Majandra Delfino

M&M (3)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

—Nigdy bym nie przypuszczał, że my też możemy mieć takie zdolności- mówił zdumiony Kyle.

—No tak- Maria przyglądała się chłopakowi.

—Ale powiedz mi, jak je dostałaś- pytał podniecony.

—Jak?...No cóż...Tego nie wiem- skłamała.

—A, to szkoda- posmutniał Valenti.

—Jak się dowiem, to na pewno ci powiem- pocieszyła go- Muszę ci podziękować, że pomogłeś mi z Jessim. Nie wiedziałam, że to taki idiota...

—Myślałem, że znasz całą historię.

—Nie, nigdy o tym nie słyszałam.

—Nie martw się, teraz nie pozwolę mu zbliżyć się do ciebie..... SIOSTRO- dodał wolno.
Maria podeszła do Kylea i objęła go mocno. Kyle przytulił ją i uśmiechnął się.

—Tak Kyle, ja też myślę, że to wspaniale, że nasi rodzice biorą ślub.

—Michael, prześpij się trochę, albo, chociaż usiądź- głos Maxa wydobywał się spod poduszki, którą przyciskał do twarzy.

—Nie mogę- Michael nie przestawał krążyć po pokoju.

—Nie mogę spać!- żałosny pisk przydusiła poduszka.

—Nie przesadzaj stary, od kiedy tak późno kładziesz się spać?- Stanął na chwilę i spojrzał na przyjaciela.
Max wyjrzał zza poduszki, dziwnie speszony.

—Max?!- Michael spojrzał na niego pytająco- Coś nie gra?

—Nie, nie!- Szybko, może za szybko, rzucił Max- Wszystko jest ok., idź spać!- Naciągnął koc na głowę.

—Nie chcesz gadać, to nie. Nie będę od ciebie nic wyciągał- odwrócił się tyłem i poszedł do garażu poćwiczyć z hantlami. Musiał jakoś zużyć energię, która go rozsadzała.
"Dobrze, że mu nie powiedziałem o mnie i Liz"- myślał Max- "Jeszcze przyczepiłby się, że jestem nieodpowiedzialny czy coś!"
"Dobrze, że mu nie powiedziałem o mnie i Marii i tych zdolnościach. Znów by grał wielkiego króla, Tfu.. Nienawidzę tego"- pomyślał Michael.


Liz spała twardo, ale musiała przerwać tą przyjemną czynność. Ktoś pukał do jej okna.
"Max"- przemknęło jej przez myśl.
Szybko wstał i podeszła do szyby.

—Maria!- Ucieszyła się widząc przyjaciółkę- Wejdź.
Maria wślizgnęła się przez uchylone okno.

—Czy coś się stało?- Zapytała Liz, przypatrując się uważnie twarzy przyjaciółki.

—Właściwie tak- Maria ze smętną miną usiadła na łóżku Liz. Ta podeszła i uklękła przy niej, opierając łokcie na jej kolanach.

—Coś nie tak z mocami?- Zaniepokoiła się Parker.

—E tam- żachnęła się Maria- nie jestem jakąś głupią kosmitką, żeby przejmować się takimi drobiazgami. Liz uśmiechnęła się i czekała na dalszy ciąg.

—Wiesz z tymi mocami, to jest na razie ok., nawet staram się to kontrolować i idzie mi całkiem dobrze.

—To wspaniale!- Ucieszyła się Liz.

—Hmmm. No tylko jak czasem się zapomnę i patrzę na kogoś intensywnie, a pech chce, że często wypada na tego Czechosłowaka- powiedziała z wyrzutem- to widzę, co on myśli.

—Widzisz, co myśli Michael?

—No ja też się za pierwszym razem zdziwiłam, że on myśli.

—Maria, nie żartuj- śmiała się Liz.

—No, nie żartuję, on myśli.
I obie dziewczyny wybuchły śmiechem, ale zaraz się opamiętały. Przecież był środek nocy.

—Jeszcze twoi rodzice usłyszą- ściszyła głos Maria.

—Dobrze, ale mówiłaś, że masz jakiś problem?- Również cicho dodała Liz.

—Tak, wiesz teraz to w sumie już nie problem, a jedynie wiadomość.

—Ale, o co chodzi?

—Będzie ślub- powiedziała Maria siląc się na obojętność.

—Ślub? Czyj?- Liz zapomniała o godzinie i bliskości rodziców.

—Ciii- Maria przytknęła palec do ust.

—Tak już- ściszyła głos- Czyj ten ślub?

—Szeryfa i mojej mamy.
Liz z wrażenia otworzyła usta i patrzyła przez chwilę na przyjaciółkę z dziwną miną.

—A... To znaczy.... Wow.... Nie wiem, co powiedzieć.

—Złóż mi kondolencje- zauważyła ironicznie Maria.

—No, co ty? To super!- Liz wstała i uścisnęła ją serdecznie.

—Też się cieszę, ale wyobraź sobie, jaki to był dla, mnie szok!

—Tak, to musiało być dziwne. Szeryf Valenti będzie twoim ojcem...

—Ojcem......

—Ok. Wszystko rozumiem. Słyszałam, że Jessi pojawił się w mieście- Liz próbowała zmienić temat, ale źle trafiła.

—Oh- zdenerwowała się Maria- Nie przypominaj mi o tym.......... Tym.....

—Widziałaś się z nim?- Liz szybko popatrzyła w oczy przyjaciółki.

—O tak!- Aż się w niej gotowało.
Powiedziała Liz o całej kolacji.

—Naprawdę nie wiedziałam, że on jest AŻ taki.

—To ty cokolwiek o tym wiedziałaś?- Maria popatrzyła na Liz, jak nauczycielka ganiąca niegrzeczną uczennicę.

—No.... Tak. W sumie to wiedziała cała szkoła. Myślałam, że ty też wiesz.

—Ach kochanie- westchnęła Maria- Było minęło! To już nie ważne. Nie mówmy o tym.

—Jasne- Liz uścisnęła ją- Prześpisz się u mnie?

—Dzięki Elisabeth, jesteś aniołem.

—Hihihihihi, dobra, dobra. Ale ostrzegam, że będę ci nawijać o Maxie.

—Nie ma sprawy. Chętnie posłucham o idealnym związku.

—Teraz już zawsze będziemy razem!- Powiedział Jessi całując Marię.
Nie broniła się, wręcz przeciwnie, chciała być z Jessim.
Chłopak zniknął. Stała w dziwnym magazynie. Nagle usłyszała brzęk tłuczonego szkła. Odwróciła się. Na ziemi leżała rozbita kula ze sztucznym śniegiem, którą podarowała Michaelowi w dniu ich odlotu.
I śmiech, śmiech, śmiech...................

—Nieeeeeeeeee!!!!!!!!!!!
Michael obudził się z krzykiem. Jego ciało było zlane potem. Dlaczego krzyknął? Nie wiedział, co znaczył ten sen, ale nie wróżył niczego dobrego. Michael czuł strach, ogromny strach.

—To pewnie, dlatego, że jestem..... Zazdrosny- uspokajał sam siebie.-Pewnie to nie ma znaczenia.

—Michael, co się stało?- Na progu stał Max.

—Nic Max, kładź się spać, miałem zły sen- powiedział Michael układając głowę z powrotem na poduszce.
Max poszedł do siebie.
Michael leżał z otwartymi oczyma, nie mógł zasnąć.

—To nic- myślał- Tylko zły sen.


Isabel siedział przy oknie i oglądała gwiazdy. W końcu kosmici nie potrzebują dużo snu. Zastanawiała się, co się dzieje na Antarze. Może właśnie w tej chwili Kavar atakuje ich ostatnich sprzymierzeńców. Czy on kiedyś wrócą do DOMU? Która to godzina? Czwarta dwanaście. Za trzy godziny obudzą się rodzice. Ciekawe, co teraz robi Alex? Pewnie śpi. Hmmm w końcu to człowiek. Lepiej położę się do łóżka. Dziś jakoś nie mogę zasnąć, jestem niespokojna....

—Drrrrrrrr, drrrrrrrrrrrrr- zadzwoniła komórka.

—Maria, to chyba do ciebie- powiedziała zaspana Liz, szturchając jeszcze śpiącą Marię.

—Co? Co się dzieje?- Maria na wpół żywa wytknęła no spod koca.

—Telefon- głośniej powtórzyła przyjaciółka.

—To chyba mój- poinformowała ją Maria.

—No, co ty??!- Szczerze zdziwiła się Liz.

—Drrrrrrr, drrrrrrrrr.

—Liz, telefon dzwoni- powiedziała znów zasypiając Maria- O Boże, to chyba mój!- Nagle się rozbudziła-, Czemu mnie nie obudziłaś?

—Ale przecież....- Liz nie wiedziała czy się wściekać, czy śmiać.

—Halo? Spokojnie mamo! Jestem u Liz. Tak. Jasne. Ale mówiłam ci, że będę u niej nocować. Ok. Będę. Pamiętam. Pa. Też cię kocham- odłożyła telefon do torebki.

—Nie mówiłaś mamie, że będziesz u mnie spała, prawda?

—No nie bardzo- zaróżowiła się Maria.- Ale to nic.....- Uśmiechnęła się rozbrajająco.

—Oj Maria, Maria- Liz wstała z łóżka.

—Puk, puk- dziewczyny usłyszały pukanie do drzwi.

—Ja pójdę do łazienki- Maria szybko zabrała rzeczy i zamknęła się w łazience.

—Tak?- Zawołała Liz układając kapę na łóżku.

—Liz, to ja! Mogę wejść?- Philip Parker nacisnął klamkę.

—Moment tato- odkrzyknęła- ubieram się. Spojrzała na zamykające się drzwi od łazienki, objęła pokój szybkim spojrzeniem- Ok., możesz wejść.

—Witaj Liz- pocałował córkę w policzek- Wiesz, teraz z mamą musimy pojechać do przyjaciół. Prosili nas o to.

—Nie ma sprawy- szybko odpowiedziała Liz.

—Może chcesz jechać z nami?- Zaproponował Philip- Mają 12- letnią córkę, pewnie chętnie cię pozna.

—Nie, nie- zaprzeczyła- mam trochę roboty, zostanę w domu.

—Jesteś pewna, że sobie poradzisz?- Pytał zaniepokojony.

—Jasne tato- nie lubiła, gdy traktował ją jak dziecko.

—Oczywiście, jesteś już dużą dziewczynką- przytulił ją i wyszedł.
Maria wystawiła głowę zza drzwi- Już?

—Tak. Chodź- Liz zamachała na nią ręką- Nie znoszę, gdy jest nadopiekuńczy.
*"......Ale i tak go kocham........."

—Taaaaak- powtórzyła Maria myśląc o czymś ważniejszym.

—Jestem głodna.

—Myślałam dziś w nocy o tobie-powiedziała Isabel do Alexa.
Spacerowali po parku.

—Serio?- Ucieszył się Whitman.

—Tak, jesteś świetnym przyjacielem- uścisnęła go serdecznie.

—Ach, tak- lekko posmutniał.

—O patrz- nagle Issy zauważyła coś za plecami chłopaka- to twój kolega.
Na ławce siedział Jessi, bawił się gałązką. Alex odwrócił głowę we wskazanym kierunku.

—O Jessi- krzyknął do kolegi- Chodź Issy- pociągnął dziewczynę.

—Cześć Alex- przywitał Withmana- Isabel Evans, prawda?- Podał rękę dziewczynie.

—Tak- zaśmiała się oczami Issy.

—Co ty tu robisz?- Spytał Alex.

—A tak, wyszedłem na spacer. Tak dawno tu nie byłem. Tyle się zmieniło. Masz brata Maxa, nieprawdaż?- Zwróciła się nagle do Isabel.

—Tak, mam- odpowiedziała nie wiedząc, do czego zmierza Jessi.

—Jeździ świetnym jeepem- dodał radosny chłopak- sam chciałbym mieć taki. Miałem go spytać, gdzie go kupił.

—Przepraszam Jessi, ale spieszymy się. Mamy randkę- Isabel pociągnęła zdziwionego Alexa za rękę. Pocałowała go gorąco w usta i skierowali się w stronę kawiarni. Jessi siedział dalej patrząc za odchodzącą parą, a gałązka zamieniła się w puszkę coli. Napił się łyka. Wstał z ławki i udał się w przeciwnym kierunku.






Poprzednia część Wersja do druku Następna część