Liz. – szepnął lekko – Czemu się cofasz?
Nie usłyszał żadnej odpowiedzi. Był coraz bliżej, a Liz już praktycznie nie miała gdzie uciekać. Plecami oparła się o ladę i już nie miała miejsca odwrotu. A Michael nieustannie się zbliżał. Był już o krok od niej i znów powiedział:

— Czemu uciekasz?

— Nie uciekam. – usłyszał w odpowiedzi drżący głos

— Doprawdy? – zapytał z kpiącym uśmiechem

— Ja tylko... – Liz zaczęła, a słowa utkwiły jej w gardle

— Co ty, Parker? – powiedział nie ruszając się z miejsca

— Zastanawiam się...

— Nad?

— Nad... – przełknęła ślinę i odważnie spojrzała mu w oczy – Kiedy przestaniesz do mnie mówić Parker?
Zatkało go. Spojrzał na nią uważnie, szukając jakiś oznak kłamstwa czy czegoś podobnego. Nic. Zero reakcji, zero niepewności. Michael cofnął się o krok i zaśmiał z kpiną. Ponownie na nią spojrzał:

— Może kiedyś to nastąpi Parker. Może kiedyś...
To powiedziawszy wyszedł bez słowa, wciąż się uśmiechając pod nosem. Liz została sama. Mruknęła coś pod nosem i skierowała się w stronę pokoju. Ściskając w dłoni pamiętnik, mówiła sama do siebie:

— Matko, ależ on jest denerwujący. Nie wystarczająco doceniałam Marię, ze z nim wytrzymywała. I nie dziwię się, że z nim zerwała. Michael to najbardziej wkurzający, dobijający i niepokojący facet na świecie. Poprawka... We wszechświecie. Na dodatek kosmita.
Doszczętnie wybita z humoru poszła spać.

Od kilku tygodni Michael uważniej obserwował Liz. Wypracował sobie specjalny sposób i już wiedział o niej prawie wszystko. Przyglądał jej się w pracy, poza nią, uważnie śledził każdy ruch. Nie dawała mu spokoju. Musiał ją poznać. Po tamtym wieczorze zdał sobie sprawę, że coś w niej intryguje. Wszystkim wydaje się, że doskonale znają Liz, a tak naprawdę nie mają pojęcia, co ona czuje i co myśli. Chciał ja poznać. Musiał. Dodatkowo wzbogacała go jedna myśl. Był pewien, ze Liz się go boi. Zawsze odnosił takie wrażenie, ale teraz to było coś innego. Teraz dawało mu to pewna satysfakcję. Czuł jakby miał nad Liz swoista władze, której nie posiadał nikt inny. Nawet Max. Wystarczyło jedno jego spojrzenie, aby Liz się zarumieniła, zmieszała, żeby zaczęła się plątać we własnych myślach. Podobało mu się to. Jedyne co mu się nie podobało, a raczej go niepokoiło to, że myślał o niej bez przerwy. Zaprzątała mu myśli dosłownie w każdym momencie. Już nie potrafił o niczym innym myśleć. I co najgorsze nie były to wyłącznie myśli usiłujące rozszyfrować ją, ale tez o wiele głębsze przemyślenia. Michael wstydził się sam przed sobą przyznać, ale bywało, że nie raz mu się śniła. Teraz tez nie spuszczał z niej wzroku. Każdy jej ruch, uśmiech, słowo zapamiętywał błyskawicznie. Przypomniało mu się, jak poprosiła, żeby nie mówił do niej Parker. Ciekawe jak ważne to dla niej było, usłyszeć z jego ust swoje imię. Kiedy liczba gości w Crashdown wyraźnie zmalała, a pozostali tylko on, Isabel, Kyle i jakiś staruszek w odległym kącie, a Liz sprzątała stoliki, Guerin wpadł na ciekawy pomysł. Kiedy przechodziła obok ich stolika, Michael powiedział niezwykle miękko i subtelnie:

— Liz.
W chwilkę po tym taca wyleciała z rąk Liz, a ta obróciła się i z niedowierzaniem spojrzała na Michaela. Czasem mówił do niej Liz. Ale najczęściej odzywał się do niej Parker, albo "ty". A już z pewnością nigdy nie wypowiedział zwrotu do niej takim głosem. Aż jej serce stanęło. Spojrzała na Michaela z zapytaniem. A ten tylko puścił do niej oczko, a potem wstał i schylił się, aby podnieść tacę z podłogi. Liz wciąż stała w miejscu, nie wiedząc co robić czy powiedzieć. Kiedy Michael podał jej tacę, wzięła ją i wlepiła w niego oczy. Stali tak chwilkę. Liz była pełna lęku, a Michael zaintrygowania. I może staliby jeszcze tak długo, gdyby nie zniecierpliwiony głos Issy:

— Hej! Michael nie napastuj Liz.
Liz spojrzała na Isabel, jakby ta mówiła po chińsku, a Michael ze swoim zadziornym uśmieszkiem puścił tacę, która już tylko tkwiła w dłoni Liz. Ta bez słowa obróciła się na pięcie i wyszła na zaplecze. Musiała złapać oddech. Potrzebowała czegoś na ocucenie. Wyjrzała niepewnie przez szybkę w drzwiach. Ale błyskawicznie się cofnęła, widząc, ze Michael wpatruje się w ta stronę. Chwilę potem usłyszała jak ktoś wychodzi. To tylko ten staruszek. Oni tam nadal siedzieli. Liz oparła się o blat kuchenki i usiłowała zanalizować całą sytuację. 'Michael powiedział do mnie Liz... Spokojnie, przecież to właśnie moje imię. Ale on rzadko kiedy mówił do mnie po imieniu. A teraz... i to jakim tonem on to powiedział...Uspokój się Liz. Spokojnie. To tylko Michael i jego kolejne zagrywki.' mówiła sama do siebie. Po kilku minutach znów odważyła się wyjść na salę. Nikogo już tam nie było. Pustka.



Poprzednia część Wersja do druku Następna część