Luthien

Król Zan i królowa Simbelmyne (11)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Rozdział 11 Nieufność i sny

Kosmici przenieśli się do innej jaskini. W tych górach kosmici mieli olbrzymie schrony, wręcz fortece. Było już ciemno, kiedy dotarli na miejsce, więc od razu położyli się spać.

—Kanster, możemy pogadać?-spytał Masal.

—Dobra.
Odeszli razem kawałek od grupy.

—O co chodzi?

—Ufasz im?-spytał Masal.

—Nie wiem. Melaya im ufa. To jej przyjaciele.

—Ale sama powiedziała, że zna ich 2 tygodnie. W tak krótkim czasie nie można dobrze poznać człowieka. W nich jest coś dziwnego.

—W końcu to najsławniejsi kosmici na Ziemi. Ale zgadzam się z tobą, są dziwni. Przypominają mi ...

—Kogo?

—Nie wiem. Nie mogę sobie przypomnieć. Musiałem znać ich rodziców...No jasne przecież oni chyba znają ich nazwiska!

—Myślisz, że ci powiedzą? My nic o nich nie wiemy, a oni o nas wszystko. Khavar wie, że król Korse go zdradził. Nie mam zamiaru się z nim spotykać, bo zostanie ze mnie kupka popiołu. A ci nowi są podejrzli, potężni, mogą być szpiegami i nic o nich nie wiemy.

—Powtarzasz się. Spokojnie. Spróbuj im zaufać. Nie martw się. W nocy wejdę do ich snów. Muszę tylko uważać na Avę.

W tym casie Roswellianie też mieli naradę.

—Wracając do Roswell tracimy tylko czas. Khavar się dowie.-powiedział Michael.

—Zaufaj mi. Potrzebujemy ich pomocy. Właściwie to nie wiem dlaczego nie powiedzieliśmy im prawdy. Ale to nie moja decyzja.-odparła Liz.

—Chcesz powiedzieć, że niby moja?-odezwał się Max.

—Tak, to twoja decyzja! Ty jesteś przywódcą, czy tego chcesz czy nie. To nie tylko moje zdanie, prawda Is, Michael, Ava?

—Tak-odparły razem Is i Ava.

—A ty Michael?-spytał Max.

—...tak, to ty jesteś królem, ja się do tego nie nadaję. Pamiętam, co powiedziałem Marii, kiedy byłem królem. Nie chcę, aby to się powtórzyło. Max przyjrzał się Michaelowi. To nie było do niego podobne.

—Więc, jeżeli ja mam decydować, to myślę, że powinniśmy pojechać z nimi. Założymy maski, nikt nas nie pozna. Ale wiecie co mnie dziwi? Simbelmyne powinna być w Roswell, a nigdy jej nie spotkaliśmy. To dziwne. Coś jest nie tak jak miało być.

—Masz rację-przyznała Liz-Ona może być każdym, ale myślę, że poznalibyście ją. Nie z wygląd, ale...nie wiem..może wyczulibyście ją.

—Tess nie wyczuliśmy. A ona była nam bliższa.-odparł Max.

—Nie prawda. Bel była waszą przyjaciółką. Ava była tylko narzeczoną Zana, w dodatku nie z jego woli.-powiedziała Ava.

—Ty coś wiesz! powiedz, proszę.-powiedziała Liz.

—Chodzi o tą zdradę Vilandry. To nie ona zdradziła....to byłam ja.-powiedziała i odwróciła się od reszty. Odeszła kawałek.
Tamtych zatkało. Pierwsze ocknęły się Liz i Isabel.

—Ava to nie byłaś ty, tylko twój klon.-pocieszała ją Liz.

—Dziękuję, że to wyznałaś. Ale Ava to nie twoja wina, że Ava z Antaru zdradziła.-podziękowała Is-wiem co czujesz.

—Ale Tess! Ona też was zdradziła!

—Ale ty jesteś inna!-odparły razem Liz i Isabel

—Posłuchaj, to, że są tylko jedni Zan, Vilandra, Rath i Ava to nie zbieg okoliczności. To przeznaczenie. W czwórce z Roswell tylko Tess była zła, w czwórce z NY tylko ty jesteś dobra. Musimy być razem. Wtedy jesteśmy silni. Jesteś nam potrzebna.-powiedziała Liz.

—Dzięki. Już mi lepiej. Hey Max twoja żona i siostra mają dar pocieszania! A teraz proponuję powrót do rzeczywistości i pójście spać. Jutro czeka nas ciężki dzień!

Wszyscy położyli się pod ścianą jaskini. Światło zapalone nieziemskimi sopsobami zgasło. Kanster tak jak postanowił próbował wejść do snu Roswellian. Avę omijał. Zaczął od Isabel.

Isabel była bardzo zmęczona, więc szybko usnęła. Bała się, że Khavar będzie próbował zabić jej rodzinę. Postanowiła, że do tego nie dopuści. Chciała się wyspać, aby jutro być w pełni sił do walki. Niestety nie było jej to dane.
„Isabel szła ścieżką z jakimś mężczyzną. Niw widziała jego twarzy. Mówił, że zabierze ją do domu. Kochał ją. Czuła to, ale czy ona jego? Nie, to nie może być on....Alex, Jesse i Kyle to jej jedyne miłości tego życia...Jesse...nagle zjawił się w jej śnie...odciągnął ją od Khavara...tak to Khavar!..ale ona uderzyła go gałęzią...Otworzył się tunel...Khavar zapewnia ją, że będą szczęśliwi...ale ona wpycha go do tunelu ze słowami „Jeśli jeszcze raz wrócisz na Ziemię, to Cię zabiję”...ale... kto tu jest?”
Kanster szybko usunął się.
„A niech to, zobaczyła mnie. Ale co tam robił Khavar? A kim jest tamten facet? Rano będzie niezła kłótnia...a jakby tak spróbować u tej dziewczyny?...Ona jest inna...zobaczmy o czym śni Beth...”


Liz, w przeciwieństwie do Isabel, nie mogła usnąć. Co chwila się budziła.
„Khavar...muszę go powstrzymać...ale jak?...a jakby tak wejść do jego snu? Isabel to potrafi...ale ja jestem człowiekiem, mimo że mam ich moce. Spróbuję...ale co mu powiem? A jak mnie złapie?...nie, nie złapie mnie, jestem silna, silniejsza od nich wszystkich, a jeszcze mam Maxa...uda się! Poza tym muszę ją odnaleźć. Ona jest bardzo ważna.”
Liz wreszcie zasnęła myśląc o Khavarze i Simbelmyne.
„Gdzie ja jestem?...to dom Laurie..udało się...jest Khavar...

—Kim jesteś?-spytał

—Nieważne kim jestem, ale co potrafię.-odparła

—Czyżby? Czego chcesz i komu służysz?

—Nikomu nie służę, nie znasz mnie. Jestem Ziemianką.

—Czy wyglądam na głupca???

—Szczerze?
Khavar chciał ją uderzyć mocą, ale to był tylko sen, więc nie mógł nic zrobić.

—Dlatego kocham sny! Nic mi nie możesz zrobić.

—Tchórz. Boisz się ze mną spotkać twarzą w twarz. Ukrywasz się. Pokasz się!
Liz dopiero zauważyła, że Khavar jej nie widzi, jedynie wyczuwa.

—Odejdź stąd.-powiedziała

—Co? Boisz się o Ziemię?-zaśmiał się-Skoro jesteś moim wrogiem, to znaczy sprzymierzeńcem Zana, prawda?

—Racja...

—Więc czego chcesz? Chętnie z tobą porozmawiam, kiedy cię złapię.
Zaśmiała się-myślisz, że mnie złapiesz? Nawet nie wiesz kim jestem...A czego chcę??? Nic wielkiego...Tylko, żebyś się wyniósł z Ziemi!!!

—Co tak ostro? Znajdę Zana, zabiję i wracam na Antar.

—Nie zabijesz go-powiedziała spokojnym i pewnym siebie głosem Liz-Antar już nigdy nie będzie twój. Poddaj się albo będzie z toba źle.

—Nie strasz mnie, bo nie mam powodu do strachu.

—Nie masz? To zaraz będziesz miał-podniosła rękę i rzuciła nim o ścianę.

—Myślisz, że to tylko sen? To przedsmak tego co cię czeka, jeśli nie zwrócisz włdzy prawowitemu królowi i nie przestaniesz nękać niewinnych ludzi- czy z Układu 5 Planet czy z Ziemi.
Szybko usunęła się ze snu. Nie zastanawiała się jak udała jej się rzucić nim o ścianę. To było dla niej jak odruch.

—Nie kapnął się...wiem więcej niż myśli...teraz tylko muszę uzmysłowić im ich moc...co się dzieje?
To nie był koniec snu. Liz przeniosła się na balkon wielkiego pałacu. Stała w pięknej granatowej sukni do ziemi przy balustradzie wpatrując się w szkarłatne niebo. Tym razem widziała swoja twarz, ale to nie była ona! Ta kobieta miała ciemne włosy wysoko upięte. Była podobna do Liz, ale bardziej przypominała Isabel.

—Oni są już daleko. Nie możesz nic zrobić.

—Mylisz się. Moi ludzie ich znajdą .

—Nie pokonaja ich. Są razem. Nic ich nie powtrzyma. Przylecą tu kiedyś i odbiorą ci władzę.

—Chętnie to zobaczę.-powiedział ironicznie.

—Mają moc, ale najwięcej zależy od ludzi. Jeśli pokochają Ziemię może nie zechcą wrócić? Ale jeśli ja znienawidzą wrócą napewno, aby się zemścić. Wrócą, wiem to. Muszą wrócić. W przeciwnym wypadku Układ 5 Planet zginie, tak samo jak Ziemia, a ty razem z nimi. Zachwiałeś równowagę. Muszą ją odzyskać. Antar musi ją odzyskać. Kiedy wrócą będą wystarczająco silni, aby cię pokonać. Ty nie masz jak im przeszkodzić. Wrócą napewno. Kobieta podniosła oczy ku niebu. To przez nią się tam znaleźli. Przesunęła ręką nad balustradą. Pojawił się świecący znak V.

—Niech ten znak będzie dla was drogowskazem do domu. Wasz dom jest tutaj. Nie ważne jak bardzo pokochacie Ziemię, i tak tu powrócicie. Takie jest wasze przeznaczenie. Bądźcie zarazem Ziemianami i Antarczykami. Pójdźcie śladem swojego przeznaczenia.

—Moja obietnica dotyczy tylko ciebie, a nie twojego klonu z Ziemi.

—Ona nie potrzebuje ochrony. Sama sobie poradzi.

—Zan zginie, obiecuję ci to.

—Każdy kiedyś umrze, ty też.

—Zabiję Zana osobiście.

—Po pierwsze dlaczego go tak nienawidzisz?A po drugie...

—Rozdzielił mnie i Vilandrę-przerwał jej.

—To nie jego wina. Jeżelibyś poczekał i poprosił króla o rękę Vil, to napewno by się zgodził. Ale takie było przeznaczenie. Oni musieli znaleźć się na Ziemi. Nie mogliśmy nic zrobić. Teraz dopiero masz wybór. Wybacz Zanowi, bo on postąpił tak, jak mu kazało serce i rozum. Jeżeli się pogodzicie, to Vil może wróci do ciebie.

—Nie...już jest za późno.

—Nigdy nie jest za późno. Pamiętaj o tym. Nigdy nie jest za późno.”

„Khavar, znowu on! Coś tu jest nie tak.”pomyślał Kanster.
Wyszedł już ze snu Liz. Bał się, że go zobaczy, ale nie był zbyt szybki.

Liz nagle obudziła się. Sen mógłby trwać dalej, ale ten głupi Kanster wszystko zepsuł. Liz była wściekła. Obudziła Maxa.

—O co chodzi kochanie?-spytał.

—Wstawaj, mamy pogawędkę z Kansterem.

—Co sie stało?

—Chodź!

Liz obudziła także Isabel. Ta o nic nie pytała. Liz i Isabel poszły po Kanstera, a Max po Melayę.

—Wstawaj!-krzyknęła mu w myślach Liz.
Kanster wstał, jakby go oblała wodą.

—Co się dzieje?-spytał, ale kiedy zobaczył dziewczyny od razu zrozumiał.

—Idziemy!-rzuciła mu Liz i ruszyła w stronę wyjścia z jaskini.
Kanster poszedł za nią. Isabel chwilę zastanawiała się czy nie obudzić Michaela, ale zrezygnowała i poszła za Liz.

Kiedy Liz dotarła na otwarty świat Melaya kłóciła się właśnie z Maxem.

—Ale dlaczego obudziłeś mnie w środku nocy i wywlokłeś na ten ziąb?

—Uspokój się.-powiedziała Liz-to moja wina, a właściwie jego.
Wskazała na Kanstera.

—Co sie stało?-spytała zdenerwowana Melaya.

—Widać lubi chodzić po snach, bo akurat dzisiaj trawił do mnie i Isabel.-odparła Liz.

—Co takiego? Przecież mówiłam ci, że to są przyjaciele! Ufam im!

—Spokojnie nic się nie stało.-powiedziła Liz.

—Stało się. Przeproszę was, jeżeli wyjaśnicie mi co w waszych snach robił Khavar.

—Śnił wam sie Khavar?-wykrzyknęli razem Melaya i Max.

—Spokojnie, to tylko sny.-odparła Isabel. Wiedziała, że brat się o nią martwi.
Liz opowiedziała im swój sen.

—Kanster, wiesz kim była ta dziewczyna?

—Nie. Ty i Isabel jesteście do niej trochę podobne, ale wy nigdy nie byłyście na Antarze, prawda?

—No pewnie, że tak-odparła Liz. Chociaż dla niej zabrzmiało to jakoś dziwnie-przed snem myślałam o Khavarze i Simbelmyne. To mogła być ona.

—To chyba prawdopodobne. Więc skoro wiemy jak wygląda, to Isabel i Ava mogą się z nią połączyć.-powiedziała Melaya.

—Teoretycznie tak. Właściwie sama bym sobie poradziła.

—Więc może spróbujesz teraz?-zaproponował Kanster.

—Nie.

—Dlaczego nie?

—Max wie.-powiedziała i odwróciła się.

—Co ty na to?-spytał Kanster.

—Skoro Liz nie chce, to nie będziemy jej zmuszać.

—W takim razie sam się z nią skontaktuję.

—Nie. To nie twoja decyzja.-zabronił Max.

—Przykro mi, ale nie masz prawa mi rozkazywać. Jesteście tylko znajomymi Melayi.

—Mylisz się.-wszyscy spojrzeli na Melayę.
„Wyda nas”-pomyślał Max.

—Mylisz się-powtórzyła-oni są aż moimi przyjaciółmi. Liz ma swoje powody, których nie rozumiemy, aby się nie kontaktować z Simbelmyne. Chociaż dużo by nam to pomogło.

—Zgoda...-powiedziała cicho Liz.

—Co?

—Zgoda-powiedziała już pewniej-połączę się z nią.

—Pomogę ci.-powiedziała Isabel.

—Nie, dam sobie radę.

—Przecież ty nie umiesz łączyć się z ludźmi, prawda?

—Nie umiem...jeszcze nie. Mam nadzieję, że mnie nie wyrzuci.

—Ona jest potężna. Była najsilniejszą osobą na Antarze. Chociaż sama twierdziła, że to nie prawda.-powiedziała Melaya.

—I miała rację. Zan był od niej silniejszy, ale najpotężniejsi byli razem-powiedziała Liz.-A teraz zostawcie mnie samą.

—Nie.-zaprotestował Max.-skoro ona jest taka potężna, to nie możesz być sama. Możesz potrzebować pomocy.

—Zgoda, ale tylko ty i Isabel.
Melaya i Kanster weszli do jaskini.

—Naprawdę jej ufasz?

—Tak, jej najbardziej. Wiem, że coś ukrywają, ale jeżeli mi nie mówią, widać mają powody.

—Ale Khavar...on był w ich snach!

—No i co z tego?

—Ty tylko udajesz. Odkąd usłyszałaś, o Khavarze nie jesteś aż tak ich pewna, prawda?

—Masz rację. Ona mnie intryguje. Jeszcze nikogo tak nie polubiłam na Ziemi jak jej. Przypomina mi...

—Kogo?

—Naszą Belaliz.

—Czy to możliwe?

—Nie wiem. Imię się zgadza, ale reszta nie. Belaliz była pewna siebie, wierzyła w swoje moce i zdolności, dokładnie wiedziała na co ją stać. Liz jest inna. Boi się, brak jej pewności siebie, próbuje jedynie stwarzać takie pozory. Nie wątpię, jakby spotkała Khavara, to by mu dała popalić. Nie zna swoich mocy, każda nowa umiejętność ją zadziwia. Nie zna górnej granicy. To przede wszystkimją łączy ją z Belaliz. Poza tym odwaga, ale ona...

—Ale co?

—Kocha swoją rodzinę i dla jej bezpieczeństwa zrobi wszystko. Belaliz poświęciła ich. Poddała się. Wiedziała, że nic więcej nie jest wstanie zrobić.

—Ciekawe co wyniknie z tego łączenia się?

—Liz pewnie jej nie znaj...-nie dokończyła.
Przerwał jej krzyk Isabel.

—Isabel, powiedz mi co mam robić?

—Musisz skupić się na danej osobie, zagłębić się w jej umysł, dla ciebie nie istnieje odległość, jedynie Simbelmyne, musisz ją odnaleźć, wyszukać spośród tych miliardów ludzi.

—Czyli poprostu mam się skoncentrować na Simbelmyne, a reszta przyjdzie sama?

—Noo ...tak

—Tylko bądź ostrożna.-powiedział Max i pocałował ją.

—Nie martw się.
Liz usiadła na Ziemi. Zamknęła oczy.
„Simbelmyne...gdzie jesteś? Simbelmyne...nie tak miałaś na imię. Tylko wyrocznia cię tak nazywała...ty byłaś...”
Nagle coś wyrwało ją z rozmyślań. Otworzyła oczy. Nie było już Maxa ani Isabel, nie było jaskini, nie było...Ziemi. Była na Antarze albo na innej planecie Układu. Stała na tamtym balkonie. Widziała tą kobietę. Podeszła do niej.

—Simbelmyne?

—Kim jesteś?

—Jestem z Ziemi.

—Jasne, a ja jestem królową Układu.

—Jesteś nią.

—Co?

—Jesteś królową. Dopóki Zan nie wróci z Ziemi, to ty jesteś królową. On kochał ciebie...

—Przestań. Wiem. Nie chcę o tym myśleć. Ale nie odpowiedziałaś na moje pytanie.

—Jestem Ziemianką i chcę pokonać Khavara. Potrzebujemy twojej pomocy.

—Wcale nie potrzebujecie. Zrozum, ty sama jesteś wstanie odeprzeć atak Khavara. Z tego, co mówisz, widać, że go znasz, więc zabierzcie Królewską Czwórkę i idźcie go pokonać.

—Melaya mówi, że potrzebujemy ciebie.

—Melaya...dawno jej nie widziałam...Ona zawsze myślała, że jestem potężniejsza od Zana, ale się myliła. No to już macie pełny skład, brak dla mnie miejsca.

—Jest jeszcze Ava.

—Co? Bierzecie Avę?! To samobójstwo!

—Ale Ava jest dobra. Sama wiesz, że jeden zestaw był z błędem.

—Ale to nie zmienia faktu, że ona jest klonem Avy.

—To ona zdradziła, nie Vil.

—Ona wie o tym?

—Ava tak, Vil nie, ale wierzy. Ona nigdy nie zdradziłaby brata. Chociaż trochę przesadza obwiniając Khavara za każdą łzę.

—No to musi być na niego baaaaaaaardzo zła. FBI i skórowie pewnie nie dają im ani chwili odpoczynku.

—Tak, ale są szczęśliwi.

—To dobrze. Taki był mój cel. Niech żyją zdala od tego wszystkiego i będą szczęśliwi. To, co ich spotyka na Ziemi, to tylko przedsmak tego, co spotkałoby ich tutaj, gdybym wtedy ich obroniła.

—Ty się poddałaś???

—Nie. Po prostu nie byłam wstanie zrobić nic więcej. Musiałam uciekać. Zostawiłam Antar, przyjaciół. Co prawda nie zostało ich już wielu. Z początku pomagałam Melayi i Lahrekowi, ale później złapał mnie Khavar. Próbowałam mu pomóc, ale to było zadanie Vil.

—Przecież on jest tym złym

—Nie, Khavar nie był zły. Teraz jest, ale pamiętaj …

—…nigdy nie jest za późno?- dokończyła Liz.

—Chociaż on się poddał. Na początku żałował. Wiedział, że Vil go znienawidziła.

—Sama widzisz. Pomóż nam go pokonać i zakończyć tą wojnę.

—Nie, teraz to twoje zadanie. Ty jesteś bardzo silna. Mało kto umie wejść do snu osoby oddalonej o miliardy kilometrów.

—Ale ja jestem tylko człowiekiem. Nie potrafię ich obronić.

—Oni sami mogą się bronić, a ty nie jesteś człowiekiem, jesteś Antarianką. Już musisz wracać-powiedziała, gdy zobaczyła, że Liz się zachwiała.

—Nie…powiedz mi, co mamy robić.

—Nie wiem, spróbujcie zaatakować go, jeśli wierzycie w swoje siły. W piątkę możecie dać mu radę.

—Dobra, ale gdzie jest twój klon?

—Tego ci nie powiem. Ona znajdzie Zana prędzej czy później. Nie martw się. Trzymam za was kciuki, powodzenia!
Liz nie miała już sił. Musiała wracać. Nie dała rady. Zemdlała.

—Maaxxx!!!-krzyknęła Isabel, widząc jak Liz osunęła się na ziemię.
Max, który odszedł na chwilkę, szybko przybiegł.

—Co się stało?-spytał, klękając obok Liz.

—Nie wiem, po prostu nagle zasłabła.
Max spróbował ją uzdrowić, ale to nie pomagało. W tym czasie przybiegła Melasa i Kanster.

—Co jej jest?-spytała.

—Nie wiem. Jest nieprzytomna.-odpowiedział Max.

—Czy ona tak zawsze miała po połączeniu?

—Nie wiem, ponieważ to był jej pierwszy raz. To ja byłam specjalistką od połączeń.-odparła Is.

—Pierwszy raz? Pewnie to dlatego, ale chwila...ona musiała się z nią połączyć!

—Nie ważny jest powód! Jak ją obudzić?-spytał Max.

—Obudzi się za kilka godzin. Nic jej nie będzie. Nie martw się.-powiedziała Melaya.

—W takim razie chodźmy wszyscy się położyć. Do rana jeszcze się wyśpimy.- zaproponowała Isabel.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część