Kes_ALF

Pech w Las Vegas (3)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Max przygląda się przez chwilę oknu, za którym doskonale widać stolik, przy którym przed chwilą siedzieli.
-Co dokładnie widziałeś? Jesteś pewny, że to była ona?
-Nie, Max, to nie była ona, to był święty Mikołaj, pośpieszył się o kilka miesięcy!!!- Michael był wyraźnie zirytowany.- Jasne, że to ona! Ile znasz umiejących sterować umysłem, kosmitek, o kręconych blond włosach, i niebieskich oczach???! Bo tak się składa, że ja tylko jedną, i nie miałem jej, z kim pomylić. Idziesz ze mną, czy wracasz?
Michael, podniósł się z ziemi, i ruszył w głąb ulicy.
-Michael, poczekaj! Dokąd idziesz?... Michael!- Nie otrzymał odpowiedzi. Rozejrzał się po ulicy, zaparkowany samochód stał w pewnej odległości, zawahał się przez chwilę, ale w końcu machnął na niego ręką, i pobiegł za Michaelem.
-Poczekaj, dokąd idziesz?... Michael powiedz coś!!!... Michael!!!... Zastanówmy się przez chwilę!... Michael!!!
Nie doczekał się odpowiedzi, Michael szedł szybkim krokiem w dół ulicy, przez moment jakby się zawahał, a potem ruszył przez jezdnię nie zważając na czerwone światło. Max zatrzymał się na krawężniku, niezdecydowany. Michael jakoś zdołał przebrnąć przez ruchliwą ulicę, nie zostając przy tym rozjechanym, i skręcił w boczną uliczkę. Max odczekał jeszcze chwilę, w nadziei, że światło się zmieni, ale kiedy Michael zniknął mu z oczu, wziął głęboki oddech i puścił się biegiem za nim, bojąc się, że go zgubi. Dopadł go przed następna przecznicą, sam nie wierząc, że nic go nie potrąciło.
-Michael!!! Zwariowałeś??!! Co ty wyprawiasz? Chcesz żebyśmy obaj zginęli pod kołami?... Michael powiedz coś!!!- Max był już naprawdę zły, złapał go za ramię i przytrzymał na miejscu. Michael strząsnął jego rękę, ale zatrzymał się i odwrócił, w jego oczach było widać wściekłość i coś jeszcze, to coś przeraziło Maxa, to była jakaś szalona determinacja, nie pozostawiająca miejsca na rozsądek, wiedział, że Michael jest teraz zdolny do wszystkiego, żeby osiągnąć swój cel, i nie będzie zwracał uwagi na żadne przeciwności, obawiał się, że tym celem jest odnalezienie Tess.
-Max zamknij się wreszcie!!! Jeżeli ci się nie podoba, nikt ci nie każe ze mną iść, a jeśli już się upierasz, to przynajmniej nie przeszkadzaj!
W tej chwili Max był całkowicie pewien, że musi z nim iść. Bał się nawet pomyśleć, co mogłoby się stać, gdyby go teraz zostawił samego.
-Michael, w czym mam nie przeszkadzać? Powiedz mi o co chodzi, to ci pomogę. Ciągasz mnie po zakamarkach obcego miasta, i dziwisz się, że zadaje pytania... Może byś tak coś powiedział!
Michael znowu się zatrzymał.
-No dobra, jeżeli to cię uciszy. Idę za nią.
-Za kim?
-Za Tess! A za kim mógłbym iść!!! Przestaniesz w końcu mnie wkurzać?!
-Jak to, idziesz za nią?
-Nie wiem, po prostu czuję którędy szła, i idę tam gdzie ona.- Ruszył znowu przed siebie.
Max poszedł za nim, miał tylko nadzieje, że to niezbyt daleko, nie mógł sobie przypomnieć czy dobrze zamknął samochód, ale co mógł zrobić? Michael dobrowolnie, teraz z nim nie wróci, a bał się go zostawić samego, nawet na chwilę. Po chwili doszli do postoju taksówek.
-I tutaj pojawia się problem, zgubiłem ślad, musiała wsiąść do jakiejś taksówki.- Michael wyciąga z kieszeni jakieś kartki, przeciąga po nich ręką, i podaje Maxowi zdjęcie Tess.
-Popytamy kierowców, może ktoś ja pamięta.- Zapukał w szybę jednego z samochodów.
Po dłuższym poszukiwaniu, Michael zawołał Maxa.
-Max, ten człowiek mówi, że ją wiózł.
-Jest pan pewien, że to była ta sama dziewczyna?
-Tak, jestem całkowicie pewien, zapamiętałem ją, bo kazała się zawieźć autostradą, piętnaście kilometrów na północ, i tam wysiadła, a tam zupełnie nic nie ma, tylko pustynia. Ale w końcu, co mnie to obchodzi, kazała się zawieźć, zapłaciła, podziękowała, to odjechałem, nie śledziłem jej. A może powinienem? To na pewno pańska siostra? Bo jeśli uciekła z domu, to może policja powinna jej szukać?- Mężczyzna zwrócił się do Michaela.
-Tak, to moja siostra, policja też jej szuka, ale wie pan jak to jest, zanim oni się ruszą, a rodzice naprawdę się martwią, i ja też.- Max z podziwem patrzył na pełen niepokoju i nadziei, wyraz twarzy Michaela, zastanawiał się, czy na ziemi istnieje jeszcze ktoś, kto łże tak gładko jak on, to było prawdziwe mistrzostwo, nie sposób było mu nie uwierzyć, prawie sam uwierzył, że Michael szuka siostry, o którą się martwi, a nie morderczyni, która chce ich oddać wrogom.
-I mówi pan, że nie zauważył, żeby była w ciąży? To dziwne, do tej pory chyba powinno być już widać?
-Nie, przykro mi, nie zauważyłem, właściwie jestem pewien, że nie było nic widać, ale to podobno czasem się zdarza, nawet do ósmego miesiąca, słyszałem o takim przypadku...
-Dziękujemy, bardzo nam pan pomógł.- Michael szybko uciął rozmowę, i odszedł, widząc, że facet zaraz zacznie opowiadać jakieś niestworzone historyjki, najwidoczniej mu się nudziło.
Stanęli niezdecydowani na ulicy.
-Michael, co ty mu dokładnie powiedziałeś?- Max chciał usłyszeć całość.
-Powiedziałem, że szukam siostry, która uciekła z domu, bo bała się powiedzieć rodzicom, że jest z tobą w ciąży. Ale ty powiedziałeś całej rodzinie i nikt się na nią nie gniewa, tylko się okropnie martwimy i chcemy żeby wróciła do domu. Dobre co ?
Max z trudem otrząsnął się z wrażenia, że poszukuje swojej ukochanej, o którą martwi się cała rodzina. Jeżeli Michael o wszystkim kłamie z taką łatwością, to on chyba nie chciał wiedzieć, na co już dał się nabrać. Michael odgadł jego myśli.
-Nie przejmuj się tak, wam właściwie nie kłamię, najwyżej nie powiem całej prawdy, albo tylko trochę oszukam, żebyście się nie czepiali. Zawsze mam wrażenie, że wy wiecie kiedy mówię nieprawdę, i to zawsze, prędzej czy później wychodzi na jaw, więc po co się męczyć. Potrzebny nam samochód.
-Dobra, poczekaj tu chwilę, tylko nigdzie nie odchodź, zaraz wrócę z samochodem.- Miał nadzieję, że to tak nie podobne do niego wyznanie, było jednak prawdą.- Jeżeli nie możesz usiedzieć na miejscu, to możesz pójść kawałek autostradą, dogonię cię, tylko nie łap żadnej okazji.
-W porządku, mogę tu zaczekać, tylko się pośpiesz!- Michael zaczynał być już zmęczony, w końcu nie spał od 24 godzin, a i wcześniej nie mógł się porządnie wyspać przez te dziwaczne sny. Za nic nie przyznał by się do tego Maxowi, teraz kiedy już zaczął współpracować, ale teraz tak naprawdę, chętnie zatrzymałby się na noc w jakimś hotelu, i trochę przespał, ale wtedy znowu wróciłyby te sny. Nie, musi najpierw rozprawić się z Tess, nie ma innego wyjścia, inaczej nie zaśnie. Spojrzał na zegarek, dochodziła pierwsza w nocy, ciekawe co śni się Marii.
Max podjechał samochodem, Michael zeskoczył z barierki na której siedział, i wsiadł. Było tak ciepło i wygodnie, przymknął na chwilę oczy, ale gdy tylko zaczął zasypiać, pojawił się ten sen. Próbował coś powiedzieć, odpędzić go, ale nic z tego. Otworzył oczy, byli już za miastem, wpatrywał się w drogę przed sobą, próbując wyczuć jakoś jej obecność.
-Nie zasypiaj, jesteśmy już piętnaście kilometrów od miasta.- Max zatrzymał samochód.
-Nie zasypiam, zastanawiam się jak ją teraz znaleźć.- Wysiadł i przechadzał się wzdłuż pobocza. Właściwie nie miał pojęcia, jak ją znajdzie, mogła być wszędzie, ale wiedział, że musi to zrobić. Nagle po prostu ją poczuł.
-Max, mam ją, poszła tędy.- Ruszył w głąb pustyni, i szedł szybko jej śladem.
Max jechał za nim powolutku samochodem. Michael przystawał czasem szukając śladu, ale szedł w miarę równym tempem, i rzadko gubił ślad, tak jakby szedł po jakimś wytyczonym szlaku. Max zastanawiał się, jak on to robi, sam nie czuł niczego, a Michael był pewien nie tylko kierunku, ale mógł dokładnie określić miejsca w których stawiała stopy, jakby pozostawiała widoczne ślady. Zastanawiał się, czy to jakaś nowa moc Michaela, która właśnie się objawiła, i jest dla niego unikalna, tak jak uzdrawianie dla Maxa. Powolna jazda, za idącym Michaelem nie była specjalnie zajmująca, i nie absorbowała uwagi, dlatego też, zupełnie przestał zwracać na niego uwagę, i zatopił się w rozmyślaniach. Nagle, jego myśli przerwał krzyk Michaela.
-Zwariowałeś?! Co ty wyprawiasz, chcesz mnie przejechać?!
Max, odruchowo nacisnął hamulec. Michael wygrzebywał się spod samochodu.
-Przepraszam, nie zauważyłem cię.
-No tak, jestem tak malusieńki, że naprawdę trudno mnie zauważyć! Poza tym wcale nie wiedziałeś, że ja tu jestem, i idę przed tobą!!!- Michael był bardzo rozdrażniony.
-Nie zatrzymuj się tak gwałtownie.- Max próbował się bronić.
-Zwariowałeś?! Źle się czujesz?! Coś ci padło na umysł?! Co najmniej od trzydziestu sekund tu kucam, a ty na mnie najeżdżasz!!! Według ciebie to jest gwałtownie?!
-No to nie kucaj, bo w tej pozycji naprawdę cię nie widzę.
-Ciekawe gdzie mógłbym być, ja mnie nie widzisz. Jak jesteś taki mądry, proszę bardzo, ty jej szukaj, a ja poprowadzę.
-Nie wygłupiaj się, wiesz dobrze, że ja jej nie wyczuwam, postaram się bardziej uważać, trochę się zagapiłem, ale to się już nie powtórzy, obiecuję.
-Mam nadzieję.- Michael, chociaż nadal trochę zły, wrócił do "tropienia".
Max, na wszelki wypadek, nie jechał już bezpośrednio za nim, tylko trochę z boku, i w większej odległości. W końcu, Michael zatrzymał się przed skalną ścianą, Max wysiadł i podszedł do niego.
-I co dalej.- Zapytał.
-Właśnie nie wiem. Nigdzie dalej nie poszła... Po prostu zniknęła... Jakby weszła w skałę.
Max uważnie oglądał i obmacywał skalną ścianę. Nagle, jej część, usunęła mu się spod palców ukazując drzwi.
-Zgadza się, weszła w skałę. Idziemy?
-Jasne, że idziemy.- Michael już znikał w wejściu.
Zobaczyli, że znajdują się we wnętrzu statku kosmicznego, podobnego do takiego, jakim odleciała Tess, ale nie był to ten sam. Nie było w nim nikogo.
-I gdzie ona jest?- Max zaczynał powątpiewać, czy ta nowa umiejętność Michaela, nie zawiodła. Co prawda doprowadziła ich do statku, ale szukają przecież chyba Tess, o ile dobrze zrozumiał.
-Nie wiem gdzie jest. Przyszła tu, i nie odchodziła stąd, musi gdzieś tu być.
-Ciekawe gdzie, zmniejszyła się do rozmiarów mrówki, i dlatego jej nie widzimy?- Max, miał już dość. Gdy okazało się, że naprawdę są na jej tropie, nabrał nadziei, i energii, ale teraz, kiedy jej nie znaleźli, zaczynało być tego za wiele, było wpół do drugiej w nocy, był zmęczony, a Michael znowu zaczął wyprawiać jakieś dziwne sztuki. Czy on zamierza go ciągać po pustyni, przez resztę życia?
Michael, zignorował, złośliwą uwagę, i oglądał ściany. Nagle otworzyły się kolejne drzwi, ukazując biegnące w dół, schody, jakby prowadzące do wnętrza skały.
-Proszę, nadal nie wierzysz, że tu jest? Możemy to sprawdzić.- Tak naprawdę, Michael wcale nie miał ochoty tego sprawdzać. Sam nie wiedział dlaczego, ale kiedy otworzyły się drzwi, poczuł na plecach dreszcz strachu, miał wrażenie, że już kiedyś był tam, na dole tych schodów, i stało się tam coś, czego nie chce sobie przypominać. W tej chwili, miał wielką ochotę zatrzasnąć te drzwi, i wracać do domu, do Marii, tak szybko jak to tylko możliwe, i zapomnieć o wszystkim. Ale teraz było już za późno, gdyby był sam, może by tak zrobił, ale był z nim Max.
Max odsunął go z przejścia.
-Zamierzasz tak stać całą noc?- Wszedł na schody- Nie idziesz?
-Idę, idę.- Michael zdusił w sobie lęk, i poszedł za nim.
Schody były bardzo wąskie i ciemne, na szczęście Max nie zapomniał o latarce, dzięki czemu, nie zabili się w ciemności na stromych stopniach. Szli bardzo długo, coraz niżej i niżej, z każdym pokonanym stopniem, strach Michaela się wzmagał. Czuł, że tam na dole, jest, czy może było, nie, nadal jest, coś przerażającego, a oni cały czas się do tego zbliżają. Wreszcie przystanął i złapał Maxa za ramię.
-Max, tam coś jest.
Max zatrzymał się, i skierował strumień światła na przyjaciela, przeraził go, wyraz jego twarzy.
-Co, tam jest.- Zapytał niepewnie.
-Nie wiem, coś strasznego, nie jestem pewien czy powinniśmy tam iść.
Max zastanawiał się przez chwilę. Michael był wyraźnie przestraszony, co takiego mógł wiedzieć? Jeżeli coś wiedział, nie pamiętał tego. A jeżeli był tutaj i widział coś, czego nie powinien, i Tess wymazała mu pamięć, to chyba powinni wiedzieć co to było, to mogło być niebezpieczne dla nich wszystkich. Postanowił zachować największą możliwą ostrożność.
-Idziemy, możemy tam natrafić na Tess, i pewnie tak będzie, ale będziemy na to przygotowani. Wiedzieliśmy, że to będzie niebezpieczne jadąc tu, to ty chciałeś się dowiedzieć o co chodzi, nie zrezygnujemy teraz.
Michael kiwnął głową, wziął głęboki oddech, i poszedł dalej.
Wreszcie dotarli do końca korytarza, i otworzyli znajdujące się tam drzwi. Za nimi ukazała się obszerna sala, z kolejnymi drzwiami po przeciwnej stronie. Weszli i rozejrzeli się uważnie. Sala sprawiała wrażenie, jakby znajdowali się w szpitalu, ale bardzo dziwnym. Centralne miejsce, zajmował duży, metalowy stół, z lampą nad nim, pod ścianami stały niewielkie stoliki, i metalowe szafeczki, gdzie niegdzie, poniewierał się dziwnie wyglądający sprzęt chirurgiczny. Max podniósł coś z jednej z szafek.
-Spójrz, to jest prawdziwy skalpel chirurgiczny. To wszystko wygląda jak jakaś dziwna, sala operacyjna.- Popatrzył na Michaela, który uważnie oglądał stół.- A to, wygląda jak stół do sekcji.
Michael, aż wzdrygnął się na te słowa.
-Nie mów tak, to i tak jest wystarczająco straszne, i mam wrażenie, że jesteś dość blisko prawdy. Max, ja tu byłem.- Głos mu drżał.
-Co to znaczy, że tu byłeś? W tym pokoju? To o tym pamięć ci wymazała?
-Chyba tak. Byłem w tym pokoju... I na tym stole.
Teraz zimny dreszcz, przeleciał po plecach Maxa.
-Jak to, na tym stole? Po co? Co, ona ci zrobiła?
-Nie wiem, nie pamiętam nic więcej, tylko, że tu byłem, i że to nie było przyjemne. Chodźmy stąd, nie chcę tu dłużej zostać.
-Dobrze, zaraz stąd pójdziemy, ale musimy się dowiedzieć o co tu chodzi, może coś tu znajdziemy.- Zaczął przeszukiwać szafki.
-Max, chodźmy stąd, czuję, że jeżeli zaraz stąd nie wyjdziemy, stanie się coś strasznego.- Niepokój Michaela był coraz silniejszy, wyraźnie czuł, jakieś nieokreślone niebezpieczeństwo, czyhające w tym pomieszczeniu.
-Mam coś, to jakieś notatki, może czegoś się z nich dowiemy.
-Dobra, bierz je i wychodzimy.- Michael był już na schodach. Prawie biegł w górę, potykając się bez przerwy, ale nie zwracał na to uwagi. Czuł, że jeżeli zaraz stamtąd nie wyjdą, ktoś może zginąć.
W pewnej chwili Max, biegnący tuż za nim, złapał go za rękaw.
-Poczekaj, zapomniałem kurtki, została na dole, muszę po nią wrócić.
-Ty żartujesz prawda?- Michael zatrzymał się wpół kroku.- Nie możemy tam wrócić, bo wtedy...
-Co wtedy?
-Nie wiem, ale coś strasznego się wydarzy.
Max właściwie mu wierzył, wszystko co mówił do tej pory, było prawdą, ale słyszał to już tyle razy, co strasznego mogło się wydarzyć? Tess była tylko jedna, a ich było dwóch, nawet sam potrafiłby sobie z nią poradzić. Ta kurtka była dla niego ważna, wiązały się z nią różne wspomnienia, nie chciał jej stracić, poza tym na zewnątrz było zimno.
-Nic się przecież nie stanie, jak tylko tam wejdę i zabiorę kurtkę.
-Max nie, proszę cię, nie wracajmy tam.
-Ty zostań tutaj, a ja szybko wrócę, albo idź do samochodu, dogonię cię.- Widział strach Michaela, rozumiał, ze źle się tu czół, skoro był tam, na tym stole... To nie wróżyło nic dobrego. Chciał go jakoś pocieszyć, uspokoić, ale nie potrafił znaleźć odpowiednich słów.
-Nie martw się, nic się nie stanie.
Michael nie rozumiał dlaczego Max, tak się upiera, żeby tam wrócić, na pewno po prostu mu nie wierzył, gdyby czuł to samo co on, nigdy by tam nie wrócił. Ale nie mógł pozwolić, żeby poszedł tam sam, to byłoby jeszcze gorzej.
-Jeżeli upierasz się tam wrócić, idę z tobą, nie pozwolę ci tam zginać.
Jego słowa, zjeżyły Maxowi włosy na karku, ale szybko się opanował. Michael na pewno przesadza, może przeżył tam coś nieprzyjemnego, ale to już minęło, a to miejsce po prostu mu coś przypomina i tyle, na pewno nie ma aż takiego niebezpieczeństwa, co może im zrobić Tess? Naprawdę nie ma powodu do obaw.
Michael był innego zdania, wiedział, że wkraczają prosto w paszczę lwa, nie miał pojęcia co się może stać, ani skąd się bierze to przeczucie, ale był pewien, coś niedobrego czeka ich tam na dole.
Weszli do pomieszczenia.
-Widzisz, zabieram kurtkę i już nas tu nie ma.
-Pośpiesz się Max.
Kiedy już mieli wychodzić, za plecami usłyszeli otwierające się drzwi. Michael pociągnął przyjaciela do wyjścia, ale drzwi przed nimi nagle się zatrzasnęły. Max chciał użyć swojej mocy żeby je otworzyć, ale to nic nie pomogło, nawet nie drgnęły.
-To, nie ma sensu Max, ten zamek jest odporny na kosmiczne moce. Nie wydostaniecie się stąd.
Obydwaj odwrócili się jak na komendę. Przed nimi stała Tess i uśmiechała się z pogardą.
***
Maria, zerwała się z łóżka, cała zlana potem. Nie wybaczyła jeszcze Michaelowi, że nie raczył do niej zadzwonić, ani razu odkąd wyjechali, wszystko co wiedziała, pochodziło od Maxa, bezpośrednio, lub przez Liz. Wykrzyczenie Liz do słuchawki, że jak tylko space boy wróci, porachuje mu wszystkie kości, niewiele pomogło. Ale teraz, to co czuła, odsunęło na bok całą złość. Właściwie była pewna, że nic jej się nie śniło, a jednak, była zdenerwowana, i roztrzęsiona.
-Popadam w paranoję, wszystko przez Michaela, co on sobie myśli?- Powiedziała na głos, żeby dodać sobie otuchy, ale jej głos zabrzmiał dziwnie głucho i niepokojąco. Spróbowała ponownie położyć się spać, ale nie mogła zasnąć. Odczuwała dziwny niepokój, nie o siebie, o niego, wmawiała sobie, że to głupie, przecież Max był z nim, nie pozwoli wplątać mu się w nowe kłopoty, a poza tym, przecież jest na niego wściekła. Nie, nie była już na niego wściekła, i bała się coraz bardziej, powtarzała sobie, że przecież na pewno nic się nie stało, i rano któryś z nich zadzwoni. Teraz pewnie śpią w najlepsze, w jakimś hotelu, a może spróbować zadzwonić? Spojrzała na zegarek, druga w nocy, to chyba lekka przesada, dzwonić do nich o drugiej? Na pewno by ich obudziła, najlepiej zrobi, jak po prostu znowu zaśnie. Ale nie mogła zasnąć, dziwny, coraz silniejszy niepokój, nie dawał jej spokoju, trudno, najwyżej ich obudzi, przynajmniej się uspokoi, wiedząc, że nic im nie jest. Spróbowała najpierw do Michaela, nie było odpowiedzi, mimo długiego oczekiwania, wystukała numer jeszcze raz, znowu nic, spróbowała numeru Maxa, to samo, żadnej odpowiedzi. Teraz była już naprawdę zdenerwowana, czy to możliwe, że po prostu nie słyszą telefonu? Gdyby to tylko Michael, to jeszcze, jego nie zbudziłoby trzęsienie ziemi i wybuch nuklearny razem wzięte, ale Max? Maria do rana, to znaczy do piątej, kiedy to stwierdziła, że już nie jest za wcześnie, żeby zadzwonić do Liz, wydzwaniała do nich na zmianę, co dziesięć minut, w nadziei, że któryś w końcu odbierze. Bez skutku.







Poprzednia część Wersja do druku Następna część