RosDeidre, tłum. Nan

Antarskie Niebo (5)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Część IVb

***

—Przepraszam – wymamrotał Michael gdzieś sponad jej ramienia, wciskając jednocześnie kubek kawy Starbucka do jej dłoni. Rozejrzał się niespokojnie po galerii, zerknął na ściany i obrazy – jego oczy starannie jej unikały.
Liz zarumieniła się lekko, czując niemiłe napięcie między nimi. Musiała je jakoś rozładować.

—Zasłużyłam na to – odparła cicho. Michael podniósł głowę by cicho zaprzeczyć i ich oczy spotkały się na krótką chwilę, gdy obeszła ladę i chciała do niego podejść. On zaś odsunął się od niej i zatrzymał się przed obrazem Davida Peytona, studiując go uważnie.
Niewypowiedziane słowa elektryzowały powietrze dookoła nich, panowała cisza. Liz czuła, że Michael chciał powiedzieć coś więcej, gdy zamyślonym ruchem odgarnął z czoła włosy. Przez chwilę wydawał się być gotowy do wyrzucenia tego z siebie i Liz zamarła w oczekiwaniu. Ale wtedy jego zachowanie zmieniło się nieco, tak, jakby zrelaksował się trochę.

—Dlaczego ta parszywa bzdura odbiera człowiekowi głos? – zapytał retorycznie, unisząc ironocznie brew i zerkając bokuem na obraz. – Chyba go nie znoszę.

—Dlaczego? – zapytała Liz zdziwiona jego zachowaniem. Zdawała sobie sprawę z tego, jak blisko niej stał, z bliskości jego ciała i jego ciepła. Tak jak Max. Oni byli cieplejsi od zwykłych ludzi, niemalże emanowali ciepłem i siłą.

—Bo jest pretensjonalne – zauważył Michael pociągając łyk kawy ze swojego kubka. – To znaczy, przypomina Chagalla albo coś takiego.
To właśnie było to. Obraz, który w niej utkwił, przywodził jej na myśl coś innego. Praca Davida przypominała dziecięce nieco loty wyobraźni Chagalla, jakby powstała w jakimś ciemnym, ponurym innym świecie, pokręconym i zniekształconym.

—To jest jak... magia – szepnęła patrząc na ręce anioła. Były tak precyzyjne i piękne, uniesione do góry, z długimi, szczupłymi delikatnymi palcami. Takimi, które mogły cię dotknąć i uzdrowić – albo zablokować twoją duszę na zawsze.
Dłonie, które gładziłyby cię po włosach przez całą noc, uspokajając cię dopóki demony nie odejdą...

—Zakochałaś się – Michael odsunął się od niej nieco i zachmurzył się. Obrazy zaczęły przepływać jej przez umysł. Michael przy sztalugach, gwiżdżąc cicho gdy ona spała na jego sofie. Pełny namiętności i pożądania gdy obserwowała go spod pół przymkniętych powiek. Michael nieco zbyt długo dotykający jej policzka by ją obudzić.
Odnalezione uczucie i głośno wypowiedziane.
W końcu zorientowała się, że chodziło mu o to, że zakochała się w obrazie.

—Lepiej dowiedz się, kto to do diabła namalował – burknął Michael. Popatrzyła na niego gdy skierował się w kierunku frontowych drzwi, za którymi zaczynało się robić ciemno. Jego sweter miał dużą dziurę na plecach, wzdłuż jego barku, i przez chwilę ogarnęła ją pokusa by podejść do niego i wsunąć dłoń by dotknąć jego pleców, pogładzić je i wyrazić wszystko to, czego nie była w stanie powiedzieć.

—Wiem, kto to namalował – przyznała patrząc za Michaelem, błagając w duchu, by został jeszcze chwilę... Tylko chwilę... Michael zatrzymał się i odwrócił się do niej powoli, jego brązowe oczy błyszczały zaciekawieniem.

—Nazywa się David Peyton – wyjaśniła. – I ma przysłać jeszcze kilka obrazów przed końcem dnia.

—No cóż, mam nadzieję, że będą równie... magiczne, co ten – mruknął. Znowu wracał do czasów sprzed 10 lat, gdy nigdy się nie zgadzali. Znowu ją zostawiał.

—Ale ja chcę wiedzieć, co ty o nich pomyślisz – jej głos był niemalże niedosłyszalny, a ona sama czuła się bardzo niewielka...

—Nie potrzebujesz mojej opinii, Liz – warknął zimno otwierając drzwi. – Cholera, ty mnie w ogóle nie potrzebujesz.
***

—Czy może mi pan dać adres nadawcy? – zapytała kuriera Liz podpisując pokwitowanie.
Młody chłopak starał się przytrzymać łokciem mały stosik trzech starannie zapakowanych obrazów, papier szeleścił za każdym razem gdy ocierały się o siebie.

—Niestety – odparł podając jej żółty świstek. – Nie jestem upoważniony do udzielania tego typu informacji.

—To jest od Davida Peytona, prawda? – nacisnęła Liz odbierając od niego trzy paczki i przytulając je ostrożnie, tak, jakby to była chińska porcelana. – To on je wysłał, prawda?

—Jeśli to jest napisane na pokwitowaniu – odparł obojętnie kurier kierując się ku drzwiom.

—Naprawdę nie może mi pan dać adresu? – zapytała niezniechęcona Liz, ale kurier potrząsnął przecząco głową. – Niech mi pan chociaż powie, jak on wygląda – zawołała, zaskoczona tym, że usłyszała we własnym głosie nutkę desperacji. – Cokolwiek...? -musiała dowiedzieć się czegoś pewnego o enigmatycznym Davidzie Peytonie, choć nie mogła tego zrozumieć.
Kurier zatrzymał się na chwilę, jego ręka leżała już na szklanych drzwiach. Spojrzał na ziemię zastanawiając się, co może powiedzieć by nie naruczyć przepisów firmy.

—On jest inny – powiedział w końcu. – Zdecydowanie inny. Do zobaczenia później, panno Parker.
Inny. Co to była za odpowiedź? Nie "przystojny", nie "kaleki", nie "odpychająco brzydki". Po prostu... "inny". Liz poczuła się niesamowicie zaciekawiona, gdy podeszła do lady z paczkami w ramionach. Ułożyła je na szklanym blacie w równym rządku, zauważając, że każda miała na wierzchu prostą, białą kartkę. Pierwsza notatka była napisana nienagannym i starannym pismem – Tutaj Wkładać Obrazy. Nie była pewna, czy jest to polecenie czy tytuł obrazu. Zmarszczyła brwii i przeczytała drugą kartkę.
Przejście w Sen. "No, to z pewnością jest tytuł!" pomyślała z satysfakcją. "I to naprawdę dobry". Potem przeczytała trzecią kartkę – Jak Dotąd Bez Tytułu P. Parker.
Zastanawiajce, ta właśnie kartka zaintrygowała ją najbardziej. Najprawdopodobniej był to po prostu roboczy tytuł, o czym świadczył brak przecinka, bo teraz niemalże oznajmniał, że była "p. Parker-jak-dotąd-bez-tytułu". Tak, jakby przez całe życie była jakimś modelem, wzorem, czekającym na Davida Peytona, by nadał jej tytuł. Taki, na który najbardziej zasługiwała. Tak, jakby można było czekać na tytuł.
Liz wyciągnęła rękę i ostrożnie pogładziła papier pierwszej paczki, poczuła szortkie krawędzie. Coś powstrzymywało ją od otworzenia paczki... Którejkolwiek. Zamiast tego przeszła na drugą stronę lady do biurka i napisała krótkiego e-maila do kogoś, kto tak pracowicie opakował obrazy.
Davidzie, właśnie przyszły. Jeszcze ich nie otworzyłam, ale zanim to zrobię, jestem ciekawa tytułów. Może jakieś wyjaśnienie? Są jakoś powiązane? Pozdrawiam,
Liz P.
Liz zadzwoniła do Nowego Jorku, ustalając jeszcze kilka szczegółów przed swoją zbliżającą się podróżą, jej oczy zaś były utkwione w skrzynce mailowej. W końcu przyszła odpowiedź, której tak bardzo wyczekiwała.
"Tutaj Wkładać Obrazy" i "Przejście w Sen" są jakby powiązane... co prawda nie przyszło mi to do głowy, dopóki pani nie zapytała. A jak już było wspomniane, trzeci wymaga tytułu. Może po prostu "Panna Parker"? A tak przy okazji – czy mogę zwracać się do pani "Liz"? Czy też może posuwam się za daleko, jak na kogoś, kogo pani nigdy nie spotkała?
Twój
David
Liz nie potrafiła wytłumaczyć, dlaczego nagle się zarumieniła. Uczucie gorąca ogarnęło jej kark, aż po czubek jej głowy na jego zwykłą propozycję nazwania obrazu "Panna Parker". I w dodatku jego nieśmiała prośba o pozwolenie na zwracanie się do niej po imieniu... Rumieniła się teraz niczym mała dziewczynka. Przygładziła włosy ręką mając nadzieję, że serce przestanie w końcu bić jak szalone.
Żaden nieznajomy nie był w stanie tak jej zdenerwować, jednak coś w zwięzłych, krótkich listach Davida zaczęło ją... podniecać – i zapadać głęboko w nią, tak jak jego obrazy.
Liz odwróciła się od komputera i odszukała jej mały kieszonkowy scyzoryk. Kilka lat temu na Boże Narodzenie Michael dał jej mały, poręczny, różowy scyzoryk Szwajcarskiej Armii. To był ich niewinny żart, ponieważ zawsze pożyczała od niego jego wielki, stary, na wpół przerdzewiały nóż i nigdy go nie oddawała. Postanowił więc znaleźć gdzieś "dziewczęcy nożyk" pasujący do kobiecej dłoni.
Liz popatrzyła na elegancko ułożone paczki zastanawiając się, którą najpierw otworzyć. Nagle zorientowała się, że myśli o złotych pudełkach i o prezentach Godivy...
Niesamowita ciekawość zdecydowała w końcu za nią – w końcu zdążyła pomyśleć o obrazie "Panna Parker" w ciągu tych kilku krótkich chwil – i przecięła papier pierwszej paczki. Brązowy papier rozsunął się, przyciągając ją bliżej jak nieśmiałego wielbiciela.
Delikatnie rozchyliła brzegi papierowego opakowania i nagle róże i czerwienie nie z tego świata rozpływały się w ostrym krajobrazie. Na dalekim, ledwie zarysowanym wzgórzu stała młoda kobieta. Stała na poszarpanym poszarpanym wzgórzu, spoglądała przez ramię, uchwycona podczas uczieczki. Była owinięta czarnym szalem, niemalże opończą, spoglądała
na płaski teren za sobą. Przypominało to pustynie Nowego Meksyku, z zaskakującymi i niewyraźnymi kolorami. Ale Liz wiedziała, że to nie było dokładnie to. Miała raczej wrażenie, że spogląda w całkowicie inny świat.
Krajobraz był zbyt ostry i brutalny, tak, jakby był stworzony z wysuszonych kości i skał... Teren był wyschnięty i spalony i jednocześnie tajemniczy oraz spokojny. Ten obraz był podobny do poprzedniego z aniołem – było w nim coś, jakaś dziwna mieszanina czegoś tak pięknego, że aż bolesnego z czymś zupełnie innym, nieugiętym i obcym. Liz wypuściła powoli powietrze – i wtedy uświadomiła sobie, że przez cały czas wstrzymywała oddech, gdy spoglądała na niezwykły obraz.
Jej wzrok prześlizgnął się po krajobrazie, zatrzymując się na postaci młodej kobiety. Była otulona w idealnie czarną szatę, po prostu spoglądając gdzieś hen w dal. Liz musiała przyznać, że była ona niesamowicie delikatna i czuła. Kremowa skóra, skontrastowana z mocnymi, migoczącymi niemalże kolorami dookoła niej. Niczym piękność ze Środkowego Wschodu stała unieruchomiona przez krajobraz dookoła niej, teren ze snów. Liz dotknęła dłonią własnej twarzy, z płonącymi policzkami – ta ciemnowłosa piękna kobieta, umieszczona przez Davida w samym środku wiru barw i światła, prawdopodobnie z zamierzenia miała być... nią, Liz Parker...
Czy mogę zwracać się do pani "Liz"? Czy też może posuwam się za daleko...
Liz potrząsnęła głową i roześmiała się głośno.

—Boże, Parker – zachichotała. – Ostatnio zbyt wiele czasu spędzasz samotnie...
O czym ona myślała? David Peyton był tylko początkującym artystą, ciągle starającym się przyciągnąć jej uwagę jak filister, którym z pewnością był. Przez lata żaden mężczyzna nie spowodował takich rumieńców zaoponował cichy głos. Wiesz przecież, jak długo to trwało. Ale Liz odepchnęła od siebie tę myśl, wyciągając dłoń po kolejny obraz, kierowana niesamowitą ciekawością.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część