_liz

Podwójny wybór (3)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

* * * * *

— Musimy pogadać Max. – widziałem jego zamysloną twarz, zapytałem – Jaki masz problem?

— Żadnego problemu Michael. – Max powiedział – Nie miałem dzisiaj żadnych problemów.

— Fajnie. To naprawde bardzo wazne Max, chodzi o...
Gwałtownie zachamował. Aż mnie pociągnęło do przodu i odrzuciło z powrotem na siedzienie.

— Zapomnij. – powiedziałem, jak tylko złapałem oddech, wysiadłem z samochodu – Pójde piechotą.

— Michael, czekaj. – złapał mnie za rekę

— Czekac? Żartujesz sobie? Chcę o czymś porozmawiac a ty prowadzisz jak szlony i o mało nas nie zabijasz. Chrzań się, Maxwell. – wyszedłem z furia z auta

— Miałeś rację. – wrzasnął za mną
Obróciłem się.

— Co?

— Powiedziałem, że miałeś rację. W sprawie Liz.
Wina nagle zastygła mi w żołądku.

— Maxwell – zacząłem. Możesz to zrobić Guerin. Możesz to zrobić. – Jeśli chodz o nią...
Przewrócił oczami.

— Rozmawiałem z nią. Zostaw to w spokoju, Michael. – powiedział i wskoczył na siedzenie kierowcy – Po prostu zostaw.

— Ale...

— Michael, poddaję się, w porządku? – powiedziął rozkładając rece w bezbronnym geście – Cokolwiek się dzieje, pogódź się z tym. Po prostu... a zresztą rób co chcesz.
Mam robić co...

— Czyś ty zgłupiał?
Potrząsnął głową.

— Daj spokój Michael. I tak zrobisz co chcesz, bez względu na to co ja powiem. Więc proszę bardzo. Ja się poddaję.
Nigdy tak nie mówił. Poddaje się?
Co się z nim działo?
Błądził wzrokiem po drodze prowadzacej do szkły.

— Powiedziałem Liz, że powinniśmy zrobić krok w tył.
Usiłowałem zachowac spokój. Oddychac równomiernie.

— Naprawde? – zapytałem

— Ta. – powiedział i zerknął na mnie – Co? Żadnych gratulacji, Michael? Żadnego oświecenia? Zadowolenia? Nic na temat tego jakim głupim pomysłem było ratowanie jej życia, nie wspominając o zaangazowaniu?
Oblizałem usta i spojrzałem prosto w słońce.
Przypomniało mi się jak to mówiłem. Że to był głupi pomysł ratowac jej życie.
Teraz sam chciałbym to zrobić.
Co się mówi najlepszemu przyjacielowi, który rozstał się z dziewczyną, z którą ty chcesz być?
Spojrzałem na Jeepa. Max wgapiał się w niebo. Musiałem mu powiedzieć.

— Max. – zacząłem – Ona...
Jego oczy były podkrązone. Wyglądał na wycieńczonego. Zastanawiałem się co by było gdyby zachorował, gdybyśmy go znów zabrali do szpitala.

— Co ona? – zapytał dziwnie – Co Michael?
Nie mogłem tego zrobić.

— Ona... – wbiłem wzrok w ziemię – Ona nie była dla ciebie Max.
Jego spojrzenie mogło zabić.

— Słuchaj, może nie chcesz tego słuchać, ale to prawda.

— Nie masz o tym pojęcia, Michael.
Miałem. Wiedziałem o tym wszystko.

— W porządku. – powiedziałem, kierując się w stronę drogi – Idę.

— Michael.

— Spadaj stąd, Maxwell. – krzyknąłem przez ramię
Odjechał. A ja szedłem sam.
******************************

— Panno Parker.
Podniosłam gwałtownie głowę.

— Tak?

— Wzywają cię do biura dyrektora
Wyszłam i skierowałam się do gabinetu dyrektora.
Ktos klepnął mnie w ramię. Obróciłam sięi zobaczyłam jakiegos kolesia, który wskazywał przeciwny kierunek.

— Tędy. – powiedział

— Yyy... – może był nowy – Jednak ta droga jest najkrótsza.

— Guerin jest w składziku.
Co?
Składzik.
Zarumieniłam się. Czułam to.

— Oh. – zatkało mnie, a on się uśmiechał – Dzięki.

— Jasne. – powiedział
Minęłam go i zaczęłam iśc przed siebie, az nagle ten chłopak zatrzymał mnie i powiedział:

— Powiedział tez, że zapłacisz mi dziesięc dolarów.
******************************
Byłam o kilka kroków od składziku, biedniejsza o dziesięc dolarów, cała zarumieniona i z łomoczacym sercem.
Michael był w składziku i posłał po mnie.
Ja tak nie robię. Wyciągnęłam rękę, aby przekręcic klamkę.
Drzwi się nagle otworzyły i coś mnie wciągnęło do środka. Zabiłam w sobie instynkt, żeby czasem nie krzyknąć.
Byliśmy w składziku. Michael zamykał drzwi.

— Nie mogłas tego uczynic bardziej oczywistym, Parker?
Parker. A więc wróciliśmy do tego.

— Co się stało?

— Nic. – syknął – Tylko słyszałem cie idącą tu od pięciu minut i szlajającą się po korytarzu, tak, ze każdy mógł cię zobaczyć

— Hej. – tez syknęłam – To ty mnie wyciągnąłes z lekcji, panie incognito, więc wyluzuj, ok? Ja tylko...

— Co? – zapytał okrążając mnie, był zły
I nagle mi się przypomniało, ze w składziku było mnóstwo gratów. Więc nie było miejsca, aby móc się ruszyć. Michael był tak blisko i prawie się dotykaliśmy.
Prawie.

— Ty tylko co? – znów zapytał
Słyszałam swój cięzki oddech.

— Ja... myślałam.

— Myślałaś. – szepnął – O czym?

— O tobie.

— Co ze mną? – szepnął przysuwajc się bliżej. Opuszki jego palców musnęły moją dłoń, jakby mnie parzyły. – Co ze mną, Parker?

— Zastanawiałam się...
Był wpatrzony w moje usta.

— Nad? – usmiechał się , to było dla niego takie proste

— Zastanawiałam się, kiedy mi zwrócisz dziesiec dolarów.
Zatrzymał się, wyglądał jakby zaraz miał eksplodować.
W zamian tego, zaśmiał się. A raczej zachichotał. Nauczyłam się, że smiech Michaela może oznaczać wiele róznych rzeczy.
Odwrócił się i znów stanął przy drzwiach. Serce mi tonęło. Nie powinnam tego mówić. Czemu to powiedziałam?

— Było miło, Parker. – powiedział. Jego głos był dziwny, ostry i nieprzyjemny – Ale nie możemy tego kontynuować.
Nie rozuiałam.

— Nie możemy kontynuowac czego?

— To się nie uda, Liz. – powiedział odwracając się – Ty. Ja. Wszystkojedno.
Nic nie powiedziałam. Musiał żartować.

— Michael.

— Zapomniej, Liz. – Jego dłoń leżała na klamce – Po to cię tu ściągnąłem. Żeby ci powiedzieć, żebyś zapomniała.
On mówił poważnie. Nie mogłam w to uwierzyć.
Chciał, zebym odeszła.

— Czemu?

— Po prostu zrób to Liz.

— Michael, nie odejdę, rozumiesz? – jego dłoń puściła klamkę – Rozmawiałes z Maxem?

— Nie, Liz. Nie rozmawialiśmy. – odciąl się
Przygryzłam wargę. Zrobił krok w moją stronę.

— Nie chciał ze mną rozmawiać. Nie chciał słuchać, zresztą to nic nowego, ale kiedy powiedziałem, ze mówię poważnie wiesz co powiedział?
Potrząsnęłam głową.

— Powiedział, zebym robił co chcę, że on się poddaje. Max. Ideał skontrolowanego maniaka powiedział mi, że cokolwiek zrobię jego to nie obchodzi, jemu to pasuje.
To nie przypominało Maxa.

— Nigdy go takim nie widziałem. Nigdy. Jest teraz zupełnie inny. Przez ciebie.

— Ale... Powiedział...

— Nie obchodzi mnie to. – powiedziął Michael – On jest wrakiem. Nie dociera do niego to co się dzieje, a on nie che żeby to dotarło. Nie obchodzi go dom, czy Valenti, czy cokolwiek, bo jest omotany przez ciebie. Nie obchodzi go czy go złapią, Liz.
Usiłowałam nadal oddychać.

— Nie zalezy mu, co oznacza, ze wszystko zawali, a to oznacza, ze go złapią. Potem Isabel. A potem mnie. Nie możemy tego zrobić Liz.
Musiało być coś co mogłam zrobić. Lub powiedzieć.
Ale nic mi nie przychodziło do głowy.

— Michael. – szepnęłam – Co zrobimy? Ja nie potrafię... nie chce... nie wiem jak znów być z Maxem.
Nic nie odpowiedział.

— Michael. – powiedziałam – Pomóż mi zrozumieć.
Odwrócił się.

— Chcesz zrozumieć?
Jego oczy były ciemne. Wściekłe. Przed oczami miałam mrok, czułam jak moje plecy uderzają o ścianę. Zamknął mnie w pułapce. Był coraz bliżej. Jego dłonie dosięgły mojej twarzy i pocałował mnie.
Podskoczyłam, chcąc go odepchnąć.
Mówi mi, ze nie może być ze mną i całuje mnie?

— Michael... – pokój wirował mi przed oczami – Nie...
Wszystko stało się czarne.
*********************
Widziałam praktycznie wszystko. Jak kolejne pary adopcyjne z powrotem odprowadzały go do sierocińca, bo on wciąż uciekał. Jak Hank go wziąl do siebie tylko po to aby otrzymywać pieniądze z urzędu. Jak go bił. I jak Max i Isabel byli dla niego ważni. Jak od dnia, w którym się spotkali, już nigdy się nie rozstawali.
*************
Odciągnąłem się od niej i otworzyłem oczy.
Płakała.
Szeptała moje imię, sięgała po mnie. Mocno mnie przytuliła. Czułem jak jej ramiona się zaciskają. Ona cała drzała.

— Michael. – szeptała – Przepraszam. Przepraszam.

— Liz – usiłowałem na nią spojrzec, ale nie pozwoliła mi, tuląc do siebie mocniej – Liz, już w porzadku.

— Nie prawda! – powiedziała głośno, ocierając łzy – Michael nie wiedziałam... dlaczego go nie powstrzymali...

— Liz. – ale ona nie słuchała – Jest ok. Hank był idealny do moich ucieczek. Mogłem chodzić gdzie chciałem i kiedy chciałem.

— Chcesz mi powiedzieć – zaczęła z niedowierzaniem – Że to było dobre miejsce dla ciebie?

— Nie, nie jest dobre – powiedziałem – Ale po pierwsze to wszystko co mam, a po drugie, Liz, niewiedza o tym skąd jestem czy kim jestem jest znacznie gorsza.
Nic nie odpowiedziała.
Mogłem ją pocałowac ponownie. Tym razem bez wizji.

— Może powinienem... – zacząłem – Może powinienem był ci to powiedzieć, zamiast cię całować.

— Nie... – szepnęła potrząsając głową. Wyglądała jakby znów miała zacząć płakać. – Nie.
Zapanowała cisza. A ona uwolniła mnie z uścisku.
Jak tylko to zrobiła, chciałem aby nigdy tego nie robiła.

— Więc teraz... – głos jej się załamał

— Wrócisz do Maxa. – powiedziałem cięzko. Po prostu powiedz to, Guerin. Zachowaj spokój. – On cię znajdzie.

— Wrócic do Maxa. – powtórzyła – A ty wrócisz do... Nie! Nie wierzę w to!

— Co chcesz żebym powiedział, Liz?

— Co z tobą Michael? – była zła – Co z nami? Poświęcimy wszystko czego chcielismy, wszystko co czujemy, żeby zrobić coś co uważamy za najlepsze dla niego?

— Tak. – powiedziałem, cofając się do drzwi Nie patrz na nią. Nie patrz. – O to chodzi. – otworzyłem drzwi

— Michael – w głosie słychać było łzy – A co z tym czego chcieliśmy?
Wyszedłem, obróciłem się i puszczajac drzwi powiedziałem:

— Witaj w moim świecie Liz.
c.d.n.



Poprzednia część Wersja do druku Następna część