Cala

Poza Czasem

Wersja do druku

W labiryncie czasu

Roswell
Teraźniejszość

Znudzona Isabel kolejną noc wędrowała po cudzych snach. Jak zwykle, najpierw odwiedziła sny swoich przyjaciół. Ale te tylko pogłębiły jej stan ducha. Bo czy można się rozerwać wchodząc do snów Maxa i Liz? Nie, bo każde śni o drugim. Nuda!
Kyle śnił o jakichś buddyjskich kiczach, o spokoju ducha i innych kretynizmach.
Lekkie ożywienie nastąpiło w śnie Marii. Issy nigdy nie podejrzewała, że dziewczyna Michaela tak nienawidzi swojego kuzyna i potrafi być tak okrutna. W każdym razie Isabel była rozbawiona, wręcz radosna, na samą myśl, że jutro podejdzie do Marii i zapyta ją, czy faktycznie rozciąganie kołem jest lepsze od laleczek woodoo...
Isabel sięgnęła po kronikę szkolną.
Spojrzała na zdjęcie Michaela.
"Ciekawe, o czym śni nasz kosmiczny twardziel", pomyślała.
Dotknęła fotografii przyjaciela.

*Błysk*

Pustynia.

Mały chłopiec biegnie przed siebie.
Strach.
Chronić Zana!
"O czym on śni?"

*Błysk*

Kabina inkubacyjna.

Mały chłopiec chce wyjść na zewnątrz. Ogląda się za siebie.
Niepokój.
Dwójka innych dzieci trzyma się za ręce i patrzy na czwarty inkubator.
Jak dobrze, że oni nic nie pamiętają.
Muszę pozbyć się tego co wiem.
Muszę chronić Zana!

*Błysk*

Isabel ocknęła się z sennego transu. Spojrzała na zdjęcie Michaela.
"O czym on śnił?", pomyślała. "Wyglądało to na nasze wyjście z inkubatorów, ale ja pamiętam to trochę inaczej..."

Nazajutrz
Crushdown Cafe

— Michael... Co ci się dzisiaj śniło?

— Czemu pytasz?

— Z ciekawości...

— Nic. Mnie nigdy nic się nie śni... Nie pamiętam dlaczego.
Michael wzruszył ramionami. Zauważył Marię. Przeprosił Issy i podszedł do swojej dziewczyny. Objął ją ramieniem i pocałował. Razem wyszli na zaplecze.
Isabel patrzyła za odchodzącą parą.
"Coś jest nie tak..."
Issy rozejrzała się za bratem. Musiała z kimś porozmawiać o tym, co widziała we śnie Michaela.
Zobaczyła Maxa przy ich stoliku. Czekał na Liz. Kiedy Isabel podeszła do niego, właśnie kończył rysować gigantyczne serce na karteczce...

— Max, możemy pogadać?

— Jasne siostrzyczko. Co się stało?

— Chodziłam wczoraj po snach...

— Świetnie... Ty chyba jesteś uzależniona...
Isabel puściła ten komentarz mimo uszu.

— Weszłam do snu Michaela.

— I co? Chcesz ze mną rozmawiać, bo śnił sprośności o Marii? A może o Liz, skoro to ze mną gadasz?

— Och przestań! To, że ty śnisz o swojej czarnowłosej księżniczce nie znaczy, że on też musi... Ale nie o to mi chodzi...

— Więc?

— Problem w tym, że to, co widziałam, nie było jego snem. Michael twierdzi, że nie miewa snów.

— W takim razie widziałaś jego wspomnienia.

— To jeszcze nie wszystko. Powiedział, że nie pamięta, dlaczego nie ma snów.

— I?

— Powiedział, że NIE PAMIĘTA. Z reguły... Powinien powiedzieć, że nie wie...

— Issy, przesadzasz... Daj spokój i nie nawiedzaj już nikogo w snach...

*Błysk*

Pustynia
W pobliżu drogi.

Mały, nagi chłopiec stoi naprzeciw zielonookiej dziewczynki, w białej sukience. Ona delikatnie dotyka skroni i patrzy na chłopca.

— Rath, jak będziesz chciał to odzyskać, to po prostu mnie wezwij.

— Dzięki... To bardzo ważne...

— Wiem. Pamiętam.

*Błysk*

Michael usiadł na łóżku. Włożył głowę w dłonie. To był już drugi jego sen. O dwa za dużo. On nie miewał snów. Więc co to było? Wizje? I kim była ta dziewczynka? Nazwała go Rath... Tak nazywał się jego sobowtór z Nowego Yorku... Ale dziewczyna mówiła do niego. Był tego pewien...
Tak miał na imię w poprzednim życiu! Na Antarze.
"A gdyby tak..."
Porozmawia z Maxem. Albo nie. Od razu zacznie się wymądrzać. Popatrzy tym swoim wszechwiedzącym spojrzeniem. Odezwie się mentorskim głosem. Że to tylko sen i takie tam... Max potrafi człowieka... Kosmitę zdołować.

— A może masz coś co może mi... Nam się przydać... Szkoda, że nie wiem kim jesteś, ani co takiego wiesz... Chciałbym się dowiedzieć...

Los Angeles
Teraźniejszość

Młoda dziewczyna zerwała się z łóżka w środku nocy. Głowa bolała ją, jakby stado wściekłych koni postanowiło przegalopować akurat pod jej czaszką. Zacisnęła ręce na skroniach.

— Rath! Przestań krzyczeć! Przyjadę! Ale proszę! Zamilcz!!!
Chwilę jeszcze bolała ją głowa. Widziała różne obrazy, z których żaden nie był jej wspomnieniem. Kiedy ból zelżał, otarła czoło. Przymknęła oczy w zamyśleniu.

— Tylko mi powiedz gdzie...
Odpowiedziała jej cisza.

— Zaczniemy od początku...

Roswell
Teraźniejszość

— Michael, sprawdź w tamtym pudle.

— Panie Valenti, po co panu tyle rzeczy?

— Większość to stare zdjęcia, ale gdzieś tu powinny być dokumenty mojego ojca, na temat, który nas szczególnie interesuje...

— Spójrzmy prawdzie w oczy. Na temat kosmitów, których przecież nie ma. Wszyscy to wiedzą.

— Tak Michael. Masz rację. Wszyscy to wiedzą...
Wszyscy wybuchnęli śmiechem.

Od kilku godzin były szeryf, jego syn, Michael i Maria, przekopywali się przez tony pudeł, które do tej pory stały na strychu. A wszystko przez śmierć Valentiego Seniora. Trzeba było uporządkować rzeczy zostawione, niejako w spadku. Mając w perspektywie cały dzień wśród zakurzonych papierów, Kyle postarał się przynajmniej o towarzystwo. Michael był, można powiedzieć, zaprzyjaźniony z dawnym szeryfem, a Maria... Kobieca ręka mogła się przydać. Tak przynajmniej twierdził ojciec Kyle'a.

Michael zajął się zawartością kolejnego pudła.
Zdjęcia. Tony zdjęć. "Kosmiczny twardziel" starał się z całych sił zachować powagę. Gestem przywołał Marię. Ta podeszła i zajrzała chłopakowi przez ramię. Z każdym kolejnym zdjęciem Maria coraz bardziej dusiła się ze śmiechu.

Mały Kyle ubrany jedynie w kapelusz kowbojski.

Szeryf przebrany za pasterkę (w pełnym makijażu).

Szeryf sikający przy drodze i mały Kyle naśladujący go tuż obok.

Przy ostatnim zdjęciu Michael i Maria niemal tarzali się po podłodze. Kyle miał ochotę zapaść się pod ziemię, zaś były szeryf... Wyrwał kosmicie swoją fotografię i wrzucił do kosza. Optymistycznie nastawiona para, przygotowana na najlepszą rozrywkę, spojrzała na następne zdjęcie.

Mały Kyle, Szeryf, jakaś kobieta i... Dziewczynka.

Michael natychmiast spoważniał. Przyjrzał się postaci. Kucyki z kokardami, ta sama biała sukienka... To była Ona.

— Kto to? Ja ją chyba znam...
Kyle przyjrzał się fotografii.

— To moja ciotka Joyce i jej córka Gina. Nie możesz znać żadnej z nich, bo mieszkają na stałe w Los Angeles. Ostatnim razem odwiedzały nas jakieś dziesięć lat temu.

— Mogę wam nawet powiedzieć dokładnie, kiedy. Były w Roswell, kiedy wyszedłem z komory inkubacyjnej. Wiem, bo spotkałem wtedy tą dziewczynkę, Ginę.
Pozostali spojrzeli po sobie. Nie znali historii Michaela. Max i Isabel nie pamiętali za dużo, ale wszystko co mogli, opowiedzieli przyjaciołom. Michael zawsze twierdził, że nic nie pamięta, a teraz serwował im takie rewelacje.
Ciszę, pełną konsternacji, przerwał dzwonek do drzwi. Wszyscy podskoczyli na równe nogi. Kosmita ubiegł resztę i skierował się do drzwi ze słowami: "ja otworzę". Wyszedł z pokoju pozostawiając zdziwionych ziemian wśród stosów starych zdjęć i dokumentów, żywcem wyjętych ze strefy 51.
Gdy otworzył drzwi, zobaczył dziewczynę. Miała kasztanowe włosy i... Zielone oczy. Obok niej stała podróżna torba.
Ich oczy spotkały się.

*Błysk*

Rath rozglądał się wokół zdenerwowany. Usłyszał odgłos od strony drogi. Schował się za dużym głazem.

— Mamo, ja muszę siusiu!

— Dobrze kochanie. Wujek zatrzyma się, a ty idź za tamten głaz. Poczekamy.
Rathis przygotował się do ataku, gdy zobaczył małą, zielonooką dziewczynkę, w białej sukience, wychodzącą zza głazu. Spojrzała na niego zaskoczona. Później na jej twarzy pojawił się uśmiech.

— Cześć, jestem Gina, a ty jesteś goły.
Rath poczuł się trochę zdezorientowany. Był dzieckiem, tego nie dało się ukryć, a jej reakcja była typowo dziecięca, ale... Z tym co wiedział nie potrafił zareagować jak zwykłe dziecko.

— Jestem Rath i dopiero się urodziłem.

— Jesteś goły i głupi. Bocian by cię nie uniósł. Jesteś za duży.

*Błysk*

— Gina...

— Rath...

Gina objęła Michaela za szyję. Ten wtulił twarz w jej włosy. Był zdziwiony swoją reakcją. Nie znał tej dziewczyny. Spotkał ją tylko raz w życiu, ponad dziesięć lat temu. Nawet nie pamiętał szczegółów tamtego spotkania, a mimo to czuł, że osoba, którą przytulał, była mu w specyficzny sposób bliska.

— Michael? Co ty wyrabiasz?
Kosmita natychmiast odsunął się od gościa. Obejrzał się i zobaczył to, czego najbardziej się obawiał – Marię. Stała w drzwiach pokoju razem z Kylem i byłym szeryfem. Była równie zaniepokojona tym, co zobaczyła, co zdenerwowana. Jej chłopak obejmował inną dziewczynę. Żeby chociaż była piękna! Ale ona była najwyżej przeciętna... A on, mimo to ją obejmował! Michael spojrzał na przyjaciół, a potem na Ginę.

— Mówiłem wam, że ją znam.
Kyle uśmiechnął się złośliwie.

— Tak. Przed chwilą widzieliśmy, jak bardzo ją znasz...

— Zamilcz kretynie.
Gina zbliżyła się do kosmity i wyszeptała mu do ucha:

— Rath... Jakby ci to... Mój wujek poluje na takich, jak ty... Nie jesteś tu bezpieczny...

— Gina, spokojnie. Twoja rodzina wie o wszystkim. Pomagają nam...
Dziewczyna powiodła podejrzliwie wzrokiem po obecnych. Chwilę się zastanowiła.

— Jestem głodna. Przejechałam kawał drogi. Może pozwolicie mi wejść?
Rozładowała sytuację. Maria poczuła do niej sympatię, choć jeszcze przed chwilą miała ochotę wydrapać jej oczy...

— Zadzwonię po resztę. Powinni to usłyszeć.
Michael skierował się do telefonu i zadzwonił do Evansów.

— Poznajcie się. Gina Valenti, Max i Isabel Evansowie.

— Zan i Vilandra...

— Skąd..?

— Po kolei. Usiądźmy, bo to za długa historia, żeby ją opowiadać na stojąco.

Usiedli. Michael, Gina, Kyle, Valenti, Max, Isabel i Maria. Kiedy Gina zaczęła opowiadać wszystko stało się jasne. Znała całą historię Królewskiej Czwórki. Isabel także zrozumiała nareszcie sny Michaela. Zaś opowieść Giny doszła do momentu zdrady...

Usiedli. Michael, Gina, Kyle, Valenti, Max, Isabel i Maria. Wszyscy spojrzeli wyczekująco na Ginę. Jej twarz miała wyraz zdecydowania.

— Nic wam nie powiem. Nie w obecności tej zdrajczyni.
Wskazała palcem na Issy. Kosmitka poczuła się zmieszana. Wszyscy wiedzieli o tym, co zrobiła jako Vilandra, ale że wie o tym całkiem obca osoba... To zupełnie ją dobiło. Napięcie wzrastało. Michael próbował jakoś to naprawić.

— Gina... To było na Antar...

— Rath! Przestań! Nie broń jej, bo nawet nie pamiętasz. Ja pamiętam. Każdą minutę twojego życia. Pamiętam też ostatnią osobę, którą widziałeś, nim sztylet zatopił się w twoje serce. Nie zgadniesz kto... Twoja piękna Vilandra! Niedoszła żoneczka, której tak bronisz! Ona cię zabiła!
Michaela wmurowało. Spoglądał to na Ginę, to na Isabel, która wydawała się równie zaskoczona, co on sam. Nie wspominając o pozostałych. Napięcie sięgnęło zenitu.

Roswell
Przyszłość

— To nie może się wydarzyć.

— Maxwell...

— Michael, obie możliwości rzeczywistości nie sprzyjają naszym planom.

— Wiem. Ale ja muszę spotkać Ginę. Muszę przekazać jej moje wspomnienia. Ty nawet nie wiesz, jakie to ważne.

— Pamiętam. Mówiłeś mi to już kilka razy. Ale nie możemy dopuścić do śmierci Isabel. Jeżeli to dla ciebie takie ważne, to jak inaczej chcesz powstrzymać Ginę przed wyjawieniem wszystkiego na forum?

— Nie wiem...

— A może masz pomysł jak powstrzymać ją przed wykrzyczeniem zdrady prosto w oczy Issy?

— Tego też nie wiem.
Siedzieli w Crushdown Cafe. Było ich tylko dwóch. Dwóch Antarejczyków, z czwórki, która przyleciała. I chcieli temu zapobiec. Nie mogli pozwolić, by Isabel zginęła. A w obu znanym im wariantach czasoprzestrzeni siostra Maxa umierała. W każdym przypadku powodem, agresorem i katem była Gina Valenti i to co pamiętała. Z jakiegoś powodu Michael nie chciał powiedzieć, dlaczego to takie ważne, aby Gina dostała jego wspomnienia.

— Maxwell. To naprawdę ważne. Ona musi je dostać, a potem oddać mnie. To konieczne. Dla nas wszystkich.

— Dla Isabel także?!
W głosie Maxa słychać było rozgoryczenie.

— Przestań! Mścisz się na mnie, za coś, czego nie zrobiłem! Nie tak zachowuje się prawdziwy przywódca! Tak reaguje zapatrzony w siebie smarkacz!

— Przestańcie się kłócić!
Obaj kosmici spojrzeli w kierunku wchodzącej Liz. Kobieta odgarnęła grzywkę z oczu i spojrzała na przyjaciół.

— Kyle mówi, że mamy dzień, nim Skórowie do nas dotrą. Więc jeśli chcecie jakoś zaradzić śmierci Isabel, to nie macie dużo czasu.

— Dzięki Liz, ale nie wiemy, co robić.

— Ja właśnie w tej sprawie.

— Kochanie, chcesz powiedzieć, że znasz sposób?

— Max... Pamiętasz, jak zobaczyłeś mnie z Kylem, w łóżku?
Max skrzywił się na wspomnienie tego przykrego faktu. Rozmowa zaczęła wchodzić na kruchy lód i Michael postanowił się nie wtrącać. Na razie.

— Zrobiłam to, bo powiedziałeś, że zginiemy, jeśli nie przestaniesz mnie kochać.

— Nigdy nic takiego nie mówiłem!

— Mówiłeś. Ty z naszej przyszłości. Tamtej.
Michael spojrzał na Maxa i doszedł do wniosku, że czas dorzucić swoje trzy grosze.

— Faktycznie. Maria coś tam wspominała, ale nie wpadłem na to wcześniej. Moglibyśmy odstawić podobny "myk"...
Max spiorunował go wzrokiem.

— Wiedziałeś?!

— Tak, ale nie mogłeś się dowiedzieć. To jakieś tam problemy, których nie kapuję...

— Przemyślałam to. Skonsultowałam się z tym geniuszkiem fizycznym, z którym chodziłam na chemię. Jackiem Sommersonem.

— I co?

— Jack twierdzi, że rzeczywistość ma nieskończoną ilość możliwości. Operując i wpływając na teraźniejszość, kształtujemy przyszłość. Jedyne, co nie ulega zmianie to przeszłość. Jednak, gdy zmienimy przeszłość, to "teraz" nie musi wyglądać tak, jak nam się wydaje.

— Wybacz Liz. Być może Max coś zrozumiał, ale mnie to trzeba jakimś normalnym językiem. Najpierw mówisz, że przeszłości nie da się zmienić, a potem, że trzeba...

— Musisz... Inaczej. Trzeba cofnąć się w czasie. Wtedy przeszłość stanie się teraźniejszością i będzie można ją zmienić.

— No to na co czekamy? Zmieńmy co trzeba i wracajmy!

— Michael, to nie takie proste. Kiedy tamten Max zmienił co trzeba, jego teraźniejszość przestała istnieć. On też.

— Umarłem?

— Nie Max. On po prostu zniknął. Nigdy nie istniał.

— Pokręcone. Maxwell, ustalmy dwie rzeczy. Co zmienimy i kto wybiera się na wycieczkę...

— A jeśli spotkasz Ginę w innych okolicznościach? Nie wiedząc kim jest?

— Że niby nie rozpoznam jej? To nie wypali. Rozpoznaliśmy się w momencie, kiedy nasze oczy się spotkały.

— A jeśli zablokuje się jej dostęp do twoich wspomnień, to nie będzie pamiętać Vilandry, Zana... Nie będzie też może miała dostępu do zdolności...

*Błysk*

— Rath! Przestań! Nie broń jej, bo nawet nie pamiętasz. Ja pamiętam. Każdą minutę twojego życia. Pamiętam też ostatnią osobę, którą widziałeś, nim sztylet zatopił się w twoje serce. Nie zgadniesz kto... Twoja piękna Vilandra! Niedoszła żoneczka, której tak bronisz! Ona cię zabiła!
Napięcie sięgnęło zenitu. Po twarzy Giny spływały łzy.

— Nie pamiętasz Rath... Nie pamiętasz, ale ja ci przypomnę!
Zamknęła oczy. Przez głowę Michaela zaczęły przelatywać obrazy. Nie, nie obrazy. Wspomnienia. Jego własne.

*Błysk*

— Rathisie, musisz oddać swoją wiedzę, bo inaczej wszystko pójdzie na marne.

— Ale Nasedo... Przecież po coś została mi ona dana.

— Odzyskasz ją, ale teraz musisz znaleźć kogoś, kto przyjmie na siebie ten ciężar.

— A ty?

— Ja nie mogę. Moja struktura na to nie pozwala...

— Ale dlaczego?

— Bo inaczej Zan będzie polegał na tobie, a nie na swoich zdolnościach przywódczych. Musisz chronić Zana, a on sobie nie poradzi, jeżeli nauczy się polegać TYLKO na tobie. Ciebie może kiedyś braknąć.

— Rozumiem. Chronić Zana...
Rath wyszedł.
Hologram zniknął.

*Błysk*

— Zan! Uciekaj!

— Rath! Gdzie Ava?!

— Nie żyje! Mam jej DNA! Spokojnie, damy radę!
Kolejny wybuch wstrząsnął pałacem.

— Zan! Do cholery! Jesteś królem! Musisz żyć!

*Błysk*

— Gina, ja cię nie będę pamiętać...

— Nie martw się głupi kosmito. Jeśli mnie wezwiesz, to znaczy, że jednak mnie sobie przypomnisz...

— Jak na małą dziewczynkę, jesteś bardzo bystra.

— Wiem. A ty jesteś głupi. I jesteś kosmitą.

*Błysk*

— Dobranoc Rathy. Czekaj na mnie w niebie, kochanie.

— Vil... Ty...

— Tak, ja.
Ciemność.

*Błysk*

— Isabel... Ty mnie... To znaczy, Vilandra...

— Mówiłam ci Rath... Ale teraz za to zapłaci...
Gina skierowała swą dłoń w kierunku Isabel. W jednej chwili błysnęło, zaś w drugiej Issy leżała na podłodze w kałuży krwi. Max starał się ją uzdrowić, ale obrażenia były zbyt rozległe... Spojrzał z nienawiścią na Ginę.

— Zabiłaś ją!
Ofiarą kolejnego "błysku" była Gina Valenti... Ona też już nie wstała...

*Błysk*

— Michael?
Kosmita wyrwał się z zamyślenia. Max i Liz wpatrywali się w niego z oczekiwaniem.

— To dobry pomysł... Trzeba mi powiedzieć, żebym zablokował Ginę... Dobra. No to ruszam.
Michael zaczął się zbierać do wyjścia. Liz zareagowała niemal natychmiast.

— Michael... Obawiam się, że nie możesz lecieć.








Michael zaczął się zbierać. Liz posłała Maxowi znaczące spojrzenie. On zrozumiał.

— Michael, obawiam się, że nie możesz lecieć. Nie możesz spotkać się ze sobą. To się źle skończy. Obawiam się, że jeżeli ma się udać, to ja muszę to zrobić. I z tego co się tu dowiedziałem to będzie drugi raz...

— Dobra. Chodźmy do Granilithu...

— Max... Powodzenia...

— Liz... Kocham cię, wiesz o tym.

— Maxwell...
Max spojrzał na przyjaciela.

— Max przedstaw się mi jako Zan. Wtedy jeszcze tak o tobie myślałem... I zwracaj się do mnie Rath.

— Jasne...
Dwaj przyjaciele uścisnęli sobie dłonie. Max pocałował jeszcze na pożegnanie swoją ukochaną. Podszedł do Granilithu. Obejrzał się, po czym dotknął powierzchni artefaktu. Błysnęło i po chwili, był już we wnętrzu Granilithu. Nim zdążyli się zorientować zniknął.

— Powodzenia Maxwell...
Roswell przeszłość

" Chronić Zana!"
Mały chłopiec szedł przez pustynię. Musiał znaleźć kogoś kto przejąłby jego wiedzę... To było bardzo ważne... Nasedo tak powiedział. W pewnej chwili poczuł czyjąś obecność.
" Czy to możliwe, żeby tak szybko nas znaleźli?"
Obejrzał się. Ujrzał przed sobą mężczyznę w skórzanej kurtce. Jego czarne włosy sięgały do ramion... Kogoś mu przypominał...

— Rath... Spokojnie, to ja, Zan.

— Kłamiesz! Zan dopiero co wyszedł z inkubatora.

— Rath, naprawdę jestem Zanem. Z przyszłości.

— Dlaczego mam ci wierzyć?

— Wysłuchaj mnie. Spotkasz dziewczynkę, Ginę Valenti. Dasz jej swoje wspomnienia. Ale musisz założyć jej blokadę. Ona nie może mieć dostępu do tego co jej pokażesz. To bardzo ważne. Od tego zależy przyszłość Vilandry. Jej życie...

— Ona mnie zbiła!

— Tak, ale nie była wtedy sobą. Jeśli ona zginie, zginie też osoba, która będzie ci bardzo bliska.

— Nie szkodzi.

— Ja także będę w niebezpieczeństwie.
" Chronić Zana"
Twarz małego Ratha przybrała zabawny wyraz dziecięcego uporu...

— Dobrze, Wasza Wysokość. Jak każesz.


Roswell, teraźniejszość

— Liz, jak długo mamy czekać?

— Nie wiem Michael, nie mam pojęcia.

— A jak wróci, jeśli mu się nie powiedzie?
Liz spojrzała przerażona na Michaela. Straciła Maxa.

— Myślisz, że mu się udało?

— Wciąż tu stoimy... Chyba teraz moja kolej...

— Powodzenia Michael...
Liz objęła swojego przyjaciela. Michael powtórzył operację, którą wykonał przed momentem Max i po chwili Liz była sama.


Roswell, teraźniejszość... Kilka dni wcześniej

Pojawił się w błysku. Obok Granilithu. Wszystko wyglądało jak przed chwilą... Tylko nie było Liz. Rozejrzał się. Nie było różnicy. Czy on w ogóle się przeniósł? I co teraz? Może powinien komuś zdradzić swoją obecność... Komu? Sobie nie może, choć byłoby to najskuteczniejsze... Do Giny nie pójdzie bo, nie wiadomo, czy Max wykonał misję... Isabel? Przecież to o nią chodzi. Głupota.
Może powinien zrobić tak jak wtedy Max i iść do ukochanej... Chociaż Maria mogłaby nie zrozumieć. Liz! Biedaczka ma i będzie mieć własne problemy. Kto wie, czy nie poważniejsze od pomagania kolejnemu kosmicie z przyszłości. Kyle też nie wchodził w grę. Gdyby Tess wciąż tu była, to co innego, ale oczywiście brak mu było szczęścia... A szkoda. Został mu Valenti. Zaufać mu?
Już miał ruszać w odpowiednim kierunku, Kiedy usłyszał jak ktoś wchodzi do kabiny inkubacyjnej, tuż przed pomieszczeniem Granilithu. Los podjął decyzję za Michaela.

— Max, czy myślisz, że powinniśmy tu przychodzić?

— Ależ Liz. Dlaczego nie? Tu możemy być sami.
Cisza.

— Max, ja muszę już iść. Mam zmianę w barze.

— Możesz się spóźnić. To interes twoich rodziców.

— Tak, ale Maria ma randkę z Michaelem.. Jeśli jej to uniemożliwię, to mnie znienawidzi. Wiesz jak za nim szaleje...

— Tak...

— Muszę lecieć.
Cisza. Kroki. Jednej osoby. Kto wyszedł?
Postanowił zaryzykować. Wchodząc zobaczył Maxa. Odetchnął. Chyba jednak wyjawi wszystko jemu.

— Maxwell...
Max odwrócił się błyskawicznie, przygotowany do obrony. Kiedy rozpoznał Michaela, opuścił dłoń. Ale jego zdziwienie nie minęło. Bo Michael, którego widział przed sobą nie był Michaelem, Którego widział niecałe dwie godziny temu...

— Michael? To ty?

— Maxwell... Mamy problem. Musisz mi pomóc...


W LABIRYNCIE ZCZASU:
Roswell, teraźniejszość

—Maxwell... Mamy problem. Musisz mi pomóc...Max popatrzył na Michaela. Nie miał wątpliwości. Mężczyzna przed nim, to był jego przyjaciel. Starszy o ponad 20 lat. Z twarzą pokrytą bliznami, bardziej umięśniony i inaczej ubrany, ale to wciąż był Michael.

— Jaką mam gwarancję, że nie jesteś tu aby mnie zabić?

— Mam cię chronić kretynie! Wysłałeś mnie tu, bo sam nie mogłeś się spotkać ze sobą...
Wzrok Maxa mówił sam za siebie. Michael nie był zbyt zdziwiony. Sam by w to nie uwierzył. Ale teraz musiał to jakoś wytłumaczyć Maxowi. Ale nagle poczuł niepokój. Coś kazało mu uciekać.

— Która godzina?
Max spojrzał na zegarek.

— Pierwsza po południu. Jeśli chcesz znać jeszcze dat, to jest wtorek.

— Datę znam. Ale musimy stąd iść. Natychmiast!

— Dlaczego?

— Nie tylko ty przyprowadzasz tu dziewczyny.

— Chcesz przez to powiedzieć...?

— Zaraz przyjdą tu z Marią. Twoja obecność jest nie wskazana... Moja ty bardziej...
Max zastanawiał się przez chwilę.
" Czy mogę mu zaufać?" myślał. Wreszcie podjął decyzję.

— Dobrze, chodźmy.
Michael skinął głową na znak zgody i oboje wyszli z kabiny inkubacyjnej. Zdążyli się 1ukryć za skałami, w samą porę by zobaczyć samochód i wysiadającą z niego parę. Max nie mógł uwierzyć własnym oczom. Z samochodu wysiadł Michael z Marią. Popatrzył na osobę obok siebie. To także był Michael. Starszy, ale jednak. Spojrzeli sobie w oczy.

— Poczekamy, aż wejdę z Marię do środka... I pójdziemy w jakieś bezpieczne miejsce.

— Pójdziemy do mnie.

— Nie! Nikt nie może wiedzieć, że tu jestem. Ewentualnie Liz, ale to jej powiem.

— Dlaczego?

— Dlaczego nikt nie może się dowiedzieć? Czy, dlaczego Liz?

— Oba.

— Bo nie jestem z tego czasu. To skomplikowane. A na drugie pytanie odpowiedź poznasz sam. Chodźmy. Po drodze opowiem ci wszystko...

Roswell, przeszłość

— Gina, ja nie będę cię pamiętał...

— Nie martw się, głupi kosmito... Jeżeli mnie wezwiesz, to znaczy, że jednak mnie sobie przypomnisz.

— Jak na małą dziewczynkę, jesteś mądra...

— Wiem. A ty jesteś głupi. I jesteś kosmitą.

— Idź już. Bo zaczną się martwić.
Gina otrzepała sukienkę, uśmiechnęła się i pobiegła w kierunku samochodu. Mały Kyle zaczął narzekać, jakie to dziewczynki są beznadziejne i temu podobne frazesy dziecka. Szeryf Valenti i jego siostra zagonili dzieci di jeepa i odjechali w kierunku miasta. Nie zauważyli małego, nagiego chłopca i dorosłego mężczyzny w skórzanej kurtce.

— Wasza Wysokość myśli, że to pomoże?
Cisza.

— Wasz Wysokość?
Rath odwrócił się i spojrzał na Zana. Mężczyzna patrzył na swoje ręce. Tak,jakby widział je po raz pierwszy. Jakby z obawą Max zbliżył dłonie do skały. Kiedy dotknął głazu wyglądał na załamanego.

— Wasza Wysokość?
Rath patrzył wyczekująco na Maxa.

— Nie udało się...
Jego głos brzmiał pusto. Dłoń położona na głazie powoli zacisnęła się w pięść. Na chwilę przymknął oczy

* Błysk*

— Ale potem wymaż mi pamięć. Nie chcemy, abym zrobił coś głupiego...

— Michael...

— Odbierasz mi przyjemność wykazania się, więc chociaż posłuchaj moich rad.

* Błysk*

Max spojrzał na małego Ratha. Położył rękę na główce chłopca.

— Nie bój się.

— Nie boję się Wasza Wysokość.
Rath zamknął oczy. To samo zrobił Max. Rath ujrzał pod powiekami błysk.
Kiedy Max zdjął rękę z głowy chłopca, ten padł na ziemię.
" Kiedy się obudzi nie będzie niczego pamiętać."
Max rozejrzał się wokół. " Muszę znaleźć jakieś bezpieczne miejsce. Trzeba przeczekać, do momentu, aż Michael pojawi się w Roswell. Dla niego to tylko chwila, ja będę musiał czekać lata."

Roswell, teraźniejszość

— Co się stało po śmierci Isabel i Giny?

— Szeryf wziął na siebie całą winę. Skazali go na śmierć. Ale Kyle był wobec nas lojalny. Kilka razy uratował ci życie. Nic już nie było takie same. Jakimś cudem twoi rodzice dowiedzieli się kim jesteś... Nie chcesz wiedzieć.

— Co się stało?

— Wydali cię. Pech chciał, że osoba, której powiedzieli była Skórem. Nie wyszli z tego cało...
Max przymknął oczy. Jego twarz wyrażała ból.

— Maxwell, właśnie temu chcemy zapobiec. Pomóż mi.

— Możesz na mnie liczyć.

— Dobrze. A teraz idź.

— O czym ty mówisz?

— Mamy spotkać się w Crushdown Cafe. Nie możesz się spóźnić. Bądź, co bądź, to ty zwołałeś to spotkanie. Pamiętasz?

— A, tak.

— Idź, znajdą cię.
Max kiwnął głową. Wyszedł zostawiając Michaela w pokoju hotelowym. Znajdowali się niedaleko baru Parkerów. Nie zauważył, że jest obserwowany. Obserwowany przez siebie samego. Stary Max siedział w zdezelowanym picapie. Jego niegdyś czarne włosy dziś pokrywała siwizna. Wciąż miał na sobie kurtkę, w której zaczynał podróż. Była już mocno zużyta, ale nigdy nie pomyślał o je zmianie. Łączyła go z jego czasami i z jego Liz.

Roswell, przyszłość, pięć lat później

Max siedział w picapie i patrzył na budynek Roswell High. " Tu się poznamy. Ale jeszcze za wcześnie. Na razie jesteśmy w podstawówce." Samochód ruszył. Max jechał przez ulicę miasteczka. Odkąd utkwił w nie swojej rzeczywistości uważnie śledził losy swoje i swoich przyjaciół. Nie mógł ingerować w żadne zdarzenia, bo inaczej mógłby coś zepsuć. Był tu w konkretnym celu. Musiał tylko poczekać. A póki co… Pojedzie do małego Michaela. Evansowie pojechali na wakacje, ale mały został. Ze swoim nędznym opiekunem.
Nie ingerować.
To ciężkie, ale dzięki temu Michael będzie takim dobrym wojownikiem.

Roswell, teraźniejszość

Michael patrzył przez okno, za młodszą wersją Maxa, którego znał. Kiedy młody Max zniknął mu z oczu, jego uwagę przykuł stary picap zaparkowany w pobliżu. W środku najwyraźniej ktoś był… Michael wysilił wzrok. Za kierownicą siedział stary mężczyzna, który… który właśnie wysiadł i skierował się w stronę hotelu. Kiedy starzec wszedł do środka, Michael przygotował się do obrony. Nie lubił przypadków. Przypadki nie istniały. Usłyszał, jak drzwi do jego pokoju się otwierają. Błyskawicznie się odwrócił. Przed starcem pojawiło się zielone pole ochronne.

— Max!

— Witaj Michael. Kopę lat.

Roswell, przyszłość

— Powodzenia Michael…
Liz objęła swojego przyjaciela. Michael powtórzył operację, którą wykonał przed momentem Max i po chwili Liz była sama… Ale ten stan rzeczy nie trwał długo. Do pomieszczenia z Granilithem wbiegł zdyszany Kyle. Kurczowo trzymał się za lewe ramię, z którego obficie lała się krew. Zaskoczona Liz podbiegła do niego.

— Liz! Skórowie nadchodzą!

— Przecież mówiłeś!

— Pomyliłem się! Musimy zniszczyć Granilith. Inaczej będziemy zgubieni.

— Ale oni wyruszyli!

— Trudno!

— Ale…

— Liz! Jeśli im się uda, to nigdy go nie stracisz!
Kyle'a nie było przy rozmowie w Crushdown Cafe, ale doskonale wiedział, dlaczego Liz się waha. Jej przyjaciółka mówiła o podróżach w czasie za pomocą Granilithu przy wszystkich. Kyle domyślił się, że Max i Michael postanowili wszystko odkręcić. Widocznie jeszcze im się nie udało…

— Liz pospiesz się!
Liz zacisnęła pięści. Po chwili zaczęła wykonywać procedurę, którą pokazał jej Max. Już miała nacisnąć ostatni guzik, gdy do środka wsypali się Skórowie. Kyle padł na ziemią z krzykiem. Liz oberwała w plecy. Kiedy świat ciemniał jej przed oczami, wzrok miała skierowany na ostatni przycisk. Zebrała ostatnie siły.

— Kij wam w oczy! Sukinsyny!
Wcisnęła przycisk.
" Nigdy nie przeklinała", Zdążyło przebiec przez głowę Kylowi.
Wszystko wypełniło światło.
To był największy wybuch w historii galaktyki.
Po układzie słonecznym pozostało wspomnienie. Po Granilicie też.

Antar, przyszłość

— Zrobili to! Zniszczyli Granilith!

— Kavar! To wszystko twoja wina! Rewolucji ci się zachciało!

— Zamilcz głupcze! Pozwól mi pomyśleć.
Kavar miotał się po sali tronowej.

— Nie myślałem, że to powiem, ale… Oby Zanowi się powiodło.

— Wasza Wysokość.

— Teoretycznie śmierć Vilandry dała nam przewagę w bitwie, ale jeśli ona przeżyje to ci kretyni nie zniszczą Granilithu…

* Błysk*

Roswell, teraźniejszość

— Max… Jesteś.

— Przystojny? Uroczy? Zabawny?

— Stary.

— Ciągle o tym zapominam.

— Jak to się…?

— Byłem nastawiony na to, że jak założysz Ginie blokadę, twoja podróż nie będzie konieczna. Myślałem, że zniknę tak jak mówiła Liz. Niestety. Wciąż tu jestem.

— Ale nawet jeśli… Nie powinieneś tak się zestarzeć. Wyglądasz na 80 lat. O 20 za dużo…

— Życie w dwóch czasach naraz strasznie męczy. Młody Ja tego nie odczuwa bo żyje w swoim czasie. Ale ja znajduję się w złym czasie. Jeszcze na dodatek zbyt blisko swojego młodszego egzemplarza. Psychicznie i fizycznie.

— Teraz możesz mi pomóc. Chcę sprowadzić tu Ginę wcześniej.

— Jak?

— Dziewczyna wyruszy z Los Angeles jutro i dotrze do Roswell za dwa dni. Jeśli przybędzie dzień wcześniej, spotka mnie w innych okolicznościach. To może pomóc.

— Chcesz ją przenieść?

— Sam nie dałbym rady, ale z twoją pomocą…

— Starzy przyjaciele usiedli przy stole w hotelowym pokoju. Kiedy uzgodnili szczegóły planu, wdali się w rozmowę. Rozmowę, która trwała resztę nocy.

Poza czasem

— Myślisz, że im się uda?

— Na pewno coś się zmieni.

— Skąd ta pewność?

— To, że ich czas funkcjonował jeszcze po ich wyruszeniu, nie znaczy, że im się uda. Rzeczywistości istnieją równolegle. Zauważyłeś ten błysk w ich czasie?

— Tak.

— To oznacza zmiany.

— Dlaczego teraz obraz ich czasu tak miga?

— Bo rzeczywistość nie wie jaką możliwość zrealizować.

— W moim przypadku było tak samo?

— Podobnie. Twoja sprawa była mniej skomplikowana i mniej osób było w nią zaangażowanych.

Roswell, przyszłość

Pustka. Po wybuchu Granilithu nie zostało wiele z starej Matki Ziemi.

Ziemia krążyła spokojnie wokół Słońca.

Po wybuchu powstały duże planetoidy, Które siła eksplozji skierowała w różne części kosmosu.

Nad Roswell wstał kolejny dzień.

Jedna z nich pędziła w stronę Antar.

Liz spojrzała z miłością na męża.

Antenyjczycy nie wiedzieli, że został na nich wydany wyrok.

Pocałowała go.

Kavar nie wiedział co robić.

Max uśmiechnął się przez sen

Roswell, teraźniejszość

— Max, jesteś gotowy?

— Jasne! Może wyglądam na starca, Ale moje zdolności wciąż są w najwyższej kondycji.
Michael zastanowił się przez chwilę nad sensem zdania, Które wypowiedział Max. Wzruszył ramionami i skoncentrował się.


Autostrada z Los Angeles, teraźniejszość

Zielony chevrolet pędził autostradą. Gina Valenti siedziała za kierownicą. Z radia leciała piosenka " I'll be missing you" jakiegoś czarnego wykonawcy. Gina pogrążona była w myślach, ale kiedy przed nią błysnęło automatycznie nacisnęła hamulec. Szarpnęło nią. Uderzyła głową o kierownicę.

Roswell, teraźniejszość

Kiedy się ocknęła znajdowała się już w zupełnie innym miejscu. Przejrzała się w lusterku wstecznym. Po uderzeniu w kierownicę nie było nawet guza.

— Co jest?
Rozejrzała się dookoła. Zobaczyła bar Crushdown Cafe. Była w Roswell! Jakim cudem?!
Po chwili zastanowienia ruszyła ramionami i wysiadła. Skierowała się w kierunku baru. Była głodna. Nie zauważyła starego picapa, z którego obserwowało ją dwóch mężczyzn. Żaden z nich nie odezwał się ani słowem. Starszy zacisnął dłonie nad kierownicą, zaś młodszy z nich miał oczy pełne nadziei.

Liz podeszła do nowego gościa. Dziewczyna miała długie, kasztanowe włosy i wielkie, zielone oczy. Przed nią leżał duży zeszyt. Liz zerkała nań z ciekawości. Kartkę wypełniało słowo, a właściwie imię.
Liz poczuła się zdezorientowana.

— Co podać?

— Macie tort czekoladowy?

— Tak.

— Poproszę. I butelkę tabasco.
Liz była coraz bardziej zaniepokojona. Danie słodko-ostre. Takie jedli tylko " jej" kosmici...

— Zaraz przyniosę
Liz skierowała się w stronę kuchni. Po drodze chwyciła za ramię Marię i ją także zaciągnęła na zaplecze. Przyjaciółka Liz nie zadawała pytań. Oduczyła się tego, odkąd spotykała się z Michaelem. Gdy znalazły się na zapleczu Liz zawołała jeszcze Michaela z kuchni.
Para patrzyła na nią pytająco.

—Wyjrzyjcie przez okienko na salę.
Zrobili co im kazała.

— Przy stoliku siedzi dziewczyna. Prawdopodobnie notuje coś w zeszycie.

— Widzę!?

— Zamówiła tort czekoladowy z tabasco.

— Kyle też kiedyś tego próbował…

— A w zeszycie notuje jedno imię. Rath.
Maria spojrzała na Michaela. Ten popatrzył najpierw na Liz, potem znów na dziewczynę przy stoliku. Po chwili namysłu podszedł do stolika, przy którym siedziała Gina. Bez pytania usiadł.
Kiedy Gina zorientowała się, że ktoś siedzi przy jej stoliku podniosła wzrok. Ich spojrzenia się spotkały.

* Błysk*

— Cześć jestem Gina, a ty jesteś goły.
Rath był przygotowany na spotkanie tej dziewczynki. Jej wielkie, zielone oczy, wbiły się w jego umysł. Ten drobny szczegół odblokuje mu pamięć.

— Jestem Rath i dopiero się urodziłem.

— Jesteś goły i głupi. Jesteś za duży. Bocian by cię nie uniósł.

— Nie jestem głupi. Jestem mądry. Inaczej nie umiałbym pilotować statków kosmicznych.

— Jesteś goły, głupi i jesteś kosmitą.

* Błysk*

— Gina…

— Rath>

— Michael.
Gina została zbita z tropu.

— Co?

— Mam na imię Michael. Wszyscy tak mnie nazywają. Michael Guerin.

— No tak ja też się przedstawię. Gina Valenti.
Teraz Michael poczuł, że się gubi.

— Kyle to…

— … mój kuzyn. Fajnie, nie? Żeby było zabawnie, jego ojciec poluje na kosmitów.

— Polował. Teraz nam pomaga.
Gina była zupełnie zaskoczona. Spodziewała się, że Roswell się zmieniło… Ale żeby aż tak?
Spojrzała na Michaela. Położyła palce na skroni.

— Kiedy chcesz to odzyskać?

— A co tam masz?

— Wspomnienia. Twoje wspomnienia.
Michael szybko przekalkulował wszystkie możliwości.

— Zaraz.

— Nie tutaj. Chyba, że chcesz wydać swoją tożsamość…

— Poczekaj tu.
Michael wstał i wrócił na zaplecze. Tam czekały wciąż zdenerwowane Liz i Maria. Ta ostatnia kończyła właśnie rozmawiać przez telefon.

— Max i Isabel zaraz tu będą.

— Po co? To kuzynka Kyle'a. Gina Valenti. Nie jest naszym wrogiem.
Maria spojrzał podejrzliwie na swojego chłopaka.

— I tego wszystkiego dowiedziałeś się w ciągu 5 minut rozmowy?
Michael pokręcił głową zrezygnowany. Zawołał Ginę.
Dziewczyna weszła na zaplecze. Spojrzała na Liz i Marię, potem na Ratha.

— Co się stało? Coś jest nie tak?

Ręce Maxa przeszły przez kierownicę jego samochodu.
Max i Michael spojrzeli na siebie z nadzieją.

W tym momencie na zaplecze weszli Max i Isabel.

— Michael, co jest? Maria dzwoniła. Była bardzo zdenerwowana.

— Max spokojnie. Chce wam kogoś przedstawić. To Gina Valenti. Gina, to Max i Isabel Evansowie.
Gina przyjrzała się nowo przybyłym.

— Rath… To znaczy Michael… kolejni ludzie? Jesteś nieostrożny. Głupio to przyznać, ale ludzie nie są zbyt godni zaufania.

— Gina, spokojnie. Oni są tacy jak ja.

— Kosmici? Jeszcze lepiej. Czy ty nie jesteś świadom tego, że polują na ciebie i na resztę królewskiej czwórki?
Max postanowił wkroczyć.

— My jesteśmy z Królewskiej Czwórki.

Ręce Maxa znów leżały na kierownicy.
Mężczyźni wydawali się załamani.

— Maxwell, nie możemy bezczynnie czekać.

— Ale, przecież nie możemy spotkać młodszych… nas…

— Żyłeś tu dość sługo i nic się nie stało. Po prostu spróbujemy ich nie dotykać, co będzie proste.

— Dobrze. Chodźmy.

Gina spojrzała na Michaela. Potem na Maxa. Kiwnęła głową w jego kierunku.

— Zan.
Max potwierdził skinięciem. Isabel postanowiła ubiec nową w wypowiedzeniu jej imienia.

— Skąd ty to wszystko wiesz?

— Mam wspomnienia… Michaela. Długo nie mogłam do nich dotrzeć, ale one przenikały do moich snów. Nauczyłam się paru ciekawych rzeczy… A ty? Kim jesteś? Ava, czy… Vilandra?
Gina splunęła po wypowiedzeniu tego imienia.

— Co masz do Vilandry, że tak reagujesz na dźwięk jej imienia?

— Właściwie to nic. Isabel, nie rzucaj się tak. Mnie po prostu w snach prześladuje moment, jak zabiła Ratha…
Wszyscy byli zaskoczeni. Wiedzieli, że Vilandra zdradziła, ale…

— Skoro nie wiedziałaś, znaczy jesteś Ava. Ona zginęła na samym początku… Ale po co nam takie forum Michael? Chcesz by byli tu. Kiedy oddam ci wspomnienia?
Michael skinął głową.

— Dobra. Jak to szło?… Już wiem. Stań naprzeciwko mnie. Nie pamiętasz Rath. Nie pamiętasz, ale ja ci pomogę.

* Błysk*

— Rathisie, musisz oddać swoją wiedzę, bo inaczej wszystko pójdzie na marne.

— Ale Nasedo… Przecież po coś została mi ona dana.

— Odzyskasz ją, ale teraz musisz znaleźć kogoś kto zechce przyjąć ten ciężar.

— A ty?

— Ja nie mogę.

— Ale dlaczego?

— Bo inaczej Zan będzie polegał na tobie, a nie na własnych zdolnościach przywódczych. Musisz chronić Zana, a on sobie nie poradzi, jeżeli nauczy się polegać TYLKO na tobie, a ciebie kiedyś może braknąć…

— Rozumiem… chronić Zana…

* Błysk*

— Isabel… Ty mnie… To znaczy Vilandra…

— Jak to? To jest Vilandra?
Gina była zdenerwowana… Jednak z każdą kolejną sekundą zaskoczenie zmieniało się w złość. Z jej oczu popłynęły łzy. Ręka skierowana w stronę Issy podniosła się.

— Nauczyłam się wielu ciekawych rzeczy ze wspomnień Ratha… To jest jedna z nich!

— Nie!
Błysnęło. Chwilę potem na podłodze leżał Max. Stary, pomarszczony, siwy Max w zniszczonej skórzanej kurtce. Nad nim stał Michael. Z twarzą pokrytą bliznami. Z rękami wyciągniętymi w obie strony. Dwójkę przybyszy z przyszłości otaczało zielone pole ochronne.

— Nie zbliżajcie się!
Stary Michael patrzył na swoją młodszą wersję, na Ginę, na Maxa, także na tego, który leżał u jego stóp.

— Michael… udało się?

— Tak stary przyjacielu… Issy żyje.

— Umrę spokojny.
Z tymi słowami stary Max Evans zniknął. Zniknęła jego krew.

— Nie mam wiele czasu. Nie zbliżajcie się!
Wszyscy cofnęli się o krok do tyłu.

— Gina…

— Rath?

— Tak. Posłuchaj. Nie wolno ci skrzywdzić Vilandry.

— Ale…

— Żadnych ale! Wiem, że mnie zabiła, ale w przyszłości, mojej przyszłości będzie nam potrzebna…
Zielone pole ochronne zadrgało i znikło.

— Zamknijcie oczy.
Spełnili jego rozkaz.
Michael skoncentrował się.

— Zapomnijcie…
Zniknął.

Michael otworzył oczy.

— Isabel… Ty mnie… to znaczy Vilandra…

— Michael… To nie była jej wina.
Wszyscy spojrzeli na Ginę. Jeszcze przed chwilą sama oskarżała Issy, a teraz… Potwarzy Isabel popłynęły łzy.

— Skoro nie moja to czyja?

— Kavara.
Michael nie wiedział dlaczego przyszedł mu do głowy właśnie on. Nieważne.

— No nic.
Gina odwróciła się i zaczęła wychodzić. Marie powstrzymała ją.

— A ty gdzie?

— Oddałam Rathowi wspomnienia. Teraz wracam do domu żyć nareszcie swoim życiem, a nie… jego.
Zostawiła ich na zapleczu. Podeszła do swojego stolika. Wzięła stamtąd swoją torbę i wyszła. Idąc w kierunku samochodu spojrzała w niebo.
" Oni nie pamiętają… A ja nie zamierzam im przypominać. Tylko dzięki tobie, Rath, ona wciąż żyje."
Wsiadła i odjechała.

Poza czasem

— Gdzie ja jestem?

— Poza czasem.

— Maxwell? Przeżyłeś!

— Nie. Max z twojego czasu zginął. Twój czas przestał istnieć. Dlatego tu jesteś.

— A ty kto?

— Ja tu mieszkam. Ktoś musi.

— Michael. Jest tu jeszcze ktoś.

— Tak kto?

— Ja.
Michael odwrócił się. Za jego plecami stała Maria.

— Maria?
Kobieta skinęła głową. Michael nie wiedział co zrobić.

— Znam moją rzeczywistość. Moja Maria przybliżyła mi rzeczywistość Maxa. A jak wygląda… Wyglądała twoja?

— W mojej to ja zostałam postrzelona, nie Liz…

— Hm… Nie wydaje mi się to taką tragedią…

— Tak, tylko, że ty wpadłeś w szał. Tamci ludzie nie wyszli z tego w zbyt dobrym stanie…

— Cóż… Tak, teraz wygląda to trochę gorzej…

— Wróciłam do przeszłości na parę sekund, zmieniłam tor pocisku i znalazłam się tu.

— A dlaczego nie poleciał ktoś z naszej czwórki?

— Nie żyliście. Byliście "kaput"… A ja utknęłam tu… W labiryncie czasu…

Roswell, przyszłość

Nad Roswell wstał kolejny dzień. Liz spojrzała na swojego męża. Pocałowała go z miłością. Max uśmiechnął się przez sen.

— Max, wstawaj. Zaraz zacznie się szczyt. Pamiętasz?
Max nie mógł się potrząsnąć ze snu.

— Co?- Zapytał dość nieprzytomnie.

— Szczyt. Kosmiczny pokój i takie tam.

— Przełóżmy to.
Max obrócił się na drugi bok.

— Wieczorem jedziemy na kolację do Guerinów. Jeśli przez ten szczyt się spóźnimy, to co zrobi Maria będzie gorsze od wojny, którą zakończyliśmy.
Max uśmiechnął się. Usiadł na łóżku.

— Tak, chyba masz rację. Nie wiem, czy wszechświat jest gotów na furię żony Michaela… Już wstaję…


Wersja do druku