_liz

Pokręcony los (4)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Ta noc była dla wszystkich bardzo ciężka. Szok i strach wzięły górę nad wszystkim innym. Najbardziej przerażające to chyba było dla Michaela i Isabel. Nikt nie wiedział co powiedzieć. Ale przecież nie mogli całej nocy spędzić w kafeterii. Robyn po jakimś czasie podniosła się z podłogi i powiedziała:

— Ja lepiej już pójdę. I tak sprowadziłam na was kłopoty.
Isabel i Max spojrzeli na nią dziwnie. Michael również wstał i powiedział:

— Nie przesadzaj. – potem podszedł do niej i dodał – Odprowadzę cię.
Dziewczyna nic nie odpowiedziała, tylko się lekko uśmiechnęła. Wyszli oboje, pozostawiając tamtych w samotności. Po kilku minutach Issy wstała i usiłując jak najpromienniej się uśmiechnąć, powiedziała do Kyle:

— Chodź. Odprowadzę cię.
Kyle' owi wcale nie było do śmiechu i swoją drogą odpowiadało mu towarzystwo kosmitki, która w razie czego mogłaby go obronić. Oni także wyszli. Max i Liz siedzieli w milczeniu spoglądając w ciemne drzwi. Liz bała się i Max doskonale o tym wiedział. Bała się o siebie, ale najbardziej o niego. O to, ze cos mu się stanie, że Kivar będzie chciał go zabić. A Max za to bardzo bał się o nią.

— Jeżeli chcesz to zostanę z tobą.

— Jeśli to nie sprawi ci kłopotu. – powiedziała Liz – Zostań.
Usiedli na kanapie i przytulili się do siebie. Żadne z nich nie mogło zasnąć. Przed oczyma przewijały im się te wszystkie chwile, które spędzili razem. Począwszy od tego jak Max ją uzdrowił, poprzez pierwszy pocałunek, randkę w ciemno, wizje Liz, pojawienie się Tess, napad na sklep, poszukiwania syna Maxa, święta, dosłownie wszystkie momenty. Liz ułożyła głowę na kolanach Maxa, żeby zasnąć. Chłopak delikatnie przeczesując jej włosy, powoli usypiał. Każde z nich jednak miało płytki sen, w obawie, ze będą musieli uciekać przed najgorszym...
Isabel i Kyle szli w milczeniu. Kyle bał się zadać pytanie, które go tak długo dręczyło, a Isabel czuła to pytanie i bała się na nie odpowiadać. Młody Valenti zaczął przeklinać dzień, w którym poznał kosmitów, a nawet dzień, w którym Max uratował Liz. Z drugiej strony, gdyby nie kosmici, to nie żyłby teraz. Isabel dręczyły większe problemy. Kivar. Jego przecież tak bardzo się bała. Kiedyś kochała go, ale wtedy była Vilandrą, a teraz przecież jest Isabel Evans, która ma wyjść za mąż. Ale czuła dziwne bicie serca, takie, którego doznawała tylko we śnie. Nie wiedziała czy to dobry, czy zły znak. Wolała swoje odczucia przemilczeć. Kiedy dotarli pod dom Valentich, poczekała aż Kyle zniknie za drzwiami i odeszła. Mimo nalegań Kyla, nie chciała nocować u nich, choć z pewnością czułaby się bezpieczniej. Otulając się własnymi ramionami, przyspieszyła kroku. Miała bardzo dziwne i przerażające wrażenie, że ktoś za nią idzie...
Michael i Robyn szli powoli ulicami, bez słowa, bez gestu, ledwo było słychać ich oddech. Robyn czuła się dziwnie znów idąc ramię przy ramieniu z Michaelem, z tym, którego niegdyś kochała. Dodatkowo targały nią dziwne przeczucia. Bała się, ze jeśli pójdzie do domu, to narazi matkę. Że dojdzie do czegoś, czego ona nie powinna widzieć, nie powinna wiedzieć. Nie była jej prawdziwą matką, ale kochała ją. Z drugiej strony nie miała gdzie iść. Nie mogła zostać w Crashdown, bo przeszkadzałaby tylko, a i tak ściągnęła na nich kłopoty. Do Valentich tez nie pójdzie, bo musiałaby się ze wszystkiego tłumaczyć Kyle' owi i jego ojcu. Michael? To już byłoby najgorsze, pomyślała. Przecież mogłoby stać się coś, czego oboje nie będą świadomi. Coś co zaprowadzi ich do miejsca, z którego już nie ma powrotu. Zrobią coś, co znów zaważy na ich całym życiu. A potem znów powróciły do niej myśli o ziemskiej matce. Po pierwsze gdyby Kivar ją odnalazł, to doszłoby do walki. Wtedy niczego nieświadoma matka, dowiedziałaby się, ze jej córeczka jest kosmitką. Po drugie musiałaby w strachu oglądać bitwę i być może patrzeć na śmierć swojej córki. Po trzecie sama mogłaby zginąć...
Robyn już wolała wałęsać się całą noc po ulicach Roswell. Kiedy doszli do jej domu, udała, że wchodzi do środka. Michael odszedł i zniknął za rogiem. Robyn wychyliła głowę i upewniwszy się, ze nie ma go w pobliżu, wyszła na ulicę. Rozejrzała się nieco i nabrała głęboko powietrza. Postanowiła nie narażać matki i odejść jak najdalej od mieszkania. Bała się, ze sama zginie tej nocy, ale wolała to niż poczucie winy za śmierć tej, która ją wychowała i poświęciła całe życie. Powiał chłodniejszy wiatr. Robyn otuliła się ciaśniej swoim cieniutkim sweterkiem. Było jej piekielnie zimno. Dodatkowo miała wrażenie, ze nie jest sama i ktoś wciąż za nią idzie. Niebo rozświetlił kolejny piorun i na ziemię zaczęły spadać gęste i ciężkie krople lodowatego deszczu. Po kilku minutach Robyn była calutka mokra i przesiąknięta. Mimo to nie wahała się, tylko szła dalej ciaśniej kuląc się w sobie. Kiedy ponownie nieboskłon przeszył ostry piorun, aż podskoczyła z przerażenia. Kiedy uniosła głowę zobaczyła przed sobą czyjąś sylwetkę. Był to wysoki chłopak, w przemoczonej koszulce, który wpatrywał się w nią.

— Wiec taki był twój plan? – w ciemności zadźwięczał jego głos – Chcesz dostać zapalenia płuc?
Robyn była zdumiona widząc przed sobą postać Michaela. Po twarzy spływały jej strużki wody. Rozchyliła usta, chcąc coś powiedzieć, ale on nie dał jej dojść do słowa:

— Rozumiem. Nie musisz nic mówić.
Zdjął katanę i zarzucił ja na ramiona przemarzniętej dziewczyny. Objął ją ramieniem i powiedział:

— Dzisiaj nocujesz u mnie. I bez sprzeciwu.
Dziewczyna posłusznie skinęła głową i poszła razem z nim. Całą drogę się zastanawiała dlaczego to zrobił. Przeczuwał coś? Wiedział, że postąpi tak a nie inaczej? Czytał jej myśli? A może wyczuł, że ona się boi być sama? Cokolwiek to było, Michael się zjawił i dodał jej otuchy. Jakimś sposobem będąc z nim, nie bała się. Kiedy dotarli pod drzwi mieszkania Michaela, Robyn zawahała się czy wejść. Jednak Michael stanowczo wepchnął ją do środka. Dziewczyna stała chwilę na środku, ociekając wodą i rozglądała się dokoła. Michael zapalił światło w pokoju a potem poszedł do kuchni i wstawił wodę na herbatę. Wychylił się i kazał Robyn usiąść. Dziewczyna posłusznie usiadła na skrawku kanapy i zsunęła z siebie mokra katanę Michaela. Po chwili w salonie pojawił się Michael niosąc dwa kubki z gorącą herbatą. Podał jeden z nich Robyn i usiadł obok niej. Przez jakiś kwadrans nic nie mówili, nie patrzyli na siebie i nawet nie drgnęli, ewentualnie popijając co jakiś czas herbatę. Bali się cokolwiek powiedzieć, bo bali się że coś może się stać. Michael usiłował rozważyć co właściwie czuje do Robyn. W końcu kochał ją w poprzednim życiu, ale teraz jest inne życie. Z drugiej strony nic go nie blokuje. Maria go zostawiła, a on czuł się przy tej dziewczynie wolny i rozumiany. Dziwnie na niego oddziaływała. Siedząc tak teraz, usiłował zapanować nad swoim ciałem, żeby przestało drżeć i się pocić. Ale Robyn również miała podobny dylemat. Czuła coś do niego. Całe swoje życie o nim pamiętała i kochała tylko jego, ale przecież to już nie to samo życie. Ona nie może mu rujnować jego egzystencji, wchodząc tak nagle z butami do jego życia. Pewnie ma dziewczynę i kocha ją. Z drugiej strony ręce jej drżały, serce waliło jak młot, po ciele spływały strużki wody, których nie mogła powstrzymać. Za szybą trzasnęło, a Robyn gwałtownie się zerwała z przestrachem, ze to Kivar. Michael odstawił kubek, wstał i podszedł do niej. Spokojnie zabrał jej kubek, żeby się nie oblała, a potem usadził ją powoli na kanapie. Przyniósł koc i otulając nim ją, usiadł obok niej. Czuł, ze dziewczyna drży i to bynajmniej nie z przerażenia, ale z powodu jego obecności. Chciał odejść, ale usłyszał jej głos:

— Zostań. – spojrzała na niego i dodała – Będzie mi raźniej.
Michael ułożył się z powrotem obok niej. Słychać było tylko bębnienie deszczu za szybą i ich oddychanie. Michael nagle usłyszał jej dźwięczny i aksamitny głos:

— Michael... Dlaczego to zrobiłeś?
Chłopak zerknął na nią. Zastanowił się chwile i powiedział:

— Bo nie chciałem, żebyś się przeziębiła. Chorujący kosmici są nie do zniesienia.
Robyn uśmiechnęła się lekko, ale wiedziała, ze to nie prawda. Nie zadawała nawet pytania, kiedy Michael sam powiedział cicho i ledwo słyszalnie:

— Bałem się o ciebie... Roury.
Robyn obróciła głowę w jego stronę. Zobaczył jej ciemne, ogniste oczy pełne iskierek i to zaskoczenie na jej twarzy. Dopiero teraz sam się zorientował co powiedział. Robyn była w totalnym szoku, ale promieniała radością.

— Roury... – Michael powtórzył jej imię, to dawne imię

— Skąd? Jak? – Robyn była wstrząśnięta – Pamiętałeś?

— Tak... – powiedział i pochylając się nad nią pocałował ją w czoło
Robyn przysunęła się bliżej i wtuliła w jego ciało. Objął ją ramieniem i okrył ich oboje kocem. Spokojnie zasnęli, nie dbając o to czy może nadejść Kivar, co czeka ich jutro i w ogóle co będzie potem...

* * * * *




Poprzednia część Wersja do druku Następna część