_liz

Woda-Ogień (1)

Wersja do druku Następna część

— Liz!

— Liz, mój Boże. – szepnęła spanikowana Isabel pochylając się nad Liz
Nastolatka leżała cała we krwi na gorącym piasku i coś mamrotała. Po chwili on podbiegł do grupy. Z przerażeniem spojrzał na ziemię. Ona umierała... Jego Liz umierała. Przez niego. Szybko uklęknął na ziemi i uniósł jej ciało. Przytulił ją mocno. Nie mógł opanować łez.

— Liz, kochanie... – szepnął – Nie rób mi tego.
Wszyscy w totalnym szoku spojrzeli na niego. Wysoki chłopak o kruczoczarnych włosach wyprostował się i wbił w przyjaciela wzrok. Ten jednak nie reagował.

— Liz, kochanie...
Czy on powiedział do niej kochanie? Max nie mógł uwierzyć w to co słyszał. Jak to możliwe? Jakim cudem? Przecież oni się nienawidzili. I pomyśleć, że zerwał z nią, bo on tego chciał. A on chciał ją mieć tylko dla siebie. I ona o tym wiedziała. Nie protestowała. Ona też go chciała. Maxa zabolało coś w środku i to bardzo głęboko. Isabel spojrzała na brata. Wiedziała, że bardzo go to bolało. Sama była zszokowana, a jednak traktowała to inaczej. Pierwszy raz widziała, aby jej kosmiczny brat tak płakał, żeby za kimś tak płakał, żeby był tak przerażony. A teraz... Tu chodziło o życie Liz Parker. Tej samej, którą uratował Max rok wcześniej. Liz poruszyła się lekko w ramionach chłopaka. Otworzyła oczy i lekko się uśmiechnęła. Szepnęła załamanym i ledwo słyszalnym głosem:

— Michael...

— To ja. – odpowiedział chłopak, tuląc ją mocniej

— Żyjesz. Jesteś cały. – mówiła wyczerpana

— Tak. Cicho... – powiedział miękko – Nie możesz się przemęczać, tracisz za dużo krwi.

— Ważne, że tobie nic nie jest. – powiedziała lekko się uśmiechając

— Dzięki tobie. Czemu to zrobiłaś?

— Mogłeś zginąć... – powiedziała i przymknęła oczy, jakby tracąc świadomość

— O nie, nie! Liz. – Michael szybko ją uniósł i zaczął cucić – Nie rób mi tego. Ocknij się. Proszę cię.
Liz otworzyła ponownie oczy. Ich spojrzenia się zetknęły. Nigdy tak na nią nie patrzył. Teraz w jego chłodnych oczach coś się zmieniło. Teraz górował nad nim strach. Michael się bał. Bał się o nią, o to, ze umrze. Liz zrobiło się cieplej na sercu. Łzy... Pierwszy raz ktoś dla niej płakał. Kolejny promyk szczęścia wdarł się do jej ciała. Spoglądając teraz na niego miała pewność, że to jest to. Właśnie to uczucie. On ją kocha. Liz jęknęła, czując jak kolejna fala krwi wypływa z jej ciała. Od razu została mocniej przytulona, a na jej chłodne policzki zaczęły powoli spływać gorące łzy. Zebrała resztkę swoich sił i powiedziała:

— Michael... kocham cię...
Guerin uśmiechnął się przez łzy i odgarnął dłonią pasemko z jej twarzy. Pochylił się i pocałował ją w czoło, odwzajemniając słowa:

— Też cię kocham, Liz.
Potem spojrzał na Maxa. Czekał na jego ruch, na gest, aby się odsunąć i umożliwić Evansowi uzdrowienie Liz. Max wyszeptał z bólem:

— Jak... Jak to się stało? Że wy...

* * *

Leżał spokojnie na piasku i wgapiał się w ciemne niebo. Było już późno, bardzo późno. Atramentowe niebo mieniło się miliardem drobniutkich gwiazd. Chłodny wiatr przemierzał pustynię i co chwilę uderzał o jego ciało. Nie przeszkadzało mu to. Lubił to uczucie. Lubił samotność. Lubił pustynię. Lubił noc. Ale nie lubił, kiedy go szukali i robili mu wymówki. A wiedział, ze znów będzie musiał to znieść. Westchnął i znów wbił oczy w gwiazdy. Gdzieś tam był jego dom, może był tam ktoś, kto na niego czekał. Tu nic go nie czekało. Wszystko się skomplikowało. Z daleka usłyszał samochód. Nie. Dwa samochody. To mógł być ktokolwiek. Nawet FBI. Mimo to, nie drgnął. Wiedział kto to. Zamknął oczy i wsłuchał się w ciszę. Powoli odgłos kroków zmierzających w jego stronę stawał się coraz wyraźniejszy. W pewnym momencie zatrzymały się. Nie otwierając oczu, mruknął:

— Hej Max.
Odpowiedziała mu cisza. Po chwili zamiast męskiego głosu, zabrzmiał miękki dziewczęcy głos. Pełen wyrzutów i strachu:

— Michael. Tak się martwiliśmy. Sądziliśmy, ze FBI cię złapało.
Guerin nic nie odpowiedział, tylko lekko się uśmiechnął. To był jego tradycyjny uśmieszek. Kpiący. Spokojnie otworzył oczy i podnosząc się, usiadł na skale. Przebiegł wzrokiem po zgromadzonych. Tuż przed nim stał oczywiście Maxwell. Zaraz obok niego stała zmartwiona Isabel. Nieco dalej przy samochodach stali Maria i Kyle. De Luca spoglądała na niego z lekka nienawiścią i smutkiem. Nie winił jej za to, ale w sumie on sam miał do niej żal. Zostawiła go dla swojego byłego chłopaka, a teraz nagle oczekuje, że on obdarzy ją przyjaźnią i że wszystko będzie jak kiedyś, zanim się spotykali. Najdalej stała Liz. Nie patrzyła na nikogo. Wzrok miała utkwiony w czubkach własnych butów. Michael znów powrócił wzrokiem na Maxa. Przywódca, król, przyjaciel. Był on bardzo bliski Michaelowi, ale ostatnio bardziej pochłaniała go Liz niż przyjaźń czy inne kosmiczne sprawy. Guerin czasem się zastanawiał dlaczego jego przyjaciel tak poświęca się dla niej, skoro ona nie bardzo tego chce. Zastanawiało go jak można czuć coś takiego co czuje Max do Liz. W sumie nie rozumiał co Parker w sobie takiego ma. Ale nie miał też zamiaru się o tym przekonywać. Westchnął tylko i wstał leniwie. Stanął twarz w twarz z Maxem.

— Czemu nie dałeś znaku życia? Nie wiedzieliśmy co się dzieje. – zabrzmiał poważny i chłodny głos Maxa

— Nie chciałem wam psuć miłych chwil. – zakpił Michael i zerknął na Liz, która oderwała wzrok od ziemi i wbiła go prosto w niego – A jak myślisz Max? To chyba jasne, ze uciekałem prze FBI i nie wiedziałem gdzie jesteście.

— Mieliśmy się spotkać pod Crashdown. – powiedział Max

— Zapomniałem. – odpowiedział gładko Guerin – No co? Będziemy tak stać czy wrócimy do domu?
To powiedziawszy wyminął Maxa i skierował się w stronę samochodów. Stanął tuż przed Liz i nic nie mówiąc sięgnął do klamki u drzwiczek. Parker podskoczyła i odsunęła się na spora odległość. Michael wskoczył do samochodu a potem znów spojrzał na Liz. Opuściła głowę i nie spojrzała na niego.
Max obrócił się na pięcie i podszedł do samochodu. Pozostali ruszyli za nim. Isabel, Maria i Kyle wsiedli do samochodu De Luci. Max podszedł do swojego samochodu i zmierzył wzrokiem Michaela. Potem spojrzał na lekko przestraszoną Liz. Powiedział chłodno:

— Michael. To miejsce Liz.

— Nic nie szkodzi Max. – zabrzmiał miękki głos Parker – Przecież nic się nie stało. To tylko miejsce.

— Tak. Ale to twoje miejsce. – upierał się Max
Liz spojrzała na niego. Mówił poważnie. Był gotów pokłócić się o to miejsce. Potem zerknęła na Michaela. Wbijał w nią wzrok wyczekująco. Miała tego dość i nie miała zupełnie ochoty na jakiekolwiek sprzeczki, ani tym bardziej na bycie jej powodem. Westchnęła i ruszyła w kierunku samochodu. Minęła Maxa i podeszła do auta. Posłała Guerinowi zimne spojrzenie, co go totalnie zaskoczyło, a potem wskoczyła na tylne siedzenie. Kiedy się już wygodnie rozłożyła, zerknęła na Maxa i powiedziała ze zniecierpliwieniem:

— No może wreszcie ruszymy?
Max lekko się uśmiechnął i usiadł na siedzeniu kierowcy. Michael odwrócił się i zmierzył Liz wzrokiem. Zastanawiał się czemu to zrobiła. Był pewien, że pozwoli Maxowi go wyrzucić z tego miejsca. A ona jakby nigdy nic olała ich obu i usiadła z tyłu. Guerin wbił w nią wzrok sadząc, że coś z niej odczyta. Ona jednak odwróciła głowę i utkwiła spojrzenie w odległym punkcie. Nie miała ochoty na wzrokowe potyczki z Michaelem. Chłopak uśmiechnął się sam do siebie. Wiedział, ze i tak przegrałaby tę bitwę. Najprawdopodobniej zarumieniłaby się i opuściła wzrok. Zawsze tak robiła. Nigdy nie spojrzała mu prosto w oczy. Nie raz stawiała mu czoło, nie raz nie dawała się mu podporządkować, starała się być silna. Ale jednak coś ją blokowało. Michael to czuł. Ona się bała. Bała się jego. I musiał przyznać, ze pod pewnymi względami podobało mu się to.

* * *
Michael wszedł do Crashdown. Był zmęczony i zły. Całą noc nie mógł zasnąć, a dzisiaj czekał go jeszcze dzień harówy w pracy. Wszedł jak burza i od razu na wejściu uderzył w coś. A raczej w kogoś. Dał się słyszeć dźwięk tłuczonego szkła. Michael zatrzymał się i zerknął w dół. Po podłodze walały się kawałki stłuczonego szkła. Nad nimi stała Liz. Nie spojrzała nawet na niego tylko mruknęła coś pod nosem i obróciła się na pięcie. Wyszła na zaplecze i po chwili wróciła z wiaderkiem, aby pozbierać resztki szklanek. Klęknęła na podłodze i pochyliła się, zbierając drobnymi palcami szkło. Guerin westchnął i kucnął przy niej, pomagając jej zbierać szkiełka. Nie spojrzała na niego, ani nic nie powiedziała. Kiedy zebrała już wszystkie fragmenty szklanek, wstała. Michael podniósł głowę, uważnie mierząc wzrokiem cała jej postać. Najpierw zgrabne nogi, aż po kraniec krótkiego uniformu. Potem jego wzrok objął jej sylwetkę i biust. Potem smukłą szyje i twarz o idealnych rysach, którą okalały ciemne włosy. Powoli podnosił się, wpijając wzrok bezpośrednio w jej oczy. Teraz dopiero mu przyszło do głowy, że miała bardzo ładne oczy. Niesamowite. Wcześniej nie zwrócił na nie uwagi. Ale teraz... Ciemne jak piryt. I pełne złocistych iskierek. Ale niedługo się cieszył tym widokiem, bo Liz błyskawicznie odwróciła wzrok. Wyszła na zaplecze.



Wersja do druku Następna część