ArchanGeL

Roswell - Reaktywacja (1)

Wersja do druku Następna część

"Stałem tu i teraz. Bez uczuć, bez chęci do dalszej egzystencji na tym świecie. Ziemia to było moje największe przekleństwo. Koło mnie leżała Liz, była zimna i sina w jej oczach nie było widać życia. Ona nie żyła i do tego jeszcze echo śmiechu, które rozchodziło się po tym czymś w czym się znajdowałem."

Max zerwał się gwałtownie ze szpitalnego łóżka krzycząc. Pot spływał po jego twarzy i ciele. Był wystraszony, nie wiedział gdzie jest ani co się stało. Słyszał jakiś głos.

— Max już dobrze to był tylko zły sen. – Chłopak spojrzał w stronę, z której dochodził głos.

— Liz. – Wyksztusił słabym głosem. – Liz rzepraszam. Przepraszma za Tess za to, że Cie zmieniłem za to, że przeze mnie straciłaś swe normalne beztroskie życie. – Po jego policzkach zaczęły spływać łzy, w których odbijał się blask wschodzońcego słońca.

— Za co Max, za co mnie przepraszasz? Za jaką Tess? Nierozumiem Cie. – Max nie wiedział co się z nim dzieje. Ale coś do niego cdochodziło zaczynał sobie przypominać jak się tu znalazł.

— Liz co ja tutaj robie? Co się stało?

— Max nie pamiętasz... Odprowadziłeś mnie do domu, a gdy przechodziłam przez jezdnię o mało co nie potrącił mnie samochód. Gdyby nie to, że odepchnąłeś mnie i sam wpadłeś pod niego pewnie mnie by tu nie było...

— A więc to był tylko sen...

— Co było snem Max?

— To wszystko... śniło mi się, że do Roswell przyjechali inni kosmici, że FBI nas ścigało i że ty zaczęłaś się zmieniać... że miałem dziecko z inną kosmitką... Liz przepraszam Cie – Max chycił dziewczynę za ręke i przytulił do siebie. Wtedy Liz zobaczyła niepokojące wizje... Wiedziała, co śniło się Maxowi. Następnego dnia Max został wypisany ze szpitala. Wrócił do domu, w którym czuł się jak nigdy przedtem.
Był spokojny i wiedział, że niemoże sobie pozwolić na błędy, które już raz popełnił.
Postanowił zacząć wszystko od początku. Wieczorem wybrał się wraz z Michalem na spacer, opowiedział o wszystkim swemu przyjacielowi.

— Wiesz co Max...

— Nie mam pojęcia.

— Trzeba Ci trochu rozrywki.

— Wiesz myśle tak samo Michale. Co jest jakaś impreza?

— No tak się składa, że tak. Patrick coś organizuje nad jeziorem. – Uśmienął się Michael.

— No więc myśle, że się tam wybierzemy z dziewczynami.

— Z dziewczynami? – Zapytał krzywiąc minę Michale.

— No z dziewczyanmi i ty weźniesz Marie... Ona na Ciebie leci.

— No szczególnie po tym jak mi powiedziała, że jestem zielonym, parszywym, kosmitą z Marsa.

— Daj spokój wiesz jaka ona jest...

— No nie bardzo...

— Zaufaj mi Michael. Zawsze mi ufałeś i jeszcze ani razu się nie zawiodłeś.

— No tak Maxiu...

— Nie mów tak do mnie...

— Dobra dobra... Maxiu – Szpenął Michael.

— Słyszałem – Wyrzucił z siebie Max i rzucił się na Michael. Chycił go zaczął mu trzeć głowe. Poszarpali się torchu, a jak już mieli dość usiedli w parku po drzewem.

— Wiesz co Max?

— Co?

— Dobrze się tutaj czuje i nie tęsknie za domem. Mam Ciebie, mam Marie i Isabell...

— Wiesz Michael ja myśle tak samo, ale musimy pamiętać o jednym...

— O czym?

— Nie jesteśmy ludźmi... Mamy potężną moc i nie możemy dopuścić by przez nas ktoś zginął... Żyjmy jak zawsze jak zwyczajni ludzie i nie wplątujmy w to Liz i Michale oraz Isabell. Ona jest co prawda jedną z nas, ale mimo wszystko lepiej jak pozostanie bardziej człowiekiem w zasadzie to ona jest bardziej człowiekiem. – Uśmiechnął sie Max. C.D.N.

Wersja do druku Następna część