tigi

Razem jesteśmy silni (8)

Poprzednia część Wersja do druku

Ray już z daleka zauważył stojący samochód. Skręcił za skały, by go nie dojrzeli. W trójkę pobiegli bliżej, by lepiej widzieć, a szczególnie słyszeć co będzie się działo.

— Jeśli będzie trzeba działać, to razem, na mój znak.

Max cały czas milczał. Nie zamierzał rozmawiać z Kivarem.

— Lepiej zacznij odpowiadać, Zan. Albo Avę i Nasedo spotka krzywda. – zagroził Kivar.

— Max, posłuchaj go.

— Dlaczego? Aby ocalić Cię czy Tess? Dlaczego mam martwić się o ciebie?

— Pomyśl o Tess. – poprosił Nasedo.

— A czy ty myślałeś? Zastanawiałeś się jak to na nią wpłynie?

— Robiłem to dla jej dobra. – bronił się Nasedo. Przynajmniej wiem, że Max mnie nienawidzi, pomyślał.

— Zanosi się na kłótnie. Miło będzie popatrzeć. – wtrącił się Kivar.

— Zamilcz! Nie rozmawiam z Tobą. Chociaż mam o czym. Czy żeby do mnie dotrzeć, naprawdę potrzebowałeś Nasedo? Czy jednak gdybyś sam nas zaatakował moglibyśmy bez problemu cię pokonać? – Max miał dość czekania na ruch Kivara, by go ostatecznie zniszczyć. Wreszcie mógł otwarcie porozmawiać z Nasedo o jego czynie, porozmawiać z Kivarem nie jako więzień grzecznie odpowiadający na pytania.

— Chcesz mnie nazwać tchórzem?!

— A nie jesteś nim?
Kivar żałował, że jednak wdał się w kłótnie między Maxem a Nasedo. Wystrzelił promień mocy w Maxa. Ten nie spodziewając się niczego, nie zdążył zareagować i odrzuciło go na parę metrów.

— Max! – krzyknęły Liz i Tess.

— Teraz mnie zdenerwowałeś. Myślałem, że moglibyśmy zawrzeć układ, ale widzę że moje dobre chęci na nic. Została Ci tylko śmierć! – Kivar zbliżał się do Maxa, który powoli się podnosił z ziemi. Kivar liczył, że przestraszył Maxa, ale jego oczy wyrażały pewność siebie i ani trochę stracha.
Isabel z przerażeniem patrzyła na tą scenę.

— Wchodzimy do akcji! -krzyknął Ray.
W trójkę wyszli zza skał.

— Zostaw go- krzyknął Ray.

— O, zjawił się drugi opiekun wraz z Vilandra i Rathem. Nie spodziewałem się.

— Wypuść Zana, Avę i dziewczynę.

— Wszyscy razem wrócimy do naszego Układu. – powiedział Kivar. – W końcu tam jest Wasz dom.

— Naszym domem jest Ziemia. -wtrąciła się Isabel.

— Jak nie chce lecieć to zginiecie tutaj wraz z waszym królem. – zdenerwował się Kivar. Wystrzelił w stronę Raya promień, przed którym jednak obronili się.

— Zabić ich wszystkich! – rozkazał Kivar swoim ludziom.
Na pustyni zaczęła się walka, nie tyko o życie Maxa ale również o panowanie w Układzie Pięciu planet, wolność Antaru.
Michael, Isabel oraz Ray walczyli ze wszystkimi. Liz widząc na co się zanosi, pod nie uwagę strażników, schowała się razem z Tess za skały.

— Liz, boję się.

— Ja też.
Max zdążył się już podnieść i również przyłączył się do walki. Nikt nie zwracał szczególnej uwagi na Kivara, ten jednak widział w tym całym zamieszaniu szansę na unieszkodliwienie Zana. Gdy Maxa nikt nie zasłaniał wystrzelił w jego kierunku śmiertelny promień mocy. Kivar miał zamiar już się cieszyć i odwołać wojsko, kiedy ktoś niespodziewanie zasłonił Maxa, odpychając go na Ziemię. Całe wydarzenie widział Ray i od razu wystrzelił w Kivara, który stał oniemiały. Kivar dostał w serce i nagle znikł. Nie został ślad po nim. Wraz z jego zniknięcie, wojska Kivara uciekły na statek i odleciały.
Max podczołgał się do osoby, która mu uratowała życie.

— Nasedo? – wyszeptał.

— Max wybacz mi. Nie wiem czemu to zrobiłem. Byłeś dla mnie jak syn, razem z Tess tworzyliśmy rodzinę, a ja dopuściłem się tak złego czynu. Opiekuj się Tess, jesteś jej potrzebny, ona nic nie wiedziała.

— Sam zaopiekujesz się nami, nie poradzimy sobie bez ciebie. Nie umrzesz. – po twarzy Maxa spływały łzy.

— Możesz zawołać Raya.
Max wstał i ustąpił miejsca drugiemu opiekunowi.

— Zaopiekuj się nimi i postaraj się, żeby pamiętali mnie z tej lepszej strony. Dzisiaj żałuję, że wtedy odjechałem z nimi. Zatroszcz się o nich tak jak o Vilandrę i Ratha.

— Obiecuję. To będzie dla mnie sama przyjemność.
Nasedo uspokojony o przyszłość podopiecznych, zamknął oczy i zasnął na wieki.
Tess zbliżyła się powoli do Maxa.

— Czy on…?

— Nie żyję.
Dziewczyna wtuliła się w ramiona Maxa i płakała.
Następnie podeszła Isabel.

—Nareszcie razem, braciszku. Chodź Tess.- wzięła dziewczynę i skierowała się z nią w stronę samochodu.
Max stanął naprzeciw Liz.

— Chyba los chciał bym przeżył i powiedział ci parę słów- uśmiechnął się – Liz, kocham Cię.

— Max, ja ciebie też.
Oboje połączyli się w długim pocałunku.

— Przepraszam, że wam przerwę – odchrząknął Ray. – Wieczorem w Crashdown się spotkamy i ustalimy gdzie będziecie mieszkać.

— Dzięki, za pomoc – powiedział Max.

— Nie ma za co. I pamiętaj póki jesteśmy razem możemy pokonać każdego.
Ray odszedł, zostawiając, Maxa i Liz samych.

— Razem jesteśmy silni – wyszeptał Max.

The end





Poprzednia część Wersja do druku