Luthien

Król Zan i królowa Simbelmyne (2)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Rozdział 2 – Droga do domu

Następnego dnia po rozmowie w parku całe towarzystwo zebrało się u Evansów.
Wszyscy bali się tego, co powie Liz. To właśnie ona miała zdecydować czy pojadą.

—Liz mogłabyś nam podać konkretne powody, dla których nie możemy zobaczyć naszych rodziców?-spytała zniecierpliwiona Isabel.

—Max wszystko wam wyjaśnił. Chciałam wam tylko powiedzieć, że nie wolno nam uważać, że o nas zapomniano.-odparła Liz.

—Wiemy o tym. Ja mam dodatkowe pytanie: czy ktoś z was pomyślał, co zrobimy z dziećmi?-Maria jako troskliwa mam trójki maluchów nie chciała się nimi rozstawać.

—Nie ma ich z kim zostawić, a niebezpiecznie byłoby je zabrać-powiedział Max.

—Uważam, że powinniśmy je zabrać-tym prostym zdaniem Liz sprawiła, że wszyscy zaniemówili.
Byli przekonani, że Liz nie zechce narażać dzieci, ale nie śmieli kwestionować jej decyzji.
Tylko Isabel myślała inaczej:

—A co zrobimy, jeśli w Roswell spotkamy nie tylko rodziców, ale także całą armię skórów, a na dokładkę Khavara?

—Nie ma w Roswell skórów ani Khavara-powiedziała Liz.

—To czym się tak martwisz?-spytał Michael.

—Spokojnie zielone ludziki, ona nie może wiedzieć wszystkiego-Kyle nie lubił jak krzyczeli na Liz z powodu jej wizji przyszłości.

—Przepraszam Liz-powiedzieli razem Isabel i Michael.

—Nie boję się naszych wrogów, ale przyjaciół-powiedziała, sama nie rozumiejąc, Liz.

—Jeżeli wrócimy do Roswell możliwe, że będziemy musieli wrócić na Antar.

—Na Antar...-Powtórzył głucho Max.

—Nie możecie lecieć macie tutaj rodzinę-Maria nie chciała stracić męża.

—Nie powiedziałam, że polecą bez nas.-Odparła Liz

—Ale ją pocieszyłaś. Teraz będzie się bała, że jacyś Czechosłowacy przylecą i zabiorą ją na jakąś planetę, a jej męża na inną-próbował rozweselić Marię Kyle, widząc jej markotną minę.

—Ja też nie chcę opuszczać Ziemi, ale czuję, że takie jest nasze przeznaczeni i Antarem powinien rządzić prawowity król Zan-powiedziała Liz.

—Chwileczkę, powiedziałaś, że odlecimy z Ziemi, a nie że zostanę królem-przestraszył się Max.

—Ty jesteś królem i nic tego nie zmieni!

—W takim razie ty jesteś królową-odwzajemnił się Max.

—Teraz wy się uspokójcie. Nie mam zamiaru godzić was za każdym razem, kiedy się kłócicie-roześmiała się Maria.

—Czyli postanowione. Jedziemy do Roswell-powiedział Max, chcąc skończyć temat kłótni.

—Roswell przygotuj się na powrót kosmiczno-królewskiej rodziny!-Maria wpadła w dobry humor przekonana, że wreszcie zobaczy mamę.

Skoro postanowili w ciągu tygodnia wprowadzili to w czyn.
Zapakowali się do 3 samochodów i wyruszyli na spotkanie Roswell.
W każdym samochodzie panował śmiech i słychać było piosenki. Dzieci w przeciwieństwie do dorosłych były we wspaniałym nastroju. Nie pamiętali dziadków, bo widzieli ich 3 lata temu, kiedy byli malutkimi brzdącami w pieluchach.

—Mamo, dlaczego tak dawno nie widzieliśmy dziadków?-spytała Elena.

—Dziadkowie mieszkają w Roswell, a my w Los Angeles. To trochę daleko-Max nie był w nastroju do rozmowy. Niepokoił się wizjami żony.

—Kochanie, przykro nam, że nie mogliście ich częściej widywać, ale ani nas ani ich nie stać na cotygodniowe wizyty.-Liz nie chciała, aby dziewczynki coś podejrzewały.

Przez resztę drogi nie padło żadne kłopotliwe dla kosmitów pytanie. Wszyscy wyczuwali niepokój Liz, ale cieszyli się, że wreszcie spotkają się z rodzicami. Starali się nie myśleć o tym ,co ich spotka na miejscu.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część